Pierwsze książki mojego dziecka (0-6 miesięcy)


Niech Was nie zwiedzie to ziarniste zdjęcie, jeśli dopatrzycie się na nim Tove Jansson i Małych trolli. Książki nieposiadające kolorowych obrazków, ani takie, których nie można podgryźć, czy obślinić, w pierwszych 6 miesiącach życia mojego dziecka nie miały siły przebicia. Niespokojna dusza Najmniejszego nie poddała się urokowi głośnego czytania. To samo ku mojej rozpaczy dzieje się z rockowymi brzmieniami i brzęczeniem miksera. Najmniejszy uwielbia niezmąconą ciszę. Poza hałasem, który sam produkuje (na szczęście po tych 6 miesiącach są to najczęściej odgłosy radości), nawet głośne czytanie go drażni. Za to opowiadanie to już... inna bajka. I po to również poza walorami wizualnymi, rzecz jasna wynaleziono te wszystkie książeczki i karty dla dzieci 0+. Żeby nie tylko pokazywać dzieciom enigmatyczne dla nich kształty, ale i o nich opowiadać.




Książki, które zdecydowałam się pokazywać mojemu dziecku już od pierwszych tygodni jego życia, w dużej mierze wybrałam sama (prezentem były jedynie Pokój Malucha oraz karty kontrastowe na kółeczku z Czuczu — totalny hit!). Jak opętana obstawiałam jego łóżeczko czarno-białymi kartami obrazkowymi ze Startera malucha (również Czuczu), które on (wtedy jeszcze nieświadomie) zrzucał na podłogę. Kiedy załapał leżenie na brzuszku i jako takie podnoszenie głowy, zaatakowałam go rozkładaną książeczką Co widzę? (Czuczu, również Starter), dedykowaną dla dzieci od 3 miesiąca życia. W międzyczasie wjechały rewelacyjne Karty kontrastowe na kółeczku. Książeczka do pokazywania, które można przymocować do szczebelków łóżeczka. Mimo że z początku największe wrażenie robiło wyłącznie niebieskie kółeczko, po kolejnych trzech miesiącach książeczka ponownie poszła w ruch. I tym razem Najmniejszy sam zaczął brać ją do rączek i przeglądać obrazki. O to chyba chodzi, by wybierać książki, do których się wraca... już od maleńkości ;)




Żeby ten wpis nie wyglądał na sponsorowany przez firmę Czuczu (a bardzo żałuję, że nie jest ;)), wspomnę o innych książeczkach, które powinny, choć może nie do końca sprawdziły się u Najmniejszego. Po zakupie Popatrz w niebo 1 Joanny Gębal i Moniki Zborowskiej (wydawnictwo Muchomor) byłam zachwycona oraz przekonana, że dzięki tej książeczce jakoś podprogowo rozbudzę w dziecku miłość do gwiazd. Niestety Najmniejszego nie zainteresowały (tymczasowo) abstrakcyjne figury, a i pole do wymyślania opowieści okazało się bardzo niewielkie ("tu jest chmurka, tu kometa, a to są... czarne kropki"). Nadal bardzo podoba mi się ta książka, dlatego liczę (łudzę się), że wrócimy do niej później.




Wiadomo, że u startu wizualnej przygody z dziecięcymi książeczkami (i nie tylko książeczkami!) dobrze stawiać na kontrasty, a najlepiej na duet czerń & biel. Byłam jednak przekonana, że wcale nie trzeba zarzucać dziecka ilością kształtów i postaci, oraz kupować olbrzymiej ilości tytułów z naprawdę dużej oferty książek kontrastowych. Cieszyłam się, że dostaliśmy Pokój malucha z Kapitana Nauki, bo to klasyczny, wyłącznie czarno-biały starter. Nie wszystkie obrazki w nim są ciekawe i charakterystyczne, ale dla takiego maleństwa nie ma to chyba znaczenia. Poza tym postawiłam na malutkie rozkładane książeczki tematyczne: Świat zwierząt (również Kapitan Nauka) oraz Owoce (wydawnictwo Literat). Książeczki sprawdzają się, odkąd Najmniejszy nauczył się trzymać przedmioty w rączkach i je oglądać. Takie samodzielne czytanie polecam kontrolować, bo łatwo o włożenie rogu książeczki w oko.




To koniec czerni i bieli. Przechodzimy na żywe kontrasty, a tu poza Starterem malucha z Czuczu (część kolorowa od 6 miesiąca), pojawiło się Raz dwa trzy. Patrzymy Joanny Bartosik z wydawnictwa Widnokrąg. Karykaturalne obrazki utrzymane w tonacji czarno-biało-żółto-czerwonej nie przemówiły ani do mamy, ani do dziecka. Rozumiem, że to polecane i modne wydanie, ale mam chyba inne poczucie gustu i piękna. Nie oznacza to, że nie próbowałam przekonać Najmniejszego do niektórych obrazków. Chwilowo z marnym skutkiem.




Za to ogromne wrażenie zrobiła na mnie oraz na Najmniejszym niepozorna i chyba mało znana książeczka z ruchomymi elementami. W drodze z wydawnictwa Wilga to jedna z kilku części (dostaniecie też Plusk, plusk, czy A kuku!). Wybrałam ją celowo, bo jest czarno-biało-czerwona i ma aspekt podróżniczy. Jest naprawdę zjawiskowa, a dziecko wybałusza oczy, kiedy tylko wyciągam kolejne ukryte elementy. U nas sprawdziła się najbardziej około szóstego miesiąca, choć jej kolorystyka powinna przemówić raczej do młodszych dzieci.




A teraz nasz ulubieniec. Twarze — dzieci z wydawnictwa Tekturka zwróciły uwagę Najmniejszego chyba najbardziej, bo to od nich zaczęły się pierwsze interakcje dziecka z tym, co przedstawiają obrazki (a nie tylko z tekturką, którą można chwytać obślinionymi paluszkami). To książeczka z rekomendacją od 3 miesiąca życia i zgadzam się z tym w zupełności. Ponoć dzieci uwielbiają oglądać twarze, a kiedy znudzą się im twarze domowników, warto pokazać im zdjęcia ładnych dzieci ;) Tu niektóre z twarzy przedstawiają różne emocje, ale w celu ich podkreślenia warto sięgnąć raczej po Twarze — emocje.




Poza jedną książką materiałową (bardzo kontrastową, znalezioną na Allegro), to koniec pierwszych książeczek, które Najmniejszy mógł przez pierwsze półrocze życia wziąć w swoje małe rączki. To jednak nie wszystkie książki, którymi mama próbowała w magiczny sposób zainteresować malca. Na początku były Historyjki Beatrix Potter i... nici ze słuchania, ale lubię myśleć, że to jedna z pierwszych książek mojego dziecka. Potem nastąpiły próby z rymowankami Jana Brzechwy. Było trochę uśmiechów (w końcu kogo nie rozśmieszyłaby dziwna kombinacja słów "Nie pieprz, Pietrze, pieprzem wieprza", kiedy do tego mama, śmiejąc się, łamie sobie język), ale i one nie zrobiły furory. Jako tako zainteresował go jeszcze stary dobry Miś Uszatek, bo ma kolorowe obrazki.  Ale za to... Jano i Wito! Szaleństwo. Nie mam pojęcia, czemu tak wcześnie (bo już w trzecim miesiącu) zdecydowałam się zacząć czytać Najmniejszemu te książeczki (mamy części z lasem, trawą i domem). Chyba nie mogłam się doczekać, żeby w końcu zainteresować dziecko czymś... czytanym, choć tekstu w Janie i Wicie Wioli Wołoszyn z ilustracjami Przemka Liputa (wydawnictwo Mamania) jest niewiele. Jednak jego płynność, powtórki... sama nie wiem, jaka magia tkwi w tych prostych historyjkach, ale moje dziecko słucha ich jak zaczarowane! Czeka spokojnie aż do ostatniej strony, wpatruje się w ilustracje i dokładnie dopiero po przeczytaniu ostatniego zdania, wyciąga ręce do książki, by ją sobie jeszcze podotykać (albo wsadzić w oko). Jakieś czary! Nie wiem, czy nie obrzydną mi te książki, zanim Najmniejszy ciut dorośnie i znów będzie chciał je czytać i oglądać, tym razem ze zrozumieniem ;)






Dziękuję, jeśli dotarliście aż tu. To było długie (i zarazem krótkie) sześć miesięcy. Tak zaczęliśmy. Pewnie mogłam wybrać zupełnie inne tytuły, może powinno być ich więcej. Wyszłam jednak z założenia, że poza rozwijaniem zmysłu wzroku mojego dziecka, najbardziej zależy mi również na tym, by oswoiło się ono z samą koncepcją książki (dlatego poza pokazywaniem i omawianiem obrazków, ważne jest też to, by np. dawać dziecku przewracać kartki). Aby towarzyszyły mu one na równi z pierwszymi zabawkami. Były elementem codzienności, ale też czymś specjalnym (dlatego ważne są rytuały, np. zasiadanie do czytania przed snem, albo poranki z książką). W pudłach czeka na nas sterta książeczek dla starszych dzieci, na półkach pysznią się moje wyszukiwane przez lata picturebooki. Na wszystko przyjdzie czas, a uważam, że ten początek jest najtrudniejszy. Szczególnie dla czytających mam, którym bardzo zależy na zarażeniu dziecka swoją pasją ;)

Zajrzyj również tu:

0 komentarze