facebook instagram Goodreads
Obsługiwane przez usługę Blogger.
  • Spis treści
  • Jeśli szukasz...
    • Przestrzeni faktu
      • literatura faktu
      • Podróżnicze
      • popularnonaukowe
        • Antropologia sądowa
      • Reportaż
      • Wyprawy & odkrycia
    • Przestrzeni grozy
      • Horror
      • Thriller
      • kryminał
    • Przestrzeni dla dzieci
      • Albo młodzieży
    • FANTASTYKI
      • Literatura fantasy
      • sci-fi
    • Klasyki
    • ♦ Magii na Przestrzeniach ♦
    • Pięknego wydania...
      • Komiksy
      • Picturebooki nie tylko dla dzieci
    • Wyjątkowej prozy
  • Na dokładkę
    • Audiobooki
    • Luźne wpisy
    • * Mój dawny blog *
    • Starocie na Przestrzeniach
    • Wyzwania czytelnicze
      • 2025
      • Archiwalne
  • Serie
    • Dla dzieci i młodzieży
      • Strachociny
    • Reporterskie / podróżnicze
      • Amerykańska
      • Orient Express
      • Reportaż Czarnego
      • Seria podróżnicza Wyd. Poznańskiego
      • Seria reporterska Wyd. Poznańskiego
    • Seria Dzieł Pisarzy Skandynawskich
    • Serie sci-fi i fantasy
      • Wehikuł czasu
      • Wiedźmin
  • O mnie
  • Kontakt

Przestrzenie tekstu

"Ale pokonując jakąś skałkę,
która przypominała odwrócony do góry dnem talerz,
pomyślała: A miłość?"


"Co przemówiło do niej w jamie wydrążonej w granicie? Co mieszkało w pierwszej z tych grot? Coś bardzo starego i bardzo małego. Istniało przed początkiem czasu, a także nim poczęła się przestrzeń". Niesamowita, cudownie staroświecka, z orientalnym powiewem i nutą ukrytej grozy. Mocno przesycona klimatem dawnych Indii, w których konflikt pomiędzy brytyjskimi kolonizatorami a Hindusami narasta gdzieś pod otoczką powierzchownej przyjaźni. Droga do Indii E. M. Forstera to piękny literacko przykład zaangażowanej prozy, odsłaniającej postawy przedstawicieli różnych warstw społecznych, ludzi odmiennych wyznań i narodowości. To plejada szalenie interesujących (czy wręcz przeciwnie — okrutnie nudnych oraz miałkich) bohaterów, których emocje, uprzedzenia, jak i lęki autor przedstawił w bardzo barwny sposób. A pośród tego niepokojące, mroczne wydarzenie, które stanie się motorem zmian. Nieoczekiwane spotkanie w meczecie, wyprawa do tajemniczych Grot Marabarskich, spędy towarzyskie, obyczajowe dylematy. Edward Morgan Forster zagląda głębiej niż może się wydawać, przemycając filozoficzno-poetyckie akcenty, które ożywiają niekiedy duszną, monotonną atmosferę.

Miasto Czandrapur. Aziz, ubogi miejscowy lekarz, a do tego porywczy muzułmanin przypadkiem wdaje się w kontakty towarzyskie ze znajomymi Ronny'ego Heaslopa, brytyjskiego sędziego, do którego przybywa jego narzeczona Adela Quested. Dziewczyna pragnie poznać prawdziwe Indie, więc Aziz zobowiązuje się zorganizować dla niej oraz dla matki sędziego, pani Moore, wyprawę do legendarnych Grot Marabarskich. Nikt nie spodziewa się, że upalny wycieczkowy dzień może skończyć się w mało wesoły sposób.

Droga do Indii zupełnie mnie oczarowała, choć akcja całej powieści bardziej snuje się niż pędzi, przywodząc na myśl gorącą, statyczną indyjską scenerię z czasów kolonialnych, w której damy popijają miętową herbatę i ochładzają się wachlarzami, przy okazji opędzając się od dokuczliwych much. Forster nie tylko znakomicie kreśli atmosferę Indii, ale również doskonale przenika ludzką naturę. Do tego Droga... to powieść z przesłaniem, pełna znaczeń i porywów, w którą jednak trzeba się wgryźć, by naprawdę jej zasmakować.

***
Forster Edward Morgan, Droga do Indii,
tłum. Krystyna Tarnowska, Andrzej Konarek, Wydawnictwo C&T, Toruń 2017 (pierwsze wydanie 1924), s. 280.

11:21 No comments

"Myślałaś, że jesteś zamkniętą skrzynką
wewnątrz innej zamkniętej skrzynki, mówi sobie Nella.
Okazuje się jednak, że miniaturzystka widzi cię — widzi nas."

Zimowe konfitury i masło śmietanowe. Głowy cukru. Chłód i wilgoć płynące od strony kanału. Amsterdam w jesiennych ramionach października, w roku 1686, wydaje się dziwną, mroczną szkatułką, którą pragnie się trzymać za szkłem gabloty, ale nie ma odwagi wkładać palców do środka. Amsterdam, w którym grzmią kościelne kazania, a wszelkie bezbożne czyny karane są śmiercią. Szkatułka, która tylko z zewnątrz wygląda szykownie i bogato, za to w środku skrywa nieprzyjazny mrok. Podobnie jak dom, do którego trafia osiemnastoletnia Nella Oortoman. Podobnie jak domek z miniaturami, który dostaje w prezencie ślubnym od swojego męża, kupca Johannesa Brandta. Wyniosła szwagierka Marin, służąca Cornelia i ciemnoskóry służący Otto. Psy i ptaszek Peebo. Miniaturzysta, który przesyła Nelli maleńkie cuda, by ta wyposażyła swój domek. Zagubiona dziewczyna, odtrącana przez Johannesa, niechciana w domu Marin próbuje odnaleźć swoje miejsce, choćby z pomocą — zdawać by się mogło... niewinnej zabawy. Jednak Nelli wcale nie jest do śmiechu. Na dodatek to nie mężczyzna śle jej miniaturowe przedmioty, których wcale nie zamawiała. 

"To  b ę d z i e  nadzwyczajne — czymkolwiek się okaże". Miniaturzystka Jessie Burton to powieść ekscytująca, pełna tajemnic, zakamarków, ale i przemożnego smutku. W sercach amsterdamczyków, w ich pogoni za bogactwem, w duszach bohaterów tkwi mrok. Z początku wygląda, jakby zagnieździł się również w nowym domu Nelli, ale z czasem można się zorientować, że mnóstwo w nim ukrytego światła, otwartych klatek, wolności, której tak bardzo brakowało ludziom tamtych czasów (zwłaszcza kobietom). Misternie skrojone miniatury, niosące przerażające przesłanie nadają całej książce dużo klimatu, jednak to sama atmosfera Amsterdamu, porywy Nelli, skrywane sekrety —  wszystko to buduje niepowtarzalny obraz.

"Nie odchodź, myśli Nella. Gdy odejdziesz, stanę się niewidzialna, tutaj, w tym korytarzu, i nikt już nigdy mnie nie odnajdzie". Ja sama jestem zachwycona, pełna podziwu dla siły tej opowieści, jej ciężkości, ale również swojego rodzaju magii. To dramat w pełnej krasie, historia dojrzewania i historia utraty. Wyzwolenia oraz spętania. Nie do podrobienia i nie do zapomnienia.

***
Burton Jessie, Miniaturzystka
, tłum.
Anna Sak, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014, s. 464.
20:30 No comments
"Czasami człowiek potrzebuje
choćby i drobiazgów."


Kiedy myślę o tej książce, przychodzi mi do głowy głównie jedno określenie. Rozczulająca. Nie spodziewałam się, że przypadkowo wybrany tytuł — zdawać by się mogło, że nie w moim stylu (choć z przepiękną okładką), wypełni moje jesienne dni tak bardzo, że będę mocno przeciągać spędzane z nim chwile. Aż zastała mnie zima i uznałam, że czas się rozstać, bo nie mogę dłużej chować się w tej ciepłej, choć rozedrganej powieści. Odkryła we mnie jakieś dawno pochowane emocje, poruszyła wrażliwą strunę ("bo czyż nie w ten sposób rozgrywają się wydarzenia, które zmieniają nas na zawsze — w jednej chwili?"). Chociaż nie utożsamiałam się z żadnym z bohaterów, czułam każde ich poruszenie, każdy nerw. Paliły mnie policzki, jakbym to ja stała w alaskańskim mrozie i drżała ze strachu. Z nadziei, z miłości. Przytuliłabym każde z nich. I Ruth, i Dorę, i Hanka. Tymczasem chowam swoją niewidzialną czerwoną wstążkę i tulę do siebie Zapach domów innych ludzi. Dawno nie czytałam tak kojącej, czułej, choć przecież przeraźliwie smutnej książki. 


Zimna, surowa Alaska lat 60-tych. Opowieść przeplatana jest głosami młodych ludzi, w zasadzie nastolatków, którzy zmagają się z różnymi problemami. Obserwujemy ich przyjaźnie, dzielimy lęki i tęsknoty. Chłód ziejący od najbliższych, ale i ciepło, jakie niosą często obcy ludzie. Historia każdego z nich gdzieś tam się zbiega — często w zupełnie niespodziewanym momencie. Ruth, której przyszło się zmierzyć z ogromnie dorosłym tematem. Dora wygrywająca na lodowej loterii, choć wolałaby po prostu mieć rodzinę. Alyce, która ze względu na ojca boi się realizować własne marzenia. Sam, którego porwały fale. Czerwona wstążka od Dumpling, co ma przynieść szczęście.

Ta wrażliwość, te przepiękne zdania, które przeszywają na wskroś. Chciałabym móc przeczytać taką książkę w wieku dojrzewania, kiedy wszystko jest jeszcze świeże i kruche. Bonnie-Sue Hitchcock ma niezwykłą umiejętność opisywania młodzieńczych uczuć, tworzenia przytulnej atmosfery w absolutnie niesprzyjających ku temu warunkach. Może i bije od tego pewna naiwność, a zakończenie wydaje się odrobinę nieprawdopodobne i nie niesie wielkiego przesłania. Jednak dla mnie z tej książki wypływa niezwykła, prosta mądrość, albo... to jakaś przedziwna alaskańska magia, że wszystko mnie tam tak urzekło. "A potem, kiedyś, w pewien poranek, niewyróżniający się niczym spośród wszystkich innych poranków, zaczynamy poruszać palcami w butach. I czuć krew z powrotem wypełniającą dłonie". I mnóstwo nadziei. Przepiękna książka.

***
Hitchcock Bonnie-Sue, Zapach domów innych ludzi
, tłum. Grzegorz Komerski
, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2017, s. 380.

21:04 No comments

"Powinna była go zmuszać do jazdy na rowerze,
powinna była go zmuszać do wypraw kajakowych
i powinna była go zmuszać do pływania,
aż nauczyłby się kochać świat."


Nieszablonowe, w większości dystopijne, a przy tym przerażająco bliskie. Zajmują myśli jeszcze długo po przeczytaniu. To takie opowiadania, o których mówi się komuś późnym wieczorem, bo nie można sobie z nimi samemu poradzić. Błyskotliwe, znakomicie napisane, wciągające w swoje pokręcone, absurdalne historie, osadzone na granicy groteski i dramatu. Tworzą ponurą wizję przyszłości, demaskując współczesne amerykańskie bolączki, jak i globalne zagrożenia wywoływane przez dobrze nam znane zjawiska — konsumpcjonizm, materializm, cyfryzację. Trafnie porównywane do klimatu takich produkcji jak Black mirror (w moim odczuciu opowiadania są zdecydowanie lepsze niż serial). Matthew Baker stworzył niezwykle pomysłowe, w pełni dopracowane teksty, z których każdy mógłby być odrębnym scenariuszem filmowym. A jednak, mimo ich różnic, łączy je niezwykła językowa gładkość i głębia, swoista wrażliwość autora — nie do końca widoczna na pierwszy rzut oka.


Z początku zaczęło się nawet wzruszająco. Walcząc ze słowami, Rytuał i Tranzycja powaliły mnie na łopatki. Z pozoru pełne dystansu i wyważenia, przyniosły górę niespodziewanych emocji. Jednak łagodniejsze wizje stopniowo zaczęły przechodzić w dość mocne obrazy, niepozbawione krwawych scen (Zagubione dusze), czy erotyki (W trasie). Pełnię kontrowersyjnych tematów i smutnych futurystycznych prognoz koją przebłyski ludzkich uczuć, których nie można do końca zagłuszyć — nawet w pseudoidealnym świecie (Jedna, wielka, szczęśliwa rodzina). Tylko o czym konkretnie są te opowiadania? O tranzycji z ciała do świata cyfrowego, o secesji z kraju, o dobrowolnym umieraniu. O wymazaniu pamięci jako karze za popełnione przestępstwo. O rodzeniu się ciał bez dusz. O świecie, w którym ilość posiadanych rzeczy jest powodem do wstydu.

Na temat każdego z opowiadań Matthew Bakera mogłabym pisać długo. Każde wywołało we mnie jakieś emocje, każde skłoniło do refleksji. Ich zamysł, płynność, konsekwencja zapierają dech. Chciałoby się z lękiem powiedzieć: w tę stronę zmierza świat (nie tylko sama Ameryka, choć wiele opowiadań zostało widocznie osadzonych w amerykańskich realiach), ale niektóre wizje są tak pokręcone, że na szczęście pozostaną chyba tylko niepokojąco realistyczną abstrakcją, czy smutną parodią. Wszystkie zdecydowanie warte poznania.

***
Baker Matthew, Odwiedź nas w Ameryce
, tłum. Elżbieta Janota, Wydawnictwo Relacja, Warszawa 2022, s. 416.


Za możliwość przeczytania tego niesamowitego zbioru opowiadań
dziękuję wydawnictwu:

09:18 No comments

"(...) stanęła nieruchomo na środku przestronnego pokoju
i rozpłakała się, bo nie miała siły na nic innego,

ponieważ to, czego się szuka, nie daje się znaleźć,

bez względu na to, jak daleko się zajdzie."

Niesamowite są te powroty na Barrøy, choć to wcale nie tam zabiera nas Roy Jacobsen w Oczach z Rigela. To raczej powrót do tej szczególnej, kruchej atmosfery, do znajomej bohaterki, do uczucia, które nie zniknęło, odkąd poznałam Niewidzialnych, choć Białe morze nie spełniło pokładanych w nim nadziei (musiały być za wielkie). Oczy z Rigela przypomniały mi o tym prostym zachwycie, jaki wywołali we mnie Niewidzialni. Bo tutaj też to wszystko jest. Zachwyt i... cicha ekscytacja. Tym razem statyczna przestrzeń, tak charakterystyczna dla opowieści z Barroy, przemienia się w znikający krajobraz, ponieważ Oczy z Rigela to powieść drogi, powieść wypełniona poszukiwaniem, trudem, miłością i nadzieją. Po swojemu (po jacobsenowemu) subtelnie zatyka dech. Nie powtórzy fenomenu Niewidzialnych (nic nie powtórzy), ale mu dziwnie dorównuje. A może to mnie urzekła ta nagle ludzka, kobieca twarz Ingrid. Ingrid — matki. Ingrid, która postanawia zawalczyć o miłość, może o rodzinę. Jej siła i determinacja chyba nigdy nie były tak wielkie, choć dobrze znamy ją od tej niezłomnej strony. Oczy z Rigela to szczególnie osobista historia, która wplata się jednak w inne, mijane po drodze w powojennej rzeczywistości. 

Ingrid wyrusza wraz z małą Kają na poszukiwania Aleksandra, a ludzie, których spotyka, raz pomagają jej, raz wpuszczają w manowce. Nikt nie mówi całej prawdy, każdy skrywa w sobie coś, co okazuje się częściej pokłosiem wojny niż tym, co tak naprawdę Ingrid chce odnaleźć (a może jest wręcz przeciwnie?). Trudne warunki podróży kontrastują z jej siłą i zaradnością. Przecina je śmiech małej dziewczynki, która przez całą drogę w ogóle nie płacze. Pociągi, puste stacje kolejowe, ubogie domy, brzegi morza. Ingrid podczas podróży robi zapiski w bloku rysunkowym, zbiera nietypowe wskazówki, mapy, zachowuje pamiątki, zapamiętuje spojrzenia. Jednak cel nie znika jej z oczu. Cel, który widzi w oczach Kai...

Niesamowita to proza. Nerwowa droga przedziwnie koi, daje nadzieję, choć przez mijane krajobrazy przewijają się smutek, pustka i poczucie opuszczenia. Nadal nie przypominam sobie, żeby w Niewidzialnych było tyle lakonicznych, dziwacznych zdań, które uwierały mnie już w Białym morzu. Jednak w Oczach z Rigela one jakoś pasują. To był naprawdę udany powrót na Barrøy nie-Barrøy. Do Ingrid. "(...) i czuła zaskakującą ulgę, że żadna z osób napotkanych po drodze nie powiedziała jej więcej, niż to, co powiedziała, jakby podróż widziana od tyłu stała się tak dobra, jak tylko mogła być".

***  
Jacobsen Roy, Oczy z Rigela, tłum. Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2020, s. 256.

11:06 No comments

"Las jó przyjnół,
dozwoluł dolyźć aż do łuroczyska."

Była chatka, a w tej chatce... "Szmer barstuków dobiegający głęboko spod ziemi, zaplątany w korzenie drzew". Mam wrażenie, że wciąż go słyszę. Podobnie, jak ujadanie jarchuka, czy huk sowy. Zamykam oczy i widzę wnętrze chaty Ciotki Borowej (te moje — z wyobraźni, którą rozhulało wprawne pióro Aleksandry Dobies, ale i te z niesamowitej ilustracji Eweliny Bielak). W odróżnieniu od ludzi skrywających się w głębokich mrokach swoich drewnianych chat, w obawie przed lasem i zamieszkującymi go warnijskimi duchami (a może jest zupełnie na odwrót i... to duchy boją się ludzi?) — ja wskakuję na wóz wraz z Lottą i czekam, aż las przyjmie mnie jak swoją ("las sia nió zajnie"). Mimo duchów i leśnych mar. Czy to nie o ich istnieniu marzyłam jako dziecko, naprawdę wchodząc wtedy w te warmińskie lasy, by zbierać jagody i zerkać do dziupli drzew? Pamiętam lęk połączony z dziecięcą ciekawością. Tajemnicze zagajniki i ciche polany. Przed przeczytaniem Uroczyska nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo to właśnie las uczestniczył w moim dziecięcym, magicznym postrzeganiu świata. Jak był mi bliski.

Ta oniryczna, słowiańska baśń sprawiła, że zachciało mi się wrócić do własnych korzeni, ale i pogrzebać głębiej w historii Warmii, chociaż to w samym Uroczysku znalazłam przejaw jej pełni. Aleksandra Dobies uplotła przepiękną i niepowtarzalną opowieść, ożywiając warmińskie duchy (i demony), które z pomocą Edwarda Cyfusa (gawędziarza, popularyzatora gwary i kultury warmińskiej) zyskały prawdziwy głos — bohaterowie mówią bowiem warmińską gwarą, i choć nie wszystkie dialogi są w całości przetłumaczone (jednak wiele ważnych zwrotów znajdziemy w słowniczku), to można odnieść wrażenie, że doskonale rozumie się ten dawny język. To właśnie on, barwne opisy oraz zachwycające ilustracje budują klimat Uroczyska.

A co (lub kto) się w nim skrywa? Kłobuk, Smętek, demon Bobo. Baba Jaga? Być może. Jednak obok tego baśniowego folkloru toczy się całkiem poważna historia starcia dwóch sąsiadujących ze sobą światów, walki dobra ze złem, inności, odrębności, okrutnych uprzedzeń oraz strachu. "Podobno najstarsi mieszkańcy pamiętali czasy, kiedy to pobliskie osady nawiedzały mamuny porywające dzieci, w jeziorach grasowały topniki, a w jesienne, ulewne wieczory do domów skradały się podstępne kłobuki". Ludzie boją się ciemnego lasu i nie zapuszczają (kiedy nie trzeba) na uroczysko. Jednak to, co gnieździ się za murem drzew nie ma takiej strasznej twarzy (i to nie jej należy się bać). Autorka oswaja strachy i wprowadza element realistyczny w tę magiczną krainę. Weźmy Lottę, zwyczajną wiejską dziewczynę, która jedyny swój ratunek widzi w ucieczce do lasu. Morkę, za którą ktoś wcześniej dokonał wyboru. Jednej i drugiej las, jak gościnny gospodarz, daje bezpieczne schronienie. Bo oto mamy odwróconą bajkę, gdzie to wcale nie "wilk", postrach z lasu, okazuje się tym złym. Wilk mieszka gdzie indziej. Bliżej niż nam się wydaje... Przeszywają na wskroś ostatnie słowa Lotki (u mnie aż do łez). A równocześnie wszystko tłumaczą. To, co niewidzialne, i to, co namacalne. To, do czego istnienia potrzeba tylko wiary. I to, co... najważniejsze. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka niczego nie widać. 

"Nie wierzą już w nas..."

Słyszeliście ten szept? Pozwólcie, że daruję sobie szersze interpretacje. Uroczysko odbieram głównie sercem, nie chcę za dużo analizować ("słuchoj syrca swojygo", jak mówił... podstępny topnik, czy później Smętek), każdy powinien przyjąć je na własny sposób. Jestem ogromnie wdzięczna za tę niezwykłą książkę, która poruszyła we mnie to, co było od dawna uśpione. Równocześnie żywię podziw dla ogromu pracy włożonego w jej powstanie. To bardzo wartościowa pozycja, poszerzającą wiedzę na temat warmińskich tradycji i wierzeń, wspaniale wydana i opracowana, ciesząca oko pełnymi mrocznego folkloru, przyciągającymi ilustracjami, a przede wszystkim — prawdziwa literacka uczta. Szczęśliwy ten, kto spotka Uroczysko (albo... którego spotka Uroczysko) na swojej drodze. Był to dla mnie magiczny, niezastąpiony czas. Cała historia, wszystkie postaci nadal we mnie żyją, a ja nie umiem się od nich oderwać i... chyba nawet nie chcę. Są takie książki, które zostają w głowie na zawsze i czuję, że będzie to jedna z nich.





***
Dobies Aleksandra, Uroczysko, il. Ewelina Bielak, Miejska Biblioteka Publiczna w Olsztynie, Olsztyn 2021, s. 111.
20:15 No comments

"... i po raz pierwszy pozwoliła,
by dotarła do niej przytłaczająca świadomość,
że istnieje też inna wyspa."


Zastanawiałam się, czy znajdę w Białym morzu wszystko to, co tak bardzo zachwyciło mnie w Niewidzialnych. Bałam się opuszczenia wyspy, obawiałam zerwania tej (niemal pajęczej) nici, która spajała najdrobniejsze zdarzenia (nie było ich w Niewidzialnych w końcu zbyt wiele), choć wiedziałam już, że kluczem do piękna i niezwykłości historii z Barrøy jest nie tyle fabuła, co styl Roya Jacobsena. Dlatego z ufnością zanurzyłam się ponownie w ten surowy wyspiarski klimat, z ulgą napotykając na drodze znajomą bohaterkę, te same przestrzenie, wciąż jednak poszukując czegoś, co niewidzialne. Białe morze nie przyniosło mi tego, na co liczyłam.

Tak cudowna i nienachalna poetyckość z Niewidzialnych tutaj stała się zbytnio dosłowna i odrobinę przerysowana, choć bynajmniej wydarzenia nie sprzyjały lirycznym opisom. Przy niektórych fragmentach (były to głównie zakończenia rozdziałów) wyrastał na mojej twarzy pobłażliwy uśmiech ("i położyła się razem z nim już na resztę życia"), choć tak naprawdę czułam, jak pęka mi serce. Już po kilkunastu stronach wiedziałam, że ta powieść Jacobsena nie porwie mnie tak jak poprzednia. Że raczej przeczytam ją, niż przeżyję. Jednak z tym nowym nastawieniem popłynęłam dalej i znalazłam w Białym morzu... dużo dobrego. To nadal piękna, nietuzinkowa proza, która ma w sobie coś, co chce się schwytać w dłonie i zatrzymać na zawsze. Ten wiatr, te morskie fale. Ta niepowtarzalna cisza.

I jeszcze ta poruszająca samotność. Na Barrøy zastajemy samą Ingrid. Trwa wojna. Morze wyrzuca na wyspę ciała żołnierzy z zatopionego statku. Barrøy ociera się o wojnę, przyjmuje obcych, ale nie traci na swojej integralności. Ingrid zaś musi zmierzyć się z nową rolą, jak i z uczuciem, którego być może nigdy jeszcze nie zaznała. Jak zwykle u Jacobsena, wszystko dzieje się gdzieś w środku. Nienazwane, choć przeczute. Imponuje mi siła Ingrid (w tej części staje się dojrzałą kobietą), choć jej zachowania nie do końca były dla mnie jasne, a wrażenie szaleństwa niebezpiecznie bliskie.

Mimo że z początku Białe morze nieco ostudziło moje uwielbienie dla prozy Jacobsena, to po przeczytaniu ostatniej linijki, wiem, że chcę więcej. Teraz już rozumiem, co oznacza tytuł trzeciej książki z cyklu o Barrøy — Oczy z Rigela. Wiem i trochę nie mogę się już jej doczekać, chociaż przeczuwam, że lektura zajmie mi kolejny... rok (tyle dzieliło u mnie Niewidzialnych i Białe morze).

***  
Jacobsen Roy, Białe morze, tłum. Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2019, s. 263.

09:55 No comments

"Pamiętasz dziewczynę o imieniu Listopad,
jej włosy pachniały dymem ognisk, a usta miały kolor
rozgniecionych jeżyn.
Kiedy po raz pierwszy ją zobaczyłeś, wychodziła z lasu,
dlatego zawsze myślałeś, że opadłe liście pachną jak
miłość."
 

Dojrzałe i mroczne. Melancholijne, cierpkie, poruszające. Wisi nad nimi jakaś niezwykła baśniowa łuna, chociaż bliżej im do starych legend o czarownicach niż do bajki o Czerwonym Kapturku. Pełne prawdziwej kobiecej mocy, mimo często męskiej narracji. Zbiór opowiadań autorstwa A. J. Kuchmister to odurzająca mieszanka różnych historii, w których słychać chichot wiedźm, czuć zapach leśnego runa (albo "dym ognisk"), a które mimo ponurego przesłania, tragizmu, może nawet  makabry, w specyficzny sposób... otulają, tworząc wokół siebie aurę bezpieczeństwa, sprytnie zamykając czytelnika w swój magiczny krąg. Trudno o trafniejszy opis, niż ten, który pojawił się na okładce — oniryczne, refleksyjne, wielowymiarowe. Dawno nie miałam do czynienia z tak dobrą literaturą pełną realizmu magicznego, momentami zbliżającą się nawet do ludowego horroru.

Myślę, że groza ukazana w Listopadzie ma swoje nietypowe oblicze. Czasem tkwi w schowanej pod podłogą trzmielinie (Dom kobiet), rozkopanych grobach (Przeżuwacz), czy dziewczynie, która opowiadała straszne historie pod kołdrą (Agnieszka). Czasem jest gdzieś indziej. Nawet w przewrotnie zabawnym Diable, który przypominał mi legendę o Panu Twardowskim ("wystarczy tylko, że wyskoczysz w noc"). Opowiadania są z reguły równe, choć różnie stylizowane. Może nie wszystkie do końca wpasowały się w mój gust, ale nie można im odmówić swoistego klimatu. Mam wrażenie, że każde zostało dopracowane co do słowa i chociaż czasem mógł drażnić pozorny brak zakończenia, mi to wszystko pasowało. Myślałam sobie — nie muszę wiedzieć więcej, bo to więcej już tam jest. W środku. Opowiadaniom zaś przewodzi motyw kobiety wiedzącej, czarnowłosej dziewczyny z lasu, mieszającej zioła i zbierającej zwierzęce czaszki. W każdym opowiadaniu kobieca siła pojawia się w innym wydaniu, czai się gdzieś w zakamarkach, często niedosłownie (niesamowity motyw z Horyzontu, który odstaje dość współczesną formą od reszty).

Rzadko godzę się na zrecenzowanie książki początkującego, nieznanego mi autora. Nie dlatego, że boję się debiutów. Przyczyną jest na ogół brak czasu na czytanie nawet tych wybranych przeze mnie książek. Miałam jednak przedziwną intuicję do tej Autorki i do jej — jak się okazało — znakomicie napisanych opowiadań. Doskonale wpasowały się w ten mój listopad i czuję, że będę do nich wracać.

Za możliwość przeczytania tej szczególnej książki
dziękuję Autorce.

Książkę przeczytałam w ramach
Wyzwania czytelniczego 2020 na Przestrzeniach tekstu  
(kategoria: zbiór opowiadań)

***
Kuchmister A.J., Listopad, Wydawnictwo Poligraf, Brzezia Łąka 2020, s. 186.

21:40 No comments
"Usiłowałem umożliwić ci wejrzenie w janteizm. 
Ten, kto żyje pod prawem Jante,
jest w swej istocie mordercą,
zamordował wszystkich..."

Jante. Fikcyjne duńskie miasteczko, które rządzi się surowymi skandynawskimi prawami. Można złapać się na silnym przekonaniu, że istnieje, tak jak i istniał bohater powieści Aksela Sandemosa — Espen Arnakke, tytułowy morderca, który w wieku siedemnastu lat zabił Johna Wakefielda. Cała powieść jest powolnym, niemal ślimaczym tłumaczeniem się z przeszłości. Każdy rozdział to jedno wspomnienie. Literacki majstersztyk, który... może wynudzić czytelnika na śmierć. Solidna proza, stanowiąca coś więcej niż sztywną relację. Jest wylewnie, ale z zachowaniem granic. Niewygodnie, może nawet nieprzyjemnie. Jednak jakimś cudem chce się brnąć do końca. Tak sobie myślę, że to nierzadka cecha skandynawskich książek.

"Nie sądź, że jesteś kimś wyjątkowym". Prawa Jante są uwłaczające. Trudno wyobrazić sobie dziecko dorastające w ich świetle. "Nie sądź, że jesteś czymś więcej niż my". Wystarczy wpisać odpowiednie hasło w wyszukiwarkę i czytając treść praw, przecierać oczy. Tak, Aksel Sandemose dość okrutnie potraktował bohaterów swojej małej społeczności, o której mówi ustami Espena. Tłumaczenie tego, kim stał się ten młody chłopak, oparte na tym, w jakim żył miejscu, jest w pełni zasadne, choć nie wyjaśnia wszystkiego. Podważanie praw to zaledwie zakazany owoc. Espen brnie w coś głębszego, ocierając się o pewien rodzaj obłędu. Trzeba zajrzeć do środka, żeby to zrozumieć. Żeby zrozumieć tę północną psychikę. Niemoc ucieczki.

Uciekinier przecina swój ślad, powieść norweska z 1933 roku, okazuje się niezwykle ponadczasowa i przystępna w odbiorze. Być może to wszystko za sprawą doskonałego przekładu Iwony Zimnickiej (o, wspaniali Niewidzialni!). Nic dziwnego, że zainspirowała Filipa Springera do napisania Dwunaste. Nie myśl, że uciekniesz. Czy wymęczyła mnie jej monotonność? Odrobinę. Gdzieś w środku jednak czułam, że nie mogę porzucić czytania. Nie ma we mnie zachwytów, jest kiwanie głową. Cieszę się, że przeczytałam (przebrnęłam), bo ta powieść wydaje się ważna. Ot, spodziewałam się czegoś innego.

***  
Sandemose Aksel, Uciekinier przecina swój ślad. Opowieść o dzieciństwie mordercy, tłum. Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2019, s. 464.
08:12 No comments
"... z tym uśmiechem, który zaledwie
chwilę temu wpadł w fale."

Tak to widzę. Wiosłowanie, przemarznięte place u rąk. Kobieta siedząca na krześle poza domem. Rybackie sieci i puch ("przyłożyć go do twarzy i poczuć dalekie, święte ciepło"). Chciałabym opisać to tym puchem, tym wiatrem, zimnem morskich fal, albo nie pisać nic. Dawno nie przeżyłam TAKIEJ książki. Na początku te jej cudowne monotonność i prostota nieco skojarzyły mi się z Całym życiem Roberta Seethalera, jednak to zupełnie inna skala odczuć. Niewidzialni to doskonała norweska proza, która trafia w moje najczulsze punkty. W osobistą tęsknotę za wyspami (a odwiedziłam ich kilkanaście w swoim życiu), za surowością północnego świata, odosobnieniem. Pięknie napisana, łączy w sobie chłodną poetyckość i spokojne ciepło. Na pierwszy rzut oka nie widać czułości. Ale ona jest.

Na wyspie Barrøy mieszka tylko jedna rodzina. Hans z żoną Marią, malutką jeszcze córką Ingrid oraz siostrą Barbro. Podlegli sztormom i porom roku, małomówni, żyjący w zgodzie z naturą i (choć nie zawsze) z własnymi sumieniami. Maria wypatruje z okna domu rodzinnej wyspy, którą porzuciła na zawsze. Barbro pod kocem naprawia sieci. Hans boi się o córkę i o integralność swojego obmywanego zimnymi wodami królestwa. Wszyscy wypełniają swoje obowiązki, ciężko pracując. Nikt nie narzeka na swój los. Wkrótce jednak przyjdzie im zmierzyć się z przeciwnościami oraz zorientować, że strzegą czegoś, o czego istnieniu nie do końca zdawali sobie sprawę.

"To coś, czego nigdy nie zapomnę", powtarzam po Ingrid. Ta powieść dudni we mnie, rezonuje. Nie rozbieram jej na czynniki pierwsze. Nie analizuję symboliki. Przeżywam. Rozumiem każdy zamiar i każdy krok bohaterów. I nawet jeśli Jacobsen obnaża zwodniczą wizję wyspy-utopii, to nie ujmuje swojej opowieści marzycielskiego charakteru. Wspaniała skandynawska opowieść, której kontynuację znajdę w Białym morzu. Na równi boję się, co nie mogę doczekać.

***  
Jacobsen Roy, Niewidzialni, tłum. Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2018, s. 280.
08:08 No comments
"Obudźcie się i biegnijcie, 
żebyście się nie spóźnili;
na rynku stoi pewien jegomość,
który spełnia życzenia..."

O przeznaczeniu i o wyruszaniu w drogę. O człowieku, który chciał być górskim szczytem (Faldum) i o takim, którego wszyscy kochali (Augustus). Wypowiedz życzenie — szepcze coś spomiędzy kartek. A się spełni. Hesse jest bardzo łaskawy dla swoich bohaterów i w istocie ziszcza ich marzenia, podkreślając przy tym, że nigdy nie jest za późno, aby zmienić swoje powołanie. Dziwne to baśnie bez smoków i zamków. Bez rajskich ptaków i kwiatów paproci. Z jednej strony metaforyczne i poetyckie, z drugiej zaskakująco proste. Gdzieś tam chciałoby się sięgnąć głębiej, a historia kończy się ot tak, pozostawiając niedosyt, może nawet dziecinne rozczarowanie. Ale wystarczy chwilę się zadumać, by ujrzeć jej sedno w całej okazałości.

Jednak nie do końca właśnie tego oczekiwałam po tych stylizowanych na ludowe opowieści tekstach. Zastanawiałam się, czy znajdę tu Hessego z Sidharthy, albo z Wilka stepowego, który odegrał tak ważną rolę w moim dawnym życiu. Spodziewałam się co najmniej solidnego duchowego poruszenia, a dostałam kawałek dobrej, barwnej literatury pełnej sennych wizji i pięknych opisów przyrody. Na swój sposób ujęły mnie Trudna droga, Faldum i Osobliwa wieść z innej gwiazdy. Bardzo podobał Poeta. Coś jednak nie zaiskrzyło między mną a całymi Baśniami. Doceniam ich kunszt i symbolikę. Ale w sprawie czucia... cóż, może to nie mój czas na Hessego.

***  
Hesse Hermann, Baśnie, tłum. Sława Lisiecka
, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2002, s. 132.
08:00 No comments
"Roześmiał się i w duchu przeprosił recepcjonistę.
Wilgotnym językiem oblizał tamtą myśl.
Słona."

Już czułam, że to mam. Te wszystkie zwroty, absurdy, bezczelną zabawę słowem, środkowoeuropejskość podkreślaną w dosadny sposób. Pavel Vilikovský narobił mi smaku swoimi słowackimi bajdurzeniami o Camusie, Ołomuńcu, zwłokach Marii B. i oblizującym się śledczym. Wyprawie do Rumunii inżyniera Kasanovskiego i tańcem na cmentarzu. Narobił smaku, a potem zwiał. Poplątał myśli. Zostawił w konsternacji gdzieś w środku swojej słowackiej Europy. I nie wiem, czy się zachwycać, czy kopnąć Okrutnego maszynistę w jakiś ciemny kąt pokoju. To mogła być taka apetyczna proza. Niełatwa i beznadziejna w odbiorze, ale apetyczna.

I poniekąd — była. Jednak urwała się gdzieś, zatracając sens i drażniąc coraz bardziej. Okrutny maszynista to zbiór opowiadań znanego (przynajmniej na Słowacji) słowackiego prozaika Pavla Vilikovskiego (czy tak odmienia się te słowackie nazwiska?). Z pierwszymi akapitami pierwszych tekstów wprowadza zamęt w głowie, ale wciąga swoją innością (ukłon dla Widoku ogólnego Marii B.), a potem pojawia się przekombinowanie, jakaś niewygoda, a może nawet nuda. O czym to wszystko w ogóle jest? O czym pisze ten Vilikovský? O wnętrzu słowackiego, nieistniejącego już świata, czy o zwykłych ludziach? Myślę, że te opowiadania to gratka dla czytelników, którzy chcą pokatować się nieco niezłym literackim dziwadłem, ale zastrzegam, że nie wszystkie teksty trzymają poziom. A może tylko mi tak się zdawało? Spędziłam w sumie całkiem przyjemny czas na czytaniu Okrutnego maszynisty. Piękne poetyckie zwroty kłóciły się z delikatnym bełkotem. Rety, to wciąż chyba całkiem dobra rekomendacja.

***
Vilikovský Pavel, Okrutny maszynista, tłum. Justyna Wodzisławska, Tomasz Grabiński, Wydawnictwo Książkowe Klimaty, Wrocław 2013, s. 158.
08:10 No comments
"Mój drogi Henry, jeżeli zostaniesz u nas,
nie będziesz sunął boczkiem z dnia na dzień
do ostatniej swojej ściany.
Ściana znajdzie cię sama, bez twojej pomocy,
więc każdy przeżyty dzień będzie ci się wydawał
jakimś zwycięstwem."

Nawet nie wiem, jak wejść w całą tę opowieść. Mogłabym zacząć, jak Greene: "Ciotkę Augustę po raz pierwszy od półwiecza z górą zobaczyłem na pogrzebie mojej matki" i to byłoby to. Tak zaczynają się czasem najlepsze opowieści, a przynajmniej historie takie, jak ta. Niezwykła kombinacja cudownej angielskiej staroświeckości i dobrego kryminału, łącząca w sobie nutę przygody oraz powiew egzotyki. Do tego ten nienaganny styl, który tak urzekł mnie u Greene'a już w Pożycz nam męża, Poopy. Ciekawe, że Podróże z moją ciotką uznawane są za najzabawniejszą powieść w dorobku Grahama Greene'a. Jeśli już mowa o humorze, w tym przypadku wydaje się on gorzki. To raczej na wpół pogodna, na wpół wyważona proza, skrywająca w sobie głęboki sentymentalizm i dramatyzm. Jednak wszystko tutaj, zapijane kseresem, zakąszane wybornymi kolacjami w St. James i Albany oraz podsycane atmosferą podróży, tworzy coś niezwykle kojącego i pokrzepiającego.

Henry Pulling, emerytowany dyrektor banku i kawaler wiodący spokojne, stateczne życie wypełnione głównie hodowlą dalii, udaje się na pogrzeb własnej matki, które to wydarzenie traktuje poniekąd jako pewne urozmaicenie czasu. To tam spotyka niewidzianą od lat ciotkę Augustę — kobietę o dość oryginalnym usposobieniu, szczególnie jak na starszą panią. Pomimo delikatnych sprzeciwów (zachwiałoby to bowiem jego poukładanym, nudnym życiem), Henry godzi się na spontaniczne odwiedziny u ciotki, a wkrótce również na wspólną niedaleką podróż. Wszystko to jest jedynie zapowiedzią nieoczekiwanej przygody, na którą z pewnymi oporami, ale i z dużą ekscytacją porywa się nasz (z pozoru) prostolinijny bohater. Ciotka Augusta wprowadza go w egzotyczny świat pełen wspomnień ze swojej młodości, tęsknoty za dawnymi kochankami, ale również podejrzanych interesów. Plejada barwnych postaci — Wordsworth, pan Visconti, dziewczyna o imieniu Tooley. A gdzieś tam panna Keene, z którą Henry mógłby dzielić życie, gdyby tylko... chciało mu się cokolwiek zmieniać.

A jednak ze spokojnej angielskiej mieściny przenosimy się do wagonu Orient Ekspresu, cmentarza we francuskim Boulogne, aż w końcu na statek płynący do Paragwaju. Czy Henry rzeczywiście uległ niezwykłej przemianie pod wpływem charyzmatycznej ciotki Augusty, czy może od zawsze nosił w sobie pragnienie innego życia — tego się nie dowiemy. Pewnym jest, że Graham Greene za sprawą swoich bohaterów daje czytelnikowi nadzieję, że na nic nigdy nie jest za późno — ani na dalekie podróże, ani na zmianę swojego życia, niezależnie od wieku. Do tego to taka wyśmienita proza.

***
Greene Graham, Podróże z moją ciotką, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 1993 (pierwsze wydanie 1969), s. 326.
12:46 No comments
"Ale niepokój może się zagnieździć w mieszkaniu, skojarzyć z kolorem firanek, 
potrafi się nawet uczepić wieszaków na ubranie; 
można go odnaleźć w dymku unoszącym się 
znad popielniczki z napisem Pernod, 
a kiedy zaglądasz pod łóżko, wysuwa spod niego głowę 
jak czubki rannych pantofli."

W pierwszej chwili urzekł mnie sam tytuł, a potem zrozumiałam, że taki jest cały Graham Greene (przynajmniej w tym zbiorze opowiadań). Zabawnie puszcza do nas oko, żeby opowiedzieć o czymś ważnym i smutnym. A tytuł adekwatny do tematyki, bo niemal w każdym z tekstów rozchodzi się o sprawy damsko-męskie, małżeńskie — choćby miało być to tylko wspomnienie pary siedzącej stolik dalej. To właśnie z tej perspektywy mówi do nas Greene. Starszy mężczyzna, często pisarz, zajmujący "stolik obok", wynajmujący pokój w tym samym hotelu, zwykle poza sezonem. Znakomity obserwator, daleki od moralizatorstwa, choć zaangażowany. Pogodnym, humorystycznym przekazem zmusza czytelnika do refleksji na temat miłości, życiowych wyborów, doskonale oddając wieloznaczność sytuacji i niezwykłą psychologię postaci. Przy tym taktownie łamie obyczajowe tabu.

Historia świeżo upieczonych małżonków, nie do końca dobrze dobranych, w których miodowy miesiąc wkrada się pewna nieprzyzwoitość (Pożycz nam męża, Poopy). U innej, nieco starszej "młodej pary" przeszkodą na drodze do szczęścia staje się "ta trzecia" (Dobro martwej ręki). Desperacja w poszukiwaniu pozamałżeńskiej przygody prowadzi Mary Watson prosto w ramiona staruszka (Tanio, bo w sierpniu). Tajemnice, u których podstaw leży błahostka (Źródło wszelkiego zła), piękno zwyczajnych spotkań, co to niczego już nie zmienią (Subtelna para), a po drugiej stronie tych z pozoru banalnych opowieści — proste, acz dziwne, absurdalne literackie obrazki z drugim dnem (Piękniś, Torba podróżna). U Greene'a nie wiadomo, w którym momencie kończy się żart, a zaczyna dramat. Zachwycają mnie jego lekkość pióra, błyskotliwość, dowcip w dobrym stylu. Teraz już chyba nikt tak nie pisze.

***
Greene Graham, Pożycz nam męża, Poopy i inne opowiadania, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 1995 (pierwsze wydanie 1957), s. 160.
15:26 No comments
"— Zrobisz mi świat? Malutki. Tylko dla mnie żeby był."
  

Cudowna. Naprawdę istnieje cudowna proza. Kojąca, kołysząca, a przecież drapiąca w miejsca gdzieś pod powiekami — tam, gdzie zbierają się łzy. Przetrzyj je wierzchem dłoni, a potem przeczytaj o konewce, która wpadła do studni, i o brzęczeniu komarów. Opowiadania Zośki Papużanki mają w sobie coś z pociesznej swojskości, ze wspomnienia dawnego lata, z głosów ludzi, których gdzieś już spotkaliśmy, tylko nie wiemy gdzie. A wszystko to solidny prztyczek w nos, bo mimo łagodnego tonu, wcale nie jest przyjemnie. Pisarka udowadnia, że nie ma ani trudnych, ani łatwych relacji — nawet (i przede wszystkim) z samym sobą, z najbliższymi, z kimś, kto kiedyś był bliski, a teraz jest obcy. Wszystko jest boleśnie względne. Czasem chce się zająć pojedynczy pokój w hotelu, ale i tam towarzyszy nam własna samotność (jak w opowiadaniu pt. 212). Czasem chciałoby się zapakować komuś cały świat do walizki i nas razem z nim (Cykada). Albo zatrzymać gdzieś, gdzie nikt nas nie zna, i "przejmować się każdym pytaniem, każdym spojrzeniem" (proste, ale ważne dla mnie opowiadanie Stracciatella). 

Dzięki Papużance przypomniałam sobie, że warto rozczulać się nad "malutkim światem" ludzi, nad tym, co wisi na pajęczych nitkach relacji, co sprawia, że nie kamienieje serce. To sztuka stworzyć tak realnych, żywych bohaterów, w których historie wchodzi się aż po pas. I ta wyglądająca ze zdań metafizyka, te iskry wyjątkowości ukryte w najprostszych zdarzeniach. Budująca, dojrzała proza, która mimo swojej cierpkości, smakuje jak słodkie malinowe ciasto. Potrzeba mi było takiej Papużanki w samym środku lata. 

***
Papużanka Zośka, Świat dla ciebie zrobiłem, Znak, Kraków 2017, s. 224.
08:37 No comments
Older Posts

Od autorki

About Me

Witaj na stronie Przestrzeni
i rozgość się.
Znajdziesz tu literaturę historyczno-podróżniczą, klasykę grozy, opowieści niesamowite, urokliwe starocie, czasem dobre science fiction oraz wartościowe książki dla najmłodszych.

KSIĄŻKA NA DZIŚ

Podróże z moją ciotką | Graham Greene

2025 Reading Challenge

2025 Reading Challenge
Przestrzenie has read 2 books toward her goal of 52 books.
hide
2 of 52 (3%)
view books

RODZAJ

  • literatura amerykańska (66)
  • literatura angielska (44)
  • literatura australijska (2)
  • literatura francuska (3)
  • literatura hiszpańska (2)
  • literatura irlandzka (5)
  • literatura koreańska (1)
  • literatura niemiecka (8)
  • literatura norweska (7)
  • literatura polska (66)
  • literatura portugalska (2)
  • literatura szwedzka (13)
  • literatura słowacka (5)

Autor

  • Abbott Rachel (4)
  • Bradbury Ray (1)
  • Christie Agatha (1)
  • Clarke Arthur C. (1)
  • Dick Philip K. (2)
  • Forster Edward Morgan (1)
  • Gaiman Neil (1)
  • Greene Graham (2)
  • Herbert Frank (1)
  • Hesse Hermann (1)
  • Hill Susan (1)
  • Jackson Shirley (2)
  • Jacobsen Roy (3)
  • Jansson Tove (2)
  • Karika Jozef (4)
  • King Stephen (6)
  • Lem Stanisław (2)
  • Link Charlotte (2)
  • Paris B. A. (3)
  • Puzyńska Katarzyna (5)
  • Sapkowski Andrzej (2)
  • Theroux Paul (2)
  • Urbanowicz Artur (1)
  • Ware Ruth (2)
  • Wiśniewska Ilona (2)
  • Łuszczyński Dominik (7)

Ilustrator

  • Aisato Lisa
  • Chmielewska Iwona
  • Dziubak Emilia
  • Jeram Anita
  • Klassen Jon
  • Martin Emily W.
  • Rutten Mélanie

Wydawnictwo

Akapit Press Albatros Amber Bum Projekt C&T Czarne Czuczu Czwarta Strona Dowody na Istnienie Dwie Siostry Dwukropek Egmont EneDueRabe Ezop Feeria Filia Format Gereon Grupa Wydawnicza Foksal Harper Collins Książkowe Klimaty Kultura Gniewu MAG Mamania Marginesy Nasza Księgarnia Novae Res Otwarte Pascal Prószyński i s-ka Rebis Replika Sonia Draga Supernowa Słowne TADAM Tako Tekturka Vesper Videograf W.A.B. Wielka Litera Wilga Wydawnictwo AA Wydawnictwo Dolnośląskie Wydawnictwo Kropka Wydawnictwo Literackie Wydawnictwo Poznańskie Wydawnictwo Warstwy Wytwórnia Zakamarki Zielona Sowa Znak Zysk i S-ka audioteka Świat Książki

Ulubieni

  • To przeczytałam
    František Langer - Filatelistické povídky
  • Literackie skarby świata całego
    Miasto miłości i literatury [relacja z Paryża]
  • K-czyta | Blog książkowy
    Anna Bailey - Tamte dzikie dni
  • Przeczytałam książkę
    "Dunbar" Edward St Aubyn
  • ex libris Marty - blog o czytaniu, głaskaniu, wąchaniu oraz tuleniu książek i komiksów
    Boski plan. Zaufać Bogu na życiowych zakrętach - Kristen Clark i Bethany Beal (recenzja)
  • unSerious
    Akademia Holborn. Kły Daria Kwiecińska
  • Dosiakowe Królestwo
    Śmierć między wierszami - Alice Slater
  • Qbuś pożera książki
    Idee bez prądu, czyli „Miasto permutacji” Grega Egana
  • Świat fantasy
    Zapowiedzi wrzesień 2025
  • Książki na plaży
    "Żywe istoty" Iida Turpeinen
  • Varia czyta
    Nasze ostatnie spojrzenie - Rachel Abbott
  • Zacofany w lekturze
    Znautor (Rob Wilkins, „Terry Pratchett. Życie z przypisami”)
  • Koczowniczka o książkach
    „Śmierć na pływalni” Paweł Pollak
  • made by bibi
    Cat Stax
  • Jeden akapit
    „Dziennik irlandzki” Heinrich Böll
  • Magiczny Świat Książki i nie tylko
    Recenzja: „Kogut domowy” – Natasza Socha
  • Spacer wśród słów
    S. Benedykta Karolina Baumann "Teraz. Bardzo osobista historia"
  • Setna strona - blog literacki
    Chrobry - Grzegorz Gajek
  • Books Far From The Crowd
    O czytaniu. Raz jeszcze.
  • Z pamiętnika książkoholika
    "Instytut Absurdu" Justyna Sosnowska
  • Latające książki
    Oberki do końca świata - Wit Szostak
  • Zapiski na marginesie
    Śniadanie z kangurami i piknik z niedźwiedziami
  • Z piórem wśród książek
    Zbiorczo spod pióra w grudniu 2023
  • Wokół Faktu
    5 książek na Dzień Mamy idealnych na prezent. Te nowości wywołają uśmiech na twarzy mamy
  • Klasyka literatury popularnej
    Duchy nocy wigilijnej.
  • Zaczytana mama - blog o książkach i komiksach dla dzieci, grach, zabawach i wygłupach
    Kraina za mostem, czyli pełna tajemnic baśń w klimacie retro
  • Jane Doe z offu
    Ukochane dziecko – Romy Hausmann
  • Pierogi Pruskie
    Kto zabił Fiodora i kto nie lubi Aloszy albo o „Braciach Karamazow” Fiodora Dostojewskiego i Nabokoviada2
  • Czytam to i owo...
    PIKNIKI Z KLASYKĄ: O "Oliverze Twiście" rozmawiamy w 208. rocznicę urodzin Charlesa Dickensa
  • Książkojady
    Melancholia kota
  • Cząstka mnie
    "Szczęście dla zuchwałych" - Petra Hulsmann
  • Miros de carti. Blog o książkach
    Stefan Darda "Przebudzenie zmarłego czasu. Powrót"
Pokaż 5 Pokaż wszystko

Wszystkie treści zamieszczane na tym blogu (zarówno teksty, jak i fotografie) są mojego autorstwa i są chronione prawem autorskim [Dz.U.1994 nr24 poz.83, Ustawa: 4.02.1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych].

Wizyty

© Przestrzenie tekstu 2025

Created with by ThemeXpose