facebook instagram Goodreads
Obsługiwane przez usługę Blogger.
  • Spis treści
  • Jeśli szukasz...
    • Przestrzeni faktu
      • Reportaż
      • literatura faktu
    • Przestrzeni grozy
      • Horror
      • Thriller
      • kryminał
    • Przestrzeni dla dzieci
      • Albo młodzieży
    • FANTASTYKI
      • Literatura fantasy
      • sci-fi
    • Klasyki
    • Pięknego wydania...
      • Komiksy
      • Picturebooki nie tylko dla dzieci
    • Wyjątkowej prozy
  • Na dokładkę
    • Audiobooki
    • Luźne wpisy
    • * Mój dawny blog *
    • Starocie na Przestrzeniach
    • Wyzwania czytelnicze
  • Serie
    • Reporterskie / podróżnicze
      • Amerykańska
      • Reportaż Czarnego
      • Seria podróżnicza Wyd. Poznańskiego
    • Kryminalne
      • Lipowo Katarzyny Puzyńskiej
      • Cykl z Jakubem Mortką Wojciecha Chmielarza
      • Sprawa Zoe Bentley Mike'a Omera
    • Seria Dzieł Pisarzy Skandynawskich
    • Serie sci-fi
      • Wehikuł czasu
  • O mnie
  • Kontakt & współpraca

Przestrzenie tekstu

"Żaden z nas jednak nie tracił nadziei,

że następne drzwi będą właściwe."

Urocze, a może nawet wzruszające (mnie wzruszyło), łagodne science-fiction w przyjemnie starym stylu. Dla niektórych będzie to staroświecka, niewiele wnosząca historia o perypetiach pewnego wynalazcy i o podróżach w czasie. Dla innych Drzwi do lata okażą się wyjątkowo zgrabnie napisaną, niedługą powieścią, godną klasyki gatunku. Zaliczam się do tych drugich. Ujął mnie nie tylko styl Roberta A. Heinleina, ale również sam pomysł na książkę (poznacie go w autorskim wstępie). Nawet obecność kota nie popsuła mi dobrych wrażeń, choć nie zaliczam się do ich miłośników. Utrzymane w nieco zabawnym (choć to raczej zasługa usposobienia głównego bohatera niż wydarzeń), mocno obyczajowym tonie, pozbawione skomplikowanych naukowych opisów Drzwi do lata wydają się balsamem na wszelkie bolączki (i znakomitą lekturą na lato). Niestety trzeba przyznać, że pod kątem fantastyki naukowej wiele pomysłów z The Door into Summer (pierwsze wydanie jest z roku 1957) jednak trąci myszką. Przymykając na to oko, można niebywale wciągnąć się w tę przyjemną, dość sensacyjną historię. Wynalazki, podróże w czasie, zawirowania zawodowo-miłosne, a do tego jeszcze ten... kot. Szukaliście kiedyś własnych Drzwi do Lata?

Inżynier i wynalazca, Dan Davis, po tym, jak zostaje oszukany przez swoją narzeczoną Bellę i wspólnika Milesa, którego uważał za przyjaciela, postanawia — wraz z kotem Pete'm — zapaść w Długi Sen. Ta hibernacja, przeprowadzana za sporą kwotę przez towarzystwa ubezpieczeniowe, może pomóc mu obudzić się w nowym świecie (i w nowym życiu) za trzydzieści lat, a konkretnie w roku 2000. Rozgoryczony zdradą najbliższych, jak i utratą praw do swoich wynalazków, Dan decyduje się na zimny sen. Jednak najpierw zamierza wyjaśnić z podstępną parą kilka spraw oraz zostawić coś jedenastoletniej Ricky, która marzy, że Dan kiedyś się z nią ożeni. Akcja nabiera nieoczekiwanych zwrotów, a wydarzenia prowadzą naszego bohatera zarówno w przyszłość, jak i... w przeszłość.

"Jeśli się sprawdzi wszystkie drzwi, jedne z nich na pewno okażą się Drzwiami do Lata". Nie będę psuć Wam zabawy, tłumacząc dokładnie, czym dla Dana były Drzwi do Lata. Ta ujmująca, błyskotliwa i nieco sentymentalna książka Roberta A. Heinleina zostanie długo w mojej pamięci. Nie spodziewałam się, że trafię na tak przyjemne, lekkie sci-fi, które pochłonie mnie zupełnie... gdzieś w środku lata.

***
Heinlein Robert A., Drzwi do lata, tłum. Zbigniew A. Królicki, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2020, s. 264.

07:48 No komentarze

"Być może z czasem staniemy się w pełni funkcjonalni,
jak stworzenia, które naśladujemy. Wykształcimy twarze bez wyrazu,
tylko oczy i usta, które wystarczą do utrzymania reszty ciała przy życiu.
Żadnych mięśni wywołujących uśmiech czy zmarszczenie brwi
albo zdradzających w jakikolwiek inny sposób,
co się kryje pod powierzchnią."


Tego lata postanowiłam przeczytać wreszcie Diunę, ale żeby dodać sobie animuszu przed lekturą kultowego (swoją drogą, słusznych rozmiarów) dzieła Franka Herberta, sięgnęłam po Rój — niejako na rozgrzewkę, aby zapoznać się ze stylem autora. Wydany osiem lat po Diunie, w 1973 roku, Rój Hellstroma jest przykładem klaustrofobicznego sci-fi, gdzie główna akcja dzieje się w zamknięciu. W tym przypadku jest to miejsce pewnego ekologicznego eksperymentu — farma w Oregonie, gdzie znany ekolog i entomolog Nils Hellstrom nagrywa tajemnicze filmy dokumentalne. Wizja mrocznego ula, społeczności funkcjonującej na wzór owadów. Wszystko to z dala od ludzi z Zewnątrz, którzy mogliby zaszkodzić całemu przedsięwzięciu. Czym jest Projekt 40, do którego chce dotrzeć tajna Agencja, dopatrująca się w działalności Hellstroma czegoś więcej niż tylko realizowania specyficznej inicjatywy naukowej?

Gdy podczas obserwacji terenu farmy Nilsa Hellstroma ginie jeden z członków Agencji, na miejsce udaje się kolejny zespół, by pod pozorem obserwacji ptaków, zdobyć jak najwięcej informacji o enigmatycznym projekcie. Wokół Hellstroma krążą bowiem podejrzenia o produkcję nowego rodzaju broni, co nieszczególnie podoba się obecnym władzom. Jednemu z agentów udaje się dostać na farmę i gościć u Hellstroma, jednak sekret, który skrywa ekolog... wymyka się ludzkiemu pojmowaniu.

Akcja Roju rozgrywa się błyskawicznie i śmiało można by uznać książkę Herberta za dobrą sensację, zabarwioną jedynie klimatem sci-fi, gdyby nie przerażające motywy i obrazy rodem z horroru. Koncepcja ludzkiego ula mrozi krew w żyłach. Znakomicie wypadło również rozpoczynanie rozdziałów fragmentami myśli oraz zapisków zarówno członków Agencji, jak i samego Hellstroma, czy jakoby sentencji spisanych z... Podręcznika Ula. "Ten świadek, owad, ma nad ludźmi przewagę trzystu milionów lat, ale go przewyższymy". Hellstroma napędza dążenie do gatunkowego przetrwania oraz dostatecznego wykorzystania zasobów Ziemi, kosztem maksymalnego upodobnienia się do stworzeń, które o wiele lepiej radzą sobie z pojmowaniem własnych ról w mechanizmie życia. Świat, w którym akcję osadza Herbert, wydaje się już w pewnym sensie zepsuty przez cywilizacyjny postęp, jak i zagrożony. Nie dziwi zatem (choć i szokuje!) ten hellstromowy genetyczny eksperyment.

Warto było przeczytać Rój dla poznania tej mrocznej koncepcji
, choć mi w pewnym momencie czegoś zabrakło. Może jakiegoś rozmachu? Przeplatające się, suche relacje agentów oraz Hellstroma (tu jednak zwracam honor Herbertowi — te Nilsa były dość filozoficzne), nadały nie tylko sensacyjnego charakteru książce, ale i nieco spłaszczyły temat, odwracając uwagę od potworności samego Ula. Osobiście chciałabym poznać jego genezę, może nawet więcej szczegółów. Ale pewnie to dobrze, że Herbert zostawił tyle pola do fantazji.

***
Herbert Frank, Rój Hellstroma, tłum. Andrzej Jakowski, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2021, s. 398.

10:05 No komentarze

"Zacznij od kropki.
No dalej.
Tylko jedna kropka."

Zainspirowana książką Petera H. Reynoldsa, najchętniej i ja zaczęłabym ten wpis od... kropki. Czemu nie? Od pojedynczej kropki można zacząć wszystko — i nawet jeśli w tekście literackim to niewskazane, to na rysunku każdy ruch dozwolony. Szczególnie jeśli ma się ochotę zrobić coś kreatywnego, a brakuje pomysłu, czy umiejętności. Kropka to zawsze dobry początek i Peter H. Reynolds wie o tym najlepiej. Może pamiętacie zilustrowaną przez niego Księgę empatii, albo A to, gdzie pokazuje, jak ważne jest nieskrępowane wyrażanie siebie, kształtowanie swojego talentu, nawet jeśli innym nie podoba się nasz styl. Zacznij od kropki to zachęta do rozpoczęcia niemal od zera, niezależnie od wieku.

Kiedy potrzebujesz odprężenia, a równocześnie chciałbyś zrobić coś twórczego. Kiedy nie potrafisz rysować, ale wciąż szukasz sposobu, żeby odkryć w sobie artystę. Kiedy Twoje dziecko uczy się kształtów i kolorów, a Ty chciałbyś rozbudzić w nim pociąg do tworzenia. Zacznij od kropki to szalone lekcje kreatywności, gdzie na luzie, totalnie od podstaw można nauczyć się puszczać wodze fantazji — bez obaw, że coś nie wyjdzie i jednak nie okażemy się mistrzami ilustracji. Tu zupełnie nie o to chodzi. To wyłącznie dobra zabawa ucząca uważności, ćwicząca wyobraźnię, inspirująca do dalszych prób.

"Spróbuj narysować kropkę złożoną z kropek". "Zamknij oczy i zrób tyle kropek, ile masz lat", "Narysuj linię, jakiej jeszcze nie było". "Każdego dnia możesz czuć nieco więcej odwagi. Możesz marzyć o WIELKICH RZECZACH". O, ta książka nie tylko rozbudza uśpioną w nas kreatywność, ale i niesamowicie motywuje do... spełniania marzeń. Tak, taka zwyczajna książka o kropkach. A może jednak zupełnie niezwykła ツ




***
Reynolds Peter H., Zacznij od kropki. Twoje ćwiczenia z kreatywności
,
tłum. Zofia Raczek, Wydawnictwo Mamania, Warszawa 2022, s. 160.


Za prześwietną, twórczą zabawę z... kropkami
dziękuję wydawnictwu:
https://mamania.pl/

08:43 No komentarze

"— Wierzę w branie węży do rąk! - krzyknął,
gdy pieśń dobiegła końca."


Chwaląc Jezusa, piją strychninę, biorą do rąk jadowite węże, mówią językami. Wielokrotnie ukąszeni, często ze skutkiem śmiertelnym. Kim są "ludzie od węży", za którymi jeździł po Appalachach Dennis Covington, aby w rezultacie wstąpić do ich hermetycznego kościoła? Kościoła Jezusowego ze Znakami. Kościoła wężowników. Ekstatyczne modlitwy, śpiew i muzyka, a przy tym spojrzenia w stronę klatek z grzechotnikiem trzcinowym, mokasynem miedziogłowcem, czy kobrą. Nigdy wcześniej podczas czytania żadnego reportażu nie czułam, że jestem tak blisko opisanych w nim wydarzeń. Jakbym stała w drzwiach kościoła i patrzyła na szaleńców przekazujących sobie węże z rąk do rąk, w modlitewnym transie, bez lęku o konsekwencje, bo przecież tam działa Duch Święty.

"Trudno określić, czego właściwie oczekujesz, wybierając się na nabożeństwo (...) Z jednej strony chcesz, żeby gady wyjęto ze skrzynek, z drugiej — nie chcesz". Do "wężowników" zaprowadził go proces w Scottsboro, gdzie Glenn Summerford, szanowany kapłan jednej ze wspólnot (swoją drogą, działających już od lat 20. XX wieku) został oskarżony o usiłowanie zabójstwa własnej żony, która za jego sprawą była wielokrotnie kąsana przez węże. Wkrótce jednak zawodowe zainteresowanie Dennisa Covingtona przeniosło się na grunt prywatny. Nie tylko zaczął aktywnie uczestniczyć w nabożeństwach z wężami, zabierając na nie rodzinę, ale również odnalazł w swoim drzewie genealogicznym osoby, które kultywowały tę niebezpieczną i dość niezrozumiałą praktykę religijną.

Żywe opisy niesamowitych (i groźnych) nabożeństw, zwieńczanych braniem do rąk węży, historie ukąszeń, jak i świadectwo samego autora — to zdecydowanie wyróżnia Zbawienie na Sand Mountain wśród innych reportaży o amerykańskich wspólnotach religijnych. Jednak osobiste zaangażowanie Covingtona sprawiło, że cała książka stała się głównie barwną relacją pełną dialogów i szczegółowych opisów scen z kościoła. Na niektórych czytelnikach może to zrobić spore wrażenie, innych raczej zniechęci zbyt fabularny styl. W pewnym momencie ja sama czułam przesyt szczegółowo opisywanymi nabożeństwami, które nie wnosiły już nic do tematu. Chętnie poznałabym stanowiska różnych wężowników (wciąż nie rozumiem, po co im picie strychniny), a nie tylko ślepo zapatrzonych kaznodziejów oraz zaangażowanego autora, którego do dalszego praktykowania zniechęciła najwyraźniej wyłącznie postawa jednego z braci kościoła, nie zaś sama idea narażania siebie oraz innych na uszczerbek na zdrowiu podczas obcowania z wężami.

*ciekawostka: o kościele wężowników
Sharon Bolton napisała fantastyczny thriller pt. Blizna

***
Covington Dennis, Zbawienie na Sand Mountain. Nabożeństwa z wężami w południowych Appalachach, tłum. Bartosz Hlebowicz, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2016, s. 200.

10:19 No komentarze

"Ludzie, którzy nigdy nie przypuszczali,
że zostaną nomadami, wyruszają w drogę."


"Łączy ich zaraźliwe przeczucie, że wokół dzieje się historia". "Starają się przetrwać w Ameryce". Nie lubią, jak mówi się o nich bezdomni. Są bezmiejscowi. Porzucają dotychczasowe życie i niewdzięczne decyzje, czy najpierw opłacić rachunek za prąd, czy wykupić leki. Pakują się do kampera i wyruszają w drogę. A droga rodzi nadzieję. Jessica Bruder, autorka fascynującego reportażu Nomadland, pisze o nich: "wagabundzi, włóczykije, wędrowni pracownicy, niespokojne duchy", podkreślając, że choć tacy ludzie istnieli zawsze, to w pewnym momencie szczególnie wpletli się w amerykański krajobraz. Nocują na parkingach hipermarketów, postojach dla ciężarówek, zaprzyjaźniają się na zlotach Rubber Tramp Rendezvous, tworząc specyficzne, niemal rodzinne więzi. Łączą ich podobny sposób życia, podobne doświadczenia, często również wiek, bo w drogę busem, który pomieści cały ich dobytek, wyruszają głównie osoby w wieku okołoemerytalnym, zdając sobie sprawę, że tylko w ten sposób mogą liczyć na godną przyszłość. I mimo że podupadają na zdrowiu przy pracy w Amazonie, na kempingach, przy sezonowych zbiorach buraka cukrowego, czy innych dorywczych pracach za niskie stawki — czują się wolni jak nigdy dotąd.

Jessica Bruder w niesamowity sposób opisała zjawisko, które dotknęło wielu Amerykanów klasy średniej, zwłaszcza po kryzysie w 2008 roku. Nomadland to historie seniorów (ale nie tylko!), którzy — głównie z powodów finansowych — zdecydowali się na życie w drodze. Jednak szczególną bohaterką reportażu jest Linda May. Autorka na jej przykładzie prowadzi czytelnika od momentu decyzji o zakupie kampera, prace, jakich podejmowała się Linda, przyjaźnie, jakie zawierała oraz źródła, z których czerpała wiedzę o życiu nomada — po wielkie marzenie Lindy, jej własny earthship, czyli recyklingowy, samowystarczalny dom, w którym będzie mogła przeżyć jesień swojego życia. Nomadland to również plejada wielu innych ciekawych postaci, opisy wydarzeń i miejsc bliskich sercom amerykańskich nomadów, jak i prawdziwy obraz pracy w Amazonie, w ramach tzw. programu CamperForce.

Ten niezwykle ciekawy, porywający i piękny literacko reportaż zwieńczony zostaje wisienką na torcie. Jessica Bruder, aby jak najlepiej oddać klimat życia nomadów, sama kupuje kampera, uczy się go prowadzić i w nim nocuje (a nie było to dla niej proste doświadczenie), podejmuje się pracy m.in. w Amazonie, czy uczestniczy w zlotach. Jej prawdziwe zaangażowanie, przyjaźń z Lindą, jak i wzruszające ostatnie strony książki sprawiają, że Nomadland i dla mnie stał się czymś więcej niż tylko porządnie skrojonym reportażem. To pozycja, którą warto... przeżyć. Bardzo amerykańska, momentami przygnębiająca, ale i wspaniale marzycielska.

***
Bruder Jessica, Nomadland. W drodze za pracą, tłum. Martyna Tomczak, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2020, s. 280.

15:54 No komentarze

"— To zwykłe wesołe miasteczko, tylko stare i opuszczone!
Tylko stare i opuszczone? Drogi Czytelniku, to tak, jakby powiedzieć:
Och, to tylko nawiedzony dom
."


Jeśli jesteś młodym poszukiwaczem przygód, niestraszne są Ci opowieści z nutką grozy, jak i lubisz detektywistyczne zagadki, to książka Rexa Ogle'a będzie właśnie dla Ciebie. Z kolei, jeśli jesteś trochę... starszym miłośnikiem przygód i fanem horrorów, to przy książce Rexa Ogle'a będziesz bawić się równie dobrze, jak młodszy odbiorca ツ Przynajmniej tak było w moim przypadku. Ale zanim o fabule... Mówi Wam coś nazwisko autora Tajemnic East Emerson? Ja zorientowałam się dopiero po pewnym czasie, że zdążyłam już poznać fragment jego twórczości przy okazji pozycji Free lunch. Darmowy obiad, relacjonującej pewien trudny okres w młodzieńczym życiu Rexa. Warto tutaj wspomnieć, że Ogle to również autor komiksów, który pracował m.in. dla Marvela i DC. Jego Tajemnice East Emerson, skierowane do młodego odbiorcy, ujmują ekscytującą historią, straszą klimatycznym miejscem oraz jego niezwykłymi mieszkańcami, mnożą tajemnice, które aż proszą się o wyjaśnienie, rozbudzając w czytelniku żyłkę detektywa. O ile ten czytelnik w ogóle odważy się przebrnąć przez niesamowicie mroczny wstęp. Wstęp napisany przez... potwora.

Tak, tak, już od przeczytania pierwszych linijek można poczuć na plecach dreszczyk strachu. Cała historia opowiadana jest przez tajemniczego potwora, który bardzo zmyślnie stara się zniechęcić odbiorcę do dalszego przerzucania stron. Oczywiście raczej mu się to nie uda, a efekt jego zamierzeń będzie wprost odwrotny ツ Głównym bohaterem Tajemnic jest Will Hunter, który po rozwodzie rodziców przeprowadza się wraz ze swoją mamą i ukochanym psem do upiornego miasteczka East Emerson. Dlaczego... upiornego? Cyklop, chochliki, ludzie-krety, minotaur ("a pani na stołówce była chupacabrą") — to tylko niektóre ze stworów zamieszkujących to miejsce. Najzabawniejsze (i najstraszniejsze!) jednak jest to, że chyba tylko Will widzi te wszystkie niepokojące istoty. Wkrótce, wraz z poznanymi dzieciakami ze szkoły, będzie musiał zmierzyć się z prawdziwym niebezpieczeństwem.


Duża dawka przygody, tajemnica, którą skrywa miasto East Emerson, do tego szyfry, potwory... To wszystko niesamowicie angażuje uwagę, nie pozwala oderwać się od lektury. Rex Ogle stwarza prawdziwą atmosferę grozy, utrzymując jednak dość żartobliwy ton, co sprawia, że książka jest świetną rozrywką. Przeczytałam ją z wielką przyjemnością i cieszę się, że dołączy na półce Najmniejszego do serii Strachociny (również wydanej przez wydawnictwo Mamania), w oczekiwaniu na odpowiedni na poznawanie tych ekscytujących historii wiek mojego synka.



***
Ogle Rex, Tajemnice East Emerson
,
tłum. Alicja Laskowska, Wydawnictwo Mamania, Warszawa 2022, s. 288.


Za możliwość poznania tej świetnej (i zabawnie strasznej:)) książki
dziękuję wydawnictwu:
https://mamania.pl/

10:24 No komentarze

"Dla wielu ludzi Wschód stanowi antidotum na zachodnią anomalię,
holistyczną przeciwwagę dla naszego chaotycznego życia."


Pustynne tereny Arizony. Ośrodek Diamond Mountain, gdzie charyzmatyczny guru Michael Roach proponuje uczniom własną, alternatywną wersję buddyzmu tybetańskiego. W jednej z pobliskich jaskiń odosobnieni, odsunięci przez swoją wąską społeczność, Ian Thorson i Christie McNally oddają się medytacjom. Wkrótce Ian umiera z powodu odwodnienia i dyzenterii. Christie, była żona Michaela Roacha, jeszcze nie tak dawno równoprawna przywódczyni buddyjskiego ośrodka, za późno wzywa pomoc. Scott Carney w swoim znakomitym reportażu (nad którym praca kosztowała go dużo więcej niż przypuszczał) usiłuje odtworzyć wieloletnią drogę Iana Thorsona w stronę poszerzania duchowości, która to droga doprowadziła go ostatecznie do... śmierci. To jednak nie tylko obraz określonego stylu życia i jego konsekwencji, ale również historia narodzin fenomenu gesze Michaela Roacha, jego działalności oraz powstania ośrodka Diamond Mountain, który — o, zgrozo — w dalszym ciągu funkcjonuje.

Żeby dobrze zrozumieć motywy postępowania Iana oraz jemu podobnych, autor sięga do początków mody na kulturę Wschodu, a szczególnie na buddyzm tybetański, który w Ameryce trafił na podatny grunt. Do prześledzenia życia i kariery Michaela Roacha, jego własnej interpretacji starożytnych buddyjskich pism, do wykładów, które prowadził z początku w skromnej księgarni Three Jewels, by później wraz żoną Christie McNally założyć imponujący ośrodek Diamond Mountain. Jego nauki, znacznie odbiegające od klasycznego buddyzmu, dlatego i przystępniejsze, a dodatkowo łamiące tabu (Michael nie miał nawet poparcia Dalajlamy), były pociągające dla ludzi takich, jak Ian, amatorów medytacji, jogi, stawiających w życiu na rozwój duchowy, ale również na szeroko pojęty sukces, ponieważ właśnie to obiecywał samozwańczy gesze. Czy już śmierdzi tu Państwu sektą? Podejrzenie, że Ian trafił do sekty nie odstępowało jego matki oraz rodziny, która usilnie starała się przywrócić chłopaka na właściwe tory.

O miesiącach milczenia, chorobie medytujących zwanej lung, kulcie bogini Kali, a także zagrożeniach, jakie pojawiły się w jego własnym życiu podczas pracy nad książką — Scott Carney pisze w sposób niezwykle pasjonujący. Śmierć na Diamentowej Górze czyta się jak dobrze skonstruowaną książkę historyczno-sensacyjną, z której dowiemy się sporo z historii Ameryki, poznamy niebezpiecznie fascynujące sylwetki buddystów (gesze Michael, czy lama Christie), ale i z ekscytacją mieszającą się ze strachem prześledzimy wydarzenia, jakie doprowadziły do tak smutnego końca. Ten reportaż to również ostrzeżenie — nie tylko przed wyznaniowym fanatyzmem, ale także przed pułapkami własnego umysłu, który nieustannie szuka prawdziwego szczęścia i uniknięcia cierpienia, często u wyjątkowo złych źródeł.

***
Carney Scott, Śmierć na Diamentowej Górze. Amerykańska droga do oświecenia
, tłum. Dominika Cieśla-Szymańska, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2016, s. 320.

11:35 No komentarze

"Szybko! Zanim się rozstaniemy...
Przytulmy się jeszcze raz!"

Żywe i dynamiczne, niesamowicie barwne, z ogromnie pozytywnym przekazem. Kolorowe książeczki Hectora Dexeta to według mnie jedne z lepszych pozycji dla młodszych dzieci. Nie tylko przyciągają wzrok, ale i angażują wyobraźnię oraz... paluszki malucha, który bardzo chętnie wkłada je w zmyślnie wycięte dziurki. Sam przekłada kartki, zaskoczony, że tam gdzie przed chwilą były oczy dziecka, teraz są oczy lwa. A tam, gdzie parasol — sukienka mamusi. Dexet skradł już wcześniej nasze serca Rycerzem na zamku oraz Kto zjadł Biedronkę. Ta sama koncepcja z wycięciami sprawdza się w kolejnych jego książkach.


Przytulamy się prawdziwie zachęca do... przytulania.
Serduszko misia bije szybciej, kiedy miś przytula się do taty, a przytulające się pod kołdrą zajączki zapewniają, że "to takie fajne". Nie od dziś zresztą wiadomo, że "przytulanie czyni cuda". Książeczka pokazuje dziecku, jak bardzo potrzebna jest bliskość, i że warto przytulić się nawet po kłótni. Z kolei Ja też! to zabawne porównanie zachowań małych dzieci i... zwierzątek. "Bierzesz prysznic, mały słoniu? Ja też!". Kangurzyca nosi swojego kangurka, podobnie jak mama swoje dziecko. Dziecko prawdopodobnie ucieszy się z zauważonych podobieństw oraz będzie miało dużo frajdy — podobnie jak w przypadku Przytulamy się — z samodzielnego przekładania stron, za którymi czeka je mnóstwo nowych wrażeń. Cóż, książki Hectora Dexeta to pewniaki ツ





***
Dexet Hector, Przytulamy się, Ja też!
,
Wydawnictwo Mamania, Warszawa 2022, s. 36.


Za możliwość poznania kolejnych
wspaniałych książek Hectora Dexeta
dziękuję wydawnictwu:
https://mamania.pl/

15:53 No komentarze

"Podstawowe przesłanie brzmiało,
że wolno praktykować buddyzm,
pod warunkiem że miłość do partii komunistycznej
stoi na pierwszym miejscu."


Tybet. Ośnieżone szczyty, tańczące na wietrze kolorowe chorągiewki, młynki modlitewne i mnisi noszący tradycyjne czuby. Tak kojarzy nam się ta azjatycka kraina zwana dachem świata. "Poziom strachu wśród Tybetańczyków jest porównywalny z tym panującym w Korei Północnej". Wieść o fali samospaleń wśród tybetańskich mnichów obeszła nie tak dawno cały świat. Przesiąknięty chińską propagandą, stłumiony od korzeni. Miejsce, gdzie za posiadanie podobizny Dalajlamy (przywódcy narodu tybetańskiego) można trafić do więzienia. Oto Tybet, którego być może dotąd nie znaliście.

Barbara Demick w swoim znakomitym reportażu, który czytałam z zapartych tchem, pokazuje Tybet od podszewki. W oparciu o literackie źródła, jak i rozmowy z Tybetańczykami prowadzi czytelnika przez historię... znikania. Zaczyna od lat 50., kiedy to Tybet stracił swoją suwerenność i trafił pod panowanie komunistycznych Chin. Proces zamierania tybetańskiej kultury i mentalności autorka przedstawia głównie na przykładzie Ngawy oraz jej mieszkańców, jednak to opowieść uniwersalna o przykrym końcu małego społeczeństwa, ukrytego gdzieś wśród wysokich gór. Rujnowane buddyjskie klasztory, figurki Buddy zjadane (!) przez najeźdźców. Strach przed przyznawaniem się do swojej narodowości, do własnego języka i kultury. W końcu realny bunt mnichów, którzy dokonywali samospaleń. Chińska Partia Komunistyczna wkraczała powoli, narzucając przymus życia w komunie, odbierając Tybetańczykom ich własność, jak również atakując religię (wyganianie mnichów z klasztorów). Zjadanie Buddy to smutna historia rodziny Gonpo, ostatniej tybetańskiej księżniczki. Historia małego Deleka, Norbu, poety Cegjana i innych, którym przyszło żyć w czasie wielkich przemian. Przeżyć głód i biedę, rewolucję kulturalną, rebelie, rozkwit gospodarczy po śmierci Mao Zedonga. Liczne protesty i prześladowania. Początkowe chińskie obietnice o nieingerowaniu w sferę religijną oraz o polepszeniu bytu niższych warstw społecznych w Tybecie okazały się bez pokrycia. Tybet stopniowo przestawał istnieć.

Nie ukrywam, że Zjadanie Buddy czytałam z narastającą fascynacją, która trzymała mnie do ostatnich linijek. Reportaż Barbary Demick jest w pełni dopracowany (gdyby ktoś chciał poszerzyć temat, autorka odsyła dodatkowo do sporej liczby źródeł), napisany z polotem i wyczuwalnym zaangażowaniem. Nie spodziewałam się, że tak bardzo zainteresuje mnie historia Tybetu i myślę, że to w dużej mierze zasługa sprawnego pióra, ale i reporterskiej pasji autorki. Wspaniała lektura. Już od dawna przymierzam się do Światu nie mamy czego zazdrościć, jej autorstwa, i teraz nie mam zamiaru zwlekać.

***
Demick Barbara, Życie tybetańskiego miasteczka w cieniu Chin
, tłum. Barbara Gadomska, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021, s. 360.

10:17 No komentarze
"— Tyle drzew! (...) Drzewo za drzewem, 
za drzewem za drzewem... za drzewem.  — 
Spojrzał na Borsuka. — Czy jesteśmy już
oficjalnie w lesie?"


Powrót do znajomych zwierzęcych bohaterów sprawił mi wiele radości. Urzekły mnie ich urocze perypetie w Skunksie i Borsuku i myślę, że warto zacząć od tej pierwszej, zapoznawczej części. Dowiedzieć się co nieco o Ważnej Pracy nad Kamieniami, którą wykonuje Borsuk, jak i o szalonej naturze Skunksa, czy przyczynie pojawienia się w tej historii samych... kur. Jednak ci, do których Miejsce jest oznaczone jajkiem trafiło jako pierwsze nie powinni czuć się zdezorientowani. Już od początku bohaterowie dają się poznać w pełnej krasie, aby za chwilę wciągnąć czytelnika w wir przygody. Nawet (a może szczególnie) tego starszego czytelnika ツ

Chyba trudno o drugą tak bardzo różniącą się od siebie parę przyjaciół, jak Borsuk i Skunks. Poważny Borsuk i... cóż — nieco mniej poważny Skunks, to nietuzinkowi współlokatorzy, czy raczej już... drużyna, do której na dodatek od czasu do czasu dołączają kury. Te kury zawsze mnie rozbrajają! Tym razem Skunks i Borsuk nie będą przesiadywać w wygodnym domku cioci Luli, o który spierali się w poprzedniej części ich perypetii autorstwa Amy Timberlake. Tym razem wyruszają w podróż. Nie jest to jednak zwykła wycieczka. To ekspedycja poszukiwawcza! Borsuk pragnie odzyskać coś bardzo cennego, co kiedyś skradł mu podstępny kuzyn Rybson. Skunks (jak to Skunks) ma zgoła inne powody. Jednak wyruszają razem i razem stawiają czoła rozmaitym przygodom.

Niezwykle klimatyczna, mądra, zabawna, ekscytująca.
Kontynuacja przygód Skunksa i Borsuka to kolejna dawka dobrej zabawy, ale i pole do przemyśleń. Wspaniałe wydanie z nutą vintage, z charakterystycznymi ilustracjami Jona Klassena, ponownie cieszy oko i sprawia, że ogromnie chce się je mieć na półce (zaraz obok pierwszej części). 



 
***
Timberlake Amy, Miejsce jest oznaczone jajkiem, tłum. Barbara Łukomska, il. Jon Klassen, Wydawnictwo Mamania, Warszawa 2022, s. 160.



Za możliwość poznania kolejnej borsuczo-skunksowej historii
dziękuję wydawnictwu:
https://mamania.pl/

11:41 No komentarze

"Powinna była go zmuszać do jazdy na rowerze,
powinna była go zmuszać do wypraw kajakowych
i powinna była go zmuszać do pływania,
aż nauczyłby się kochać świat."


Nieszablonowe, w większości dystopijne, a przy tym przerażająco bliskie. Zajmują myśli jeszcze długo po przeczytaniu. To takie opowiadania, o których mówi się komuś późnym wieczorem, bo nie można sobie z nimi samemu poradzić. Błyskotliwe, znakomicie napisane, wciągające w swoje pokręcone, absurdalne historie, osadzone na granicy groteski i dramatu. Tworzą ponurą wizję przyszłości, demaskując współczesne amerykańskie bolączki, jak i globalne zagrożenia wywoływane przez dobrze nam znane zjawiska — konsumpcjonizm, materializm, cyfryzację. Trafnie porównywane do klimatu takich produkcji jak Black mirror (w moim odczuciu opowiadania są zdecydowanie lepsze niż serial). Matthew Baker stworzył niezwykle pomysłowe, w pełni dopracowane teksty, z których każdy mógłby być odrębnym scenariuszem filmowym. A jednak, mimo ich różnic, łączy je niezwykła językowa gładkość i głębia, swoista wrażliwość autora — nie do końca widoczna na pierwszy rzut oka.


Z początku zaczęło się nawet wzruszająco. Walcząc ze słowami, Rytuał i Tranzycja powaliły mnie na łopatki. Z pozoru pełne dystansu i wyważenia, przyniosły górę niespodziewanych emocji. Jednak łagodniejsze wizje stopniowo zaczęły przechodzić w dość mocne obrazy, niepozbawione krwawych scen (Zagubione dusze), czy erotyki (W trasie). Pełnię kontrowersyjnych tematów i smutnych futurystycznych prognoz koją przebłyski ludzkich uczuć, których nie można do końca zagłuszyć — nawet w pseudoidealnym świecie (Jedna, wielka, szczęśliwa rodzina). Tylko o czym konkretnie są te opowiadania? O tranzycji z ciała do świata cyfrowego, o secesji z kraju, o dobrowolnym umieraniu. O wymazaniu pamięci jako karze za popełnione przestępstwo. O rodzeniu się ciał bez dusz. O świecie, w którym ilość posiadanych rzeczy jest powodem do wstydu.

Na temat każdego z opowiadań Matthew Bakera mogłabym pisać długo. Każde wywołało we mnie jakieś emocje, każde skłoniło do refleksji. Ich zamysł, płynność, konsekwencja zapierają dech. Chciałoby się z lękiem powiedzieć: w tę stronę zmierza świat (nie tylko sama Ameryka, choć wiele opowiadań zostało widocznie osadzonych w amerykańskich realiach), ale niektóre wizje są tak pokręcone, że na szczęście pozostaną chyba tylko niepokojąco realistyczną abstrakcją, czy smutną parodią. Wszystkie zdecydowanie warte poznania.

***
Baker Matthew, Odwiedź nas w Ameryce
, tłum. Elżbieta Janota, Wydawnictwo Relacja, Warszawa 2022, s. 416.


Za możliwość przeczytania tego niesamowitego zbioru opowiadań
dziękuję wydawnictwu:

09:18 No komentarze

"(...) stanęła nieruchomo na środku przestronnego pokoju
i rozpłakała się, bo nie miała siły na nic innego,

ponieważ to, czego się szuka, nie daje się znaleźć,

bez względu na to, jak daleko się zajdzie."

Niesamowite są te powroty na Barrøy, choć to wcale nie tam zabiera nas Roy Jacobsen w Oczach z Rigela. To raczej powrót do tej szczególnej, kruchej atmosfery, do znajomej bohaterki, do uczucia, które nie zniknęło, odkąd poznałam Niewidzialnych, choć Białe morze nie spełniło pokładanych w nim nadziei (musiały być za wielkie). Oczy z Rigela przypomniały mi o tym prostym zachwycie, jaki wywołali we mnie Niewidzialni. Bo tutaj też to wszystko jest. Zachwyt i... cicha ekscytacja. Tym razem statyczna przestrzeń, tak charakterystyczna dla opowieści z Barroy, przemienia się w znikający krajobraz, ponieważ Oczy z Rigela to powieść drogi, powieść wypełniona poszukiwaniem, trudem, miłością i nadzieją. Po swojemu (po jacobsenowemu) subtelnie zatyka dech. Nie powtórzy fenomenu Niewidzialnych (nic nie powtórzy), ale mu dziwnie dorównuje. A może to mnie urzekła ta nagle ludzka, kobieca twarz Ingrid. Ingrid — matki. Ingrid, która postanawia zawalczyć o miłość, może o rodzinę. Jej siła i determinacja chyba nigdy nie były tak wielkie, choć dobrze znamy ją od tej niezłomnej strony. Oczy z Rigela to szczególnie osobista historia, która wplata się jednak w inne, mijane po drodze w powojennej rzeczywistości. 

Ingrid wyrusza wraz z małą Kają na poszukiwania Aleksandra, a ludzie, których spotyka, raz pomagają jej, raz wpuszczają w manowce. Nikt nie mówi całej prawdy, każdy skrywa w sobie coś, co okazuje się częściej pokłosiem wojny niż tym, co tak naprawdę Ingrid chce odnaleźć (a może jest wręcz przeciwnie?). Trudne warunki podróży kontrastują z jej siłą i zaradnością. Przecina je śmiech małej dziewczynki, która przez całą drogę w ogóle nie płacze. Pociągi, puste stacje kolejowe, ubogie domy, brzegi morza. Ingrid podczas podróży robi zapiski w bloku rysunkowym, zbiera nietypowe wskazówki, mapy, zachowuje pamiątki, zapamiętuje spojrzenia. Jednak cel nie znika jej z oczu. Cel, który widzi w oczach Kai...

Niesamowita to proza. Nerwowa droga przedziwnie koi, daje nadzieję, choć przez mijane krajobrazy przewijają się smutek, pustka i poczucie opuszczenia. Nadal nie przypominam sobie, żeby w Niewidzialnych było tyle lakonicznych, dziwacznych zdań, które uwierały mnie już w Białym morzu. Jednak w Oczach z Rigela one jakoś pasują. To był naprawdę udany powrót na Barrøy nie-Barrøy. Do Ingrid. "(...) i czuła zaskakującą ulgę, że żadna z osób napotkanych po drodze nie powiedziała jej więcej, niż to, co powiedziała, jakby podróż widziana od tyłu stała się tak dobra, jak tylko mogła być".

***  
Jacobsen Roy, Oczy z Rigela, tłum. Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2020, s. 256.

11:06 No komentarze

"Hej, jak masz na imię? Cześć i czołem.
Zajmij się naszym zwierzęcym zespołem!"

Pamiętacie pierwszą cześć Cześć i czołem? Byliśmy nią z Najmniejszym zachwyceni! Żywa, kolorowa, aż sama prosiła się o chwycenie jej w malutkie rączki. Teraz te rączki są już nieco większe (o cały rok), a Cześć i czołem. Góra dołem!, druga część stworzona przez Agnieszkę Elbanowską (tekst) i Agatę Dudek (ilustracje), nadal robi furorę. Już od pierwszego spojrzenia na okładkę chciało mi się uśmiechać, bo wiedziałam, co nas czeka. Istne szaleństwo!

I tu małego czytelnika wita uroczy, barwny zwierzyniec, przyjemne rymy i zadania, którym mój dwuipółlatek z łatwością podołał i wykonuje je jeszcze zanim doczytam tekst z poszczególnej strony. Podoba Mu się umorusany miodem miś i przenoszenie żółwia na drugą stronę ulicy. Podoba wycieranie zakatarzonej trąby słonia, podawanie pieskowi piłeczki, odkręcanie zimnej wody i czesanie barana. Książeczka niesamowicie aktywizuje, do tego jest miła dla oka i ma idealny format. Stanowi świetne dopełnienie pierwszej części.

Z czystym sumieniem polecam obie książeczki dzieciom do 3 lat i po cichu czekam (może być za rok ツ) na trzecią część — choćby dla starszego dziecka (bo moje młodsze już nie będzie 😀). Tymczasem nasłuchuję, kiedy dziecięcy głosik znowu zawoła, że chce poczytać "górą dołem" — bo tak ją nazywa.









***
Elbanowska Agnieszka, Cześć i czołem. Góra dołem!
,
il. Agata Dudek, Wydawnictwo Mamania, Warszawa 2022, s. 26.



Za świetną zabawę z Cześć i czołem
dziękujemy wydawnictwu:
https://mamania.pl/

09:38 No komentarze

"Już na dzień dobry skosztowałem
wędzonego renifera, foki, mattak (surowa skóra wieloryba)
oraz grenlandzkich krewetek i krabów."

A to dopiero początek. Dalej będzie o polowaniach, zamrażaniu mięsa, inuickich duchach i o kaffemikach, czyli niezwykłym świętowaniu. O zorzy polarnej i o prawdziwych grenlandzkich zimach. Adam Jarniewski w bardzo przystępny i interesujący sposób przedstawia codzienne życie na Grenlandii. Perspektywa świeżo upieczonego mieszkańca (do tego Polaka), który musi uczyć się zarówno surowości, jak i gościnności tego odległego kraju, do którego przywiała go... miłość — może okazać się o wiele ciekawsza od niejednego drobiazgowego reportażu. Dość osobisty, luźny przekaz wciąga i ujmuje. Miałam wrażenie, że znalazłam się w samym środku Grenlandii i jadę psim zaprzęgiem na polowanie na renifera. Albo objadam zupą z foki i jajecznicą z mewich jaj. Książkę urozmaicają zdjęcia charakterystycznych kolorowych domków, śniegu, ciepłych uśmiechów, ale i... surowego mięsa, czy potraw, na których widok trochę mi słabo. A Wy? Wiecie cokolwiek o Grenlandii?

Dzień polarny, kiedy nocą wychodzi się na ulice i funkcjonuje jak za dnia. Chodzenie do znajomych bez zapowiedzi. Piłka nożna, skutery, zwyczaje wigilijne i wystawne świętowanie każdego ważnego wydarzenia w życiu. Towarzyskość na Grenlandii zaskakuje. Podobnie jak zamiłowanie do polowań, które są elementem codzienności. To o nich rozmawiają nauczyciele w pokoju nauczycielskim, a dzieci we wrześniu dostają dni wolne, żeby uczestniczyć z rodzicami właśnie w polowaniu. Na celebrowanie świąt idzie dużo upolowanego mięsa, resztę zaś mrozi się w zamrażalnikach, które stanowią pierwszej potrzeby domowy sprzęt AGD.

Nie mieszkam w igloo to przede wszystkim takie jak wyżej ciekawostki, przybliżające zupełnie normalne życie mieszkańców tego zimnego kraju. Ale to również obraz gasnącej tradycji, konfliktu tożsamości Grenlandczyków, wymierającego języka wypieranego przez język duński, szkolnictwa, czy służby zdrowia. Wszystko to zmieściło się w bardzo przyjemnej książce, pełnej szczególnej intymności, spokoju, grenlandzkiego powietrza i... szczęścia.

***
Jarniewski Adam, Nie mieszkam w igloo
,
Wydawnictwo Muza, Warszawa 2018, s. 304,
21:24 No komentarze

"Tylko oddycham. Głośno.
I myślę sobie, że trzeba być dużą panią."


Poruszający, ważny, wyjątkowy. Zniknięcie autorstwa Ani Drabikowskiej z ilustracjami Eli Chełmińskiej to szczególny picturebook, trafiający swoim przekazem oraz formą również do dorosłych. Półprzezroczysta mama, z której oczu kapią wielkie łzy, i jej pełna życia córka. Dziewczynka nie rozumie, skąd u wiecznie uśmiechniętej, słonecznej mamusi nagle taki niezrozumiały, obcy stan. Mała chce się bawić, ma szalone pomysły, nudzi się — jak to dziecko. Nie rozumie, czemu mama nie cieszy się zapachem dżemu truskawkowego, chociaż to dżem z przepisu babci. Ale czemu właściwie... nie ma babci? Dokąd pojechała? I to tak bez słowa? Przecież w jej pokoju wszystko jest jak dawniej.

Zniknięcie porusza trudny temat żałoby, odejścia, może nawet depresji. Ogromnie ciężki dla dorosłego, a co dopiero dla dziecka, które niczego nie rozumie, choć odczuwa wszystkie plączące się wokół emocje. Tekst książki jest pełen delikatności, polotu, ciepła, mieszających się jednak z ogromnym smutkiem i poczuciem opuszczenia. Poza pięknymi, żywymi ilustracjami, w środku jest coś jeszcze. Kalki, które potęgują uczucie blaknięcia, znikania — te kalki robią niesamowite wrażenie! Myślę, że Zniknięcie, choć dedykowane raczej starszym dzieciom, to właśnie dorosłym może pomóc w otrząśnięciu się po śmierci kogoś bliskiego, dostrzeżeniu tego, co najważniejsze, uporaniu się z własnym żalem. Zniknięcie chce pokazać przede wszystkim to, że nie można... znikać. Szczególnie, jeśli obok nas stoi dziecko i ciągnie za matczyną spódnicę, albo tatusiowy rękaw. To o nie należy się zatroszczyć w tych trudnych chwilach. Przypomina mi trochę Włosy mamy... Bardzo wartościowa pozycja.




***
Drabikowska Ania, Zniknięcie
, il. Ela Chełmińska, Wydawnictwo Ezop, Warszawa 2021, s. 56.
13:17 No komentarze

"Czyń to, czego pragniesz."

"Każda prawdziwa historia jest Niekończącą się historią". Myślałam, że zanim napiszę o niej choćby słowo, przypomnę sobie film, który tak uwielbiałam w dzieciństwie, jak i niezapomniany kawałek Never Ending Story. A jednak coś mnie powstrzymało. Zdecydowałam się nie porównywać Niekończącej się historii Michaela Ende (tak pięknie wydanej przez wydawnictwo Mamania) do jej filmowej adaptacji. Tę obejrzę dopiero wtedy, gdy postawię tu ostatnią kropkę. Wystarczy, że znajome z filmu postaci i miejsca wyrastały mi przed oczami podczas czytania, że nie udało mi się inaczej wyobrazić Bastiana, ani Atreju. Nie znikał z głowy obraz smoka szczęścia, przypominającego wielkiego psa-maskotkę. Bynajmniej nie jest to żal, że nie potrafiłam stworzyć ich sobie na nowo, a jedynie radość, że znów znalazłam się w tamtej baśniowej krainie. Krainie, której zagraża Nicość.

Prześladowany przez swoich rówieśników jedenastoletni Bastian, trafia do antykwariatu pana Koreandera, skąd w przypływie emocji zabiera pewną książkę z niezwykłą okładką i o intrygującym tytule. Wraz ze skradzioną Niekończącą się historią chowa się przed światem na szkolnym strychu i natychmiast oddaje lekturze. Wkrótce zorientuje się, że trafił do Fantazjany i będzie śledził losy dzielnego wojownika Atreju, który musi uratować tę magiczną krainę przed postępującą Nicością. Jednak nie wie jeszcze, że już jest kimś więcej niż tylko podekscytowanym młodym czytelnikiem, i że to właśnie on — niewierzący w siebie, nielubiany chłopiec stanie się częścią... niekończącej się historii.

Ileż to razy marzyłam, by podobnie jak Bastian, odnaleźć gdzieś taką niezwykłą książkę i zaszyć się z nią na długie godziny. To niezwykła fantastyczna historia o przenikaniu dwóch światów, o roli wyobraźni, odnajdywaniu w sobie siły i wyjątkowości, o potędze marzeń. O Wodzie Życia, która jest potrzebna każdemu z nas. Wartościowy przekaz, który powinien dotrzeć z podwójną mocą również do dorosłego (albo głównie do dorosłego) odbiorcy. Droga do Fantazjany jest bardzo prosta i nigdy nie należy odrzucać świata fantazji, ani z niego... wyrastać. Nie można również rezygnować ze swoich marzeń — nawet tych, które w dorosłym świecie wydają się coraz mniej realne do spełnienia. Dla młodego czytelnika może stanowić świetną literacką przygodę, ale i zachętę do poznawania kolejnych niekończących się historii.

***
Ende Michael, Niekończąca się historia
, tłum. Sławomir Błaut, Wydawnictwo Mamania, Warszawa 2021, s. 480.



Za ten cudowny literacki powrót do Fantazjany
dziękuję wydawnictwu:
https://mamania.pl/
14:19 No komentarze

"Ale ty nie wyglądasz na taką,
którą łatwo wystraszyć."


Mroczna, tajemnicza, zaskakująca. Ruth Ware w swojej powieści stworzyła duszną, niemal horrorową atmosferę, zmyślnie budując nastrój grozy w — zdawać by się mogło — dość schematycznej scenerii. Jednak klasyczna historia o nawiedzonym domu, będącym zwykle świadkiem jakichś strasznych wydarzeń, tutaj zyskuje całkiem inną postać. Owszem, mamy starą posiadłość, ale część z niej została w pełni zmodernizowana i podpięta pod nowoczesny, inteligentny system, sterowany za pomocą aplikacji. Mamy opiekunkę do dzieci, która skrywa własne sekrety — tylko, czy to ona stanowi zagrożenie? Dziwne zachowanie dzieci, zamknięty ogród, kroki na strychu. Klimat Pod kluczem naprawdę robi wrażenie i do końca nie ma się pewności, czy mamy do czynienia z jakąś kryminalną sprawą, czy to jednak historia o duchach.

Wszystko zaczyna się od listu, który Rowan pisze do prawnika, siedząc w... więzieniu. Kobieta chce jak najdokładniej opowiedzieć o wydarzeniach, które miały miejsce w posiadłości Elincourtów, a jakie w tajemniczy sposób doprowadziły do jej aresztowania. Kiedy odpowiedziała na ogłoszenie Sandy Elincourt, odgrywając rolę perfekcyjnej niani, nie wiedziała, że miejsce, w którym będzie pracować okaże się tak specyficzne i... niejednokrotnie przyprawi ją o dreszcze. Od samego początku Rowan zostaje rzucona na głęboką wodę — musi mieszkać przez kilka dni sama z trzema dziewczynkami. Kompletne odludzie, wszechobecne kamery. Światła w pomieszczeniach uruchamiane głosem. A do tego obszerne wytyczne zostawione przez Sandrę, dotyczące domu i opieki nad dziećmi. Pracy Rowan nie ułatwiają również nieposłuszne dziewczynki, które dają jej do zrozumienia, że nie jest tu mile widziana. Choćby przez... duchy.

Fabuła Pod kluczem jest dość spójna, emocjonująca, nawet jeśli momentami nieco naiwna. Niektóre pomysły naprawdę mnie ujęły — podobnie jak zakończenie! Przypomniałam sobie, że czytałam już jakąś książkę Ruth Ware i klimat w niej również bardzo mi się podobał (to było W ciemnym, mrocznym lesie). Niezwłocznie sięgam już po Śmierć pani Westaway.

***
Ware Ruth, Pod kluczem
,
tłum. Anna Tomczyk, Wydawnictwo Czwarta Strona, Poznań 2020, s. 416, u mnie ebook.

19:42 No komentarze

"Teoretycznie robale nie mogły dostać się do środka,
a jednak jakoś to zrobiły."

Zdecydowanie warto było... nareszcie skończyć Outsidera. Czytałam go od kilku miesięcy, z różnym natężeniem, a że wybrałam formę ebooka, zawsze wygodniej było mi do niego zerknąć w wolnej chwili, zamiast przysiąść na dłużej do lektury. Jednak był jeszcze jeden powód tego rozwlekłego czytania. Po obiecującym początku, który stanowił zapowiedź naprawdę mocnych wrażeń, thrillerowy nastrój ustąpił miejsca horrorowi, i choć przepadam za horrorowym Kingiem, to w przypadku Outsidera miałam mu za złe, że do tak świetnie zapowiadającego się thrillera wprowadził wątek nadprzyrodzony. Być może stąd wynikało moje zniechęcenie. Wiedziałam jednak, że historia jest na tyle elektryzująca, że będę chciała poznać ją w całości.

Wszystko zaczyna się od szczególnie potwornej zbrodni. W miejscowym parku zostaje znalezione zmasakrowane ciało jedenastoletniego chłopca, a podejrzenia padają na cenionego nauczyciela i trenera sportowego, Terry'ego Maitlanda. Lokalny detektyw Ralph Anderson postanawia aresztować mężczyznę podczas szkolnego meczu, ujawniając winnego na oczach zaskoczonego tłumu. Ślady DNA potwierdzają jego winę, jednak jest coś jeszcze... Terry ma mnóstwo świadków, jak i nagranie z kamery, które pokazuje, że w czasie morderstwa przebywał w zupełnie innym miejscu.

To, co wydawało się z początku rasowym thrillerem, mrocznym i trzymającym w napięciu, pełnym niepokojącej atmosfery i tajemnicy, zmieniło się w powieść z elementem nadprzyrodzonym — nadal tajemniczą, ale już pod innym względem. Mimo że uwielbiam horrory, to trudno mi było przeskoczyć ten moment i pogodzić się z faktem, że ta ponura sprawa kryminalna przeradza się w... szukanie zjawy. Chyba zapomniałam przez chwilę, że to przecież King, który znakomicie miesza konwencje. Dlatego kiedy już wjechałam na odpowiednie tory, zupełnie inaczej zaczęłam przyglądać się postaciom i wydarzeniom. Człowiek z Tatuażami, El Cuco, a może Boogeyman. Kim jest tytułowy Outsider?

Wciąż mam wrażenie, że zdradzam za dużo, bo sama przed lekturą nie wiedziałam o niej zupełnie nic. Może nie do końca jestem zachwycona całym pomysłem, ale King tworzy naprawdę zgrabne, żywe obrazy, soczyste opisy, niepokojącą atmosferę, więc Outsider jest rzeczywiście bardzo w jego stylu. Mi, poza klimatem powieści, kryminalną fabułą, ale i sferą niematerialną, szczególnie podobała się postać Holly Gibney, dzięki której Outsider bardzo zapunktował. Nie wiedziałam, że Holly pojawiła się już wcześniej w trylogii kryminalnej o
Billu Hodgesie (przez co chętniej sięgnę wreszcie po Pana Mercedesa).

***
King Stephen, Outsider
,
tłum. Tomasz Wilus, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2018, s. 640, u mnie ebook.

19:17 No komentarze
Older Posts

Od autorki

About Me

Witaj na stronie Przestrzeni i rozgość się. Znajdziesz tu opinie o wyjątkowych książkach, fotografie niezwykłych picturebooków, moje ulotne myśli. Jeśli jeszcze się nie znamy, mów mi Luka Rhei.

Postaw mi kawę :)

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Wyzwanie czytelnicze 2022

Wyzwanie czytelnicze 2022

2022 Reading Challenge

2022 Reading Challenge
Przestrzenie has read 0 books toward her goal of 60 books.
hide
0 of 60 (0%)
view books

RODZAJ

  • literatura amerykańska (31)
  • literatura angielska (32)
  • literatura australijska (2)
  • literatura francuska (3)
  • literatura hiszpańska (2)
  • literatura irlandzka (3)
  • literatura koreańska (1)
  • literatura niemiecka (8)
  • literatura norweska (6)
  • literatura polska (49)
  • literatura portugalska (2)
  • literatura słowacka (4)
  • literatura szwedzka (8)

Autor

  • Abbott Rachel (4)
  • Bradbury Ray (1)
  • Clarke Arthur C. (1)
  • Gaiman Neil (1)
  • Greene Graham (2)
  • Herbert Frank (1)
  • Hesse Hermann (1)
  • Hill Susan (1)
  • Jackson Shirley (2)
  • Jacobsen Roy (3)
  • Jansson Tove (2)
  • Karika Jozef (3)
  • King Stephen (2)
  • Link Charlotte (2)
  • Łuszczyński Dominik (3)
  • Paris B. A. (3)
  • Puzyńska Katarzyna (5)
  • Sapkowski Andrzej (1)
  • Urbanowicz Artur (1)

Ilustrator

  • Chmielewska Iwona
  • Dziubak Emilia
  • Jeram Anita
  • Klassen Jon
  • Martin Emily W.
  • Rutten Mélanie

Wydawnictwo

Akapit Press Albatros Amber audioteka Bum Projekt Czarne Czuczu Czwarta Strona Dowody na Istnienie Dwie Siostry Egmont EneDueRabe Ezop Filia Gereon Grupa Wydawnicza Foksal Harper Collins Książkowe Klimaty Kultura Gniewu MAG Mamania Marginesy Nasza Księgarnia Novae Res Otwarte Pascal Prószyński i s-ka Rebis Replika Sonia Draga Supernowa Świat Książki TADAM Tako Tekturka Vesper Videograf W.A.B. Wielka Litera Wilga Wydawnictwo Literackie Wydawnictwo Poznańskie Wydawnictwo Warstwy Wytwórnia Zakamarki Zielona Sowa Znak Zysk i S-ka

Piszę dla

Piszę dla

Ulubieni

  • Jeden akapit
    „Soukromá tajemství” (zbiór opowiadań)
  • Zacofany w lekturze
    „Żeby wszystko było inaczej” (Stanisława Platówna, „Mały wzywa Kapitana”)
  • Nasze recenzje
    Nadia – Elisabeth Noreback
  • Magiczny Świat Książki i nie tylko
    Zapowiedź: „Meluzyna Noctis i Mroczna Głębia” – Philip Reeve
  • Dosiakowe Królestwo
    Przegląd Końca Świata. Feed - Mira Grant
  • monika olga czyta
    Aktualnie czytam #306
  • Przeczytałam książkę
    "Lalka z Lizbony" Iwona Słabuszewska-Krauze
  • made by bibi
    Jadą Haliki przez Ameryki
  • unSerious
    Lipiec 2022 z #polskafantastykafajnajest już za nami!
  • Kącik z książką
    "Ciche wody" Sarah Moss
  • Krytycznym okiem
    „Śmierć jeździ audi” Kristian Bang Foss
  • Spacer wśród słów
    Jacek Mączka "ksero srebro" - recenzja
  • Świat fantasy
    Wicher śmierci - Steven Erikson
  • Z pamiętnika książkoholika
    "Wyobrażone życie" James Trefil, Michael Summers
  • JAGOOPEPPERMINT - Blog
    POPIÓŁ CZY DIAMENT? - LIDIA CZYŻ
  • Książki Sardegny
    "Widziałem otchłań" Simone Moro
  • ex libris Marty - blog o czytaniu, głaskaniu, wąchaniu oraz tuleniu książek i komiksów
    Popołudnie chrześcijaństwa, czyli intelektualna i duchowa droga z ks. Halíkiem
  • Tanayah Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku
    Podsumowanie lipca
  • To przeczytałam
    Ota Hofman - Opowieść o starym tramwaju + PRAGA!!!!!!
  • Książki na plaży
    Wiersz na sierpień
  • Koczowniczka o książkach
    „Zaciśnięte pięści Judasza Iskarioty” Per Gunnar Evander
  • Qbuś pożera książki
    Komu wierzyć, czyli „Woda na sicie” Anny Brzezińskiej
  • Zaczytana mama - blog o książkach i komiksach dla dzieci, grach, zabawach i wygłupach
    Kraina za mostem, czyli pełna tajemnic baśń w klimacie retro
  • Latające książki
    Achaja. Tom 3 - Andrzej Ziemiański
  • Słowem Malowane
    Mitch Albom, Nieznajomy na tratwie.
  • Literackie skarby świata całego
    Żywe i bolesne. Czego brakuje nowemu czeskiemu kinu?
  • Jane Doe z offu
    Ukochane dziecko – Romy Hausmann
  • Varia czyta
    Pustki - Andrew Michael Hurley
  • Klasyka literatury popularnej
    Maria Dąbrowska, Ludzie stamtąd. Cykl opowieści.
  • O tym, że...
    Heartstopper (1-3)
  • Bookeater Reality
    "Obcy" - Max Czornyj
  • lovetravellingfamily
    „Czy chcesz być moim przyjacielem?” Eric Carle. Recenzja książki
  • Wokół Faktu
    Prezentownik last minute: 13 gorących książek pod choinkę
  • pod lasem opowieści | czytam, piszę, czaruję.
    Sny o pociągach — Denis Johnson
  • ZAWSZE W KSIĄŻKACH
    Książki na jesienno-zimowe wieczory
  • AnnRK: Myśli i słowa wiatrem niesione
    Iva Procházková "Zagraj mi na drogę"
  • Blog o książkach
    Turbulencja – Dariusz Kulik
  • Setna strona - blog literacki
    Bookstagram Setnej Strony
  • Literacki Zaocean
    O opowiadaniach Virgilia Piñery
  • Książkojady
    Rozsznurować usta i zaczerpnąć słów
  • Pierogi Pruskie
    Kto zabił Fiodora i kto nie lubi Aloszy albo o „Braciach Karamazow” Fiodora Dostojewskiego i Nabokoviada2
  • Cząstka mnie
    Powolny powrót do czytania.
  • Czytam to i owo...
    PIKNIKI Z KLASYKĄ: O "Marcie" Elizy Orzeszkowej, czyli jak się czyta powieść tendencyjną po 150 latach
  • parapet literacki
    Podsumowanie 2020 w książkach
  • Misie czytanie podoba
    Przerost formy nad treścią, czyli o Układ(a)nych
  • Ponury Zakątek
    Catherine Ryan Howard "Dziewczyna kłamcy"
  • Miros de carti. Blog o książkach
    Powrót
Pokaż 5 Pokaż wszystko

Wszystkie treści zamieszczane na tym blogu (zarówno teksty, jak i fotografie) są mojego autorstwa i są chronione prawem autorskim [Dz.U.1994 nr24 poz.83, Ustawa: 4.02.1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych].

Wizyty

© Przestrzenie tekstu 2022

Created with by ThemeXpose