facebook instagram Goodreads
Obsługiwane przez usługę Blogger.
  • Spis treści
  • Jeśli szukasz...
    • Przestrzeni faktu
      • Reportaż
      • literatura faktu
      • popularnonaukowe
        • Antropologia sądowa
      • Podróżnicze
      • Wyprawy & odkrycia
    • Przestrzeni grozy
      • Horror
      • Thriller
      • kryminał
    • Przestrzeni dla dzieci
      • Albo młodzieży
    • FANTASTYKI
      • Literatura fantasy
      • sci-fi
    • Dzikich Przestrzeni
      • Natura
      • Zwierzęta
    • Klasyki
    • Pięknego wydania...
      • Komiksy
      • Picturebooki nie tylko dla dzieci
    • Wyjątkowej prozy
  • Na dokładkę
    • Audiobooki
    • Luźne wpisy
    • * Mój dawny blog *
    • Starocie na Przestrzeniach
    • Wyzwania czytelnicze
      • 2023
      • Archiwalne
  • Serie
    • Dla dzieci i młodzieży
      • Strachociny
    • Kryminalne
      • Lipowo Katarzyny Puzyńskiej
      • Sprawa Zoe Bentley Mike'a Omera
    • Reporterskie / podróżnicze
      • Amerykańska
      • Reportaż Czarnego
      • Seria podróżnicza Wyd. Poznańskiego
      • Seria reporterska Wyd. Poznańskiego
    • Seria Dzieł Pisarzy Skandynawskich
    • Serie sci-fi i fantasy
      • Wehikuł czasu
      • Wiedźmin
  • O mnie
  • Kontakt & współpraca

Przestrzenie tekstu

"A wnet czyjeś płetwy, skrzydła
zaprowadzą cię do snu."


Emily Winfield Martin znałam już z Kiedy na ciebie patrzę oraz Śnieżyczki i Róży, dlatego nie miałam wątpliwości, że kolejna książka tej autorki znowu mnie zachwyci. Zresztą, wystarczyło spojrzeć na okładkę. Te subtelne, ciepłe, niesamowicie bajkowe ilustracje naprawdę przyciągają wzrok. Wyśnione zwierzęta. Podróż na dobranoc to książka-usypianka, wyciszająca, wprowadzająca w spokojny, błogi nastrój. Sprzyja snuciu marzeń i rozwijaniu wyobraźni. Nawet nasz Najmniejszy, zakochany głównie w samochodach i opowieściach o komiksowych superbohaterach, oglądał Wyśnione zwierzęta jak urzeczony. Podobały mu się łagodne pyszczki zwierząt, wymyślne pojazdy, leśne skrzaty. Z zainteresowaniem słuchał rymowanek, które co rusz wywoływały uśmiech na jego twarzy.

"Na spotkanie z przyjaciółmi może niedźwiedź cię poniesie...". A może lis? Daj się porwać jakiemuś zwierzątku prosto do krainy snów. Może trafisz do mysiej norki, albo do kryjówki syren. Piękne i urokliwe Wyśnione zwierzęta to prawdziwa uczta dla małych marzycieli. Wprawia dziecko w dobry nastrój, uspokaja — co przed snem jest niezwykle ważne. Mnie samą wzruszają styl ilustracji oraz wrażliwość twórczości Emily W. Martin. Czekam na kolejne jej małe cuda.




***
Martin Emily Winfield, Wyśnione zwierzęta. Podróż na dobranoc
,
tłum, Zofia Raczek, Wydawnictwo Mamania, Warszawa 2023, s. 40.




Za tę piękną podróż do krainy snów
dziękujemy
(razem z Najmniejszym) wydawnictwu:
https://mamania.pl/
16:25 No komentarze

"Kiedy przemawiał do tłumu, każdy ze słuchaczy miał wrażenie,
że prorok mówi bezpośrednio do niego, wyczuwa jego potrzeby duchowe,
najskrytsze nadzieje, lęki i pragnienia."


Twierdzą, że są ulubieńcami Boga. W przeciwieństwie do ich fundamentalistycznego odłamu, wyrzekają się poligamii, choć ich prorok i założyciel Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich (w skrócie LDS) Joseph Smith miał... 33 żony. Mormonizm. Najszybciej rozwijająca się religia Ameryki. Z "na wskroś amerykańską" Księgą Mormona, odwołująca się do starotestamentowych tradycji. Księgę miał przełożyć na angielski Joseph Smith, po tym jak ukazał mu się anioł Moroni. Księga Mormona wraz z Naukami i Przymierzami oraz Perłą Wielkiej Wartości to, obok Biblii, podstawowe pisma święte mormonizmu. Z religii stworzonej przez Smitha wyszło mnóstwo sekt — prorok bowiem początkowo twierdził, że Bóg przemawia do wszystkich i każdy może usłyszeć Jego głos. Z mormońskiej rodziny pochodził Dan Lafferty, zagorzały mormoński fundamentalista, który wraz z bratem Ronem, działając "zgodnie z wolą Boga", 24 lipca 1984 roku zamordowali Brendę Lafferty i jej 15-miesięczną córkę Erikę. Ta okrutna zbrodnia położyła się cieniem na świecie mormonów. Jednak nie tylko ona.

Jon Krakauer nie ogranicza się do opisu tego makabrycznego zdarzenia, które początkowo zdawało się być głównym tematem całego reportażu. Pisarz prowadzi nas przez historię mormonizmu, usiłując ukazać religijny fanatyzm, dążenie do władzy, manipulacje, hipokryzję. Bardzo interesująco przedstawia sylwetkę charyzmatycznego Josepha Smitha, opisuje objawienia, jakich doświadczył, proces powstawania Księgi Mormona. Wspomina o jego następcach, o trudnościach, z jakimi musieli zmierzyć się wyznawcy, o próbie wprowadzenia do tradycyjnego mormonizmu "nowego przykazania" — zasady wielożeństwa. Fundamentalistyczni mormoni wciąż jawnie praktykują poligamię, choć jest ona zakazana w USA. Przeraża tragedia młodych dziewcząt, które muszą wychodzić za mąż za dużo starszych mężczyzn, często blisko z nimi spokrewnionych. Przeraża również zbrodnia w rodzinie Lafferty'ch, zważywszy na tak silne podłoże religijne.

Pod sztandarem nieba Jona Krakauera to bardzo solidny i bogaty reportaż, którego tematyka wyjątkowo mnie interesuje. Krakauer nie sili się na tanie efekciarstwo (choć temat sam się o nie prosi), nie stara się zaszokować, nie stopniuje napięcia. Bardzo metodycznie przedstawia całą historię, ukazując ją na tle czasów, jakie panowały w Ameryce, kiedy rodził się mormonizm. Podobała mi się ta surowość oraz dokładność, i choć nie pogardziłabym elementem sensacyjnym, jestem pod wrażeniem, jaki ogrom pracy wykonał autor. Inny problem to... wiedza. Zanim przeczytałam Pod sztandarem nieba, wiedziałam już sporo o mormonach i mormońskich fundamentalistach. Sama zbrodnia, która z początku wydawała się być clou książki, zeszła na dalszy plan, i kiedy przyszło do jej opisywania, moje zainteresowanie nią trochę zmalało, ponieważ już byłam pełna wielu innych informacji. Cały reportaż nie porwał mnie tak, jak tego oczekiwałam, ale trudno zarzucić mu coś więcej. Dla osób, które chcą dowiedzieć się czegoś o mormonizmie będzie prawdziwą kopalnią wiedzy.
       
***
Krakauer Jon, Pod sztandarem nieba. Wiara, która zabija, tłum. Jan Dzierzgowski, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2016, s. 392.
21:48 No komentarze

"Cześć i czołem!
Zajmij się naszym zwierzęcym zespołem!"


Tak się złożyło, że książeczki Agnieszki Elbanowskiej i Agaty Dudek rosną razem z moim dzieckiem. Dobrze pamiętam moment, kiedy otwieraliśmy pierwsze Cześć i czołem. Zauroczyły nas barwne obrazki, zdumiała żywa interakcja, czy niezwykle pozytywny przekaz. Po roku druga część również podbiła serduszko Najmniejszego. Trzecia, o której dziś będę pisać, okazała się podobnie miłym zaskoczeniem. Bo jak tu nie uśmiechnąć się na widok znajomych zwierzęcych przyjaciół? Do tego podtytuł śmieszy moje dziecko do rozpuku! Ach, te "kluski z rosołem". Dzięki Cześć i czołem. Kluski z rosołem! zobaczyłam, że Najmniejszy nie jest jeszcze wcale taki dorosły, jak się wszystkim wydaje 😀, ponieważ bardzo dobrze bawi się podczas czytania. Książeczka jest cudownie dziecięca, angażująca, zabawna, sympatyczna. U nas okazała się niesamowitą zachętą do... jedzenia.

Wrzuć kość do miski pieska, życz smacznego słoniowi, poczęstuj ziemniakiem barana. "Kotek też jest bardzo głodny, aż mu burczy w środku. Przynieś spodek z mokrą karmą, mówiąc: Proszę, kotku!". Te i inne zadania czekają naszego małego czytelnika. Będzie musiał podać trzy ziarenka kukułeczce, albo dwie marchewki królikowi. Znaleźć odpowiedni produkt wśród wielu innych, co nie zawsze może być prostą sprawą. Ale ile przy tym zabawy! I od razu można zgłodnieć.

Cześć i czołem. Kluski z rosołem! może okazać się rewelacyjną pozycją dla małych niejadków (u nas początkowo sprawdzała się właśnie w tej roli), choć z pewnością nie jest to jedyna jej zaleta. Niesamowicie aktywizuje, zachęca do karmienia zwierzątek, do nazywania jedzenia, do rozpoznawania i wyboru odpowiednich dań. Uczy spostrzegawczości. To świetna pozycja dla trzylatków, z którymi można już sobie porozmawiać (na przykład o tym, dlaczego słoń nie je trąbą), ale i dla młodszych dzieci. Rymy są zabawne i proste, a do tego już na samym początku włączamy dziecko w całą historię, wplatając w tekst jego imię. Jestem zachwycona tą serią i bardzo ciekawa, czy możemy spodziewać się kolejnych części.



***
Elbanowska Agnieszka, Cześć i czołem. Kluski z rosłem!
,
il. Agata Dudek, Wydawnictwo Mamania, Warszawa 2023, s. 26.




Za kolejną dawkę dobrej zabawy
dziękujemy
(razem z Najmniejszym) wydawnictwu:
https://mamania.pl/
20:44 No komentarze
"Kiedy rozcinając tkanki zwłok,
zauważycie wypływającą jasną, tętniczą krew,
pamiętajcie
— ostrzeżono nas — że zwłoki nie krwawią.
To, co przecięliście, to wasz palec."

Fascynująca — choć może pisanie w ten sposób o książce, której tytuł zawiera słowo zwłoki jest trochę nie na miejscu, to nie potrafię inaczej określić pozycji Co mówią zwłoki. Opowieści antropologa sądowego Sue Black, brytyjskiej profesor anatomii i antropologii sądowej. Autorka z prawdziwą werwą, zaangażowaniem, a nawet stosowną dawką humoru opisuje pracę antropologa sądowego. To dobra pozycja zarówno dla miłośników true crime, amatorów przystępnej literatury popularnonaukowej, jak i osób, dla których śmierć to wciąż tabu. Sue Black odczarowuje powszechne pojęcie śmierci. Oswaja z nią, a nawet... pokrzepia. Jej szacunek dla zmarłych, umiłowanie nauki, poświęcenie oraz poczucie misji naprawdę mnie ujęły. Emocje podczas pierwszej sekcji zwłok, sposoby identyfikacji ciał, smród formaliny, a przy tym przemyślenia na temat życia i śmierci, jak i osobiste doświadczenia autorki złożyły się na prawdziwie ekscytującą, pouczającą lekturę. Nie spodziewałam się, że "książka o zwłokach" może poukładać mi w głowie pewne rzeczy, wzruszyć oraz... zachwycić.

"Śmierć to śmierć, a nie sen lub bezruch". Autorka wcale nie patyczkuje się z czytelnikiem. Wspomina rzeźnię, gdzie pracowała jako trzynastolatka, opisuje dokładnie swoją pierwszą sekcję zwłok ("pierwsze studenckie cięcie zostaje w pamięci już na zawsze"), pisze o rozczłonkowanych ciałach, o identyfikacji ofiar katastrof. Antropolog sądowy, poza znajomością budowy ludzkiego ciała, musi posiadać wiedzę również o jego rozkładzie. To także on ustala kim zmarły był za życia, często pomagając rodzinom odnaleźć ciała zaginionych bliskich. Pomiędzy czysto formalnymi tematami, jak sposoby konserwacji ciał, akty donacji (anonimowi dawcy, którzy pragną służyć nauce nawet po śmierci), kremacja, kanibalizm, problem z nadmiarem grobów, czy niesamowita akcja Milion na kostnicę, w której brali udział pisarze kryminałów — Sue przemyca wiele osobistych wspomnień oraz rozważań. Pisze o ostatnich chwilach jej rodziców, o swoich córkach, poruszającej misji w Kosowie, udziale w sprawach kryminalnych, o swojej największej fobii, jaką są... szczury.

Rzeczowość, ale i polot wypowiedzi, prawdziwe, żywe emocje, niezwykłe (zważywszy na profesję) poczucie humoru, czy sposoby radzenia sobie w naprawdę paskudnych momentach. To zdecydowanie powinno wyróżniać książkę Sue Black na tle literatury gatunku. Po części zgadzam się z głosami krytyki, które zarzucają autorce Co mówią zwłoki, że nie wyczerpuje (a może nawet nie nadgryza) tematu, że jest to głównie jej biografia, okraszona jednostronnymi wynurzeniami. Mi to nie przeszkadzało. Nie zniosłabym chłodnej, czysto naukowej, bezosobowej narracji. Przy okazji bardzo polubiłam Sue i chętnie widziałabym taką nietuzinkową kobietę w swoim otoczeniu. To ona sprawiła, że poruszając się w istocie wśród zmarłych, wędrówka ta nie była ani trochę krępująca, i nawet jeśli momentami czuć było powagę sytuacji (opisy Kosowa), Sue potrafiła zachować rezon, a przy okazji sprawić, że co rusz szkliły mi się oczy.

***
Black Sue, Co mówią zwłoki. Opowieści antropologa sądowego, tłum. Adam Wawrzyński, Wydawnictwo Feeria, Łódź 2019, s. 404.
08:21 No komentarze

"Nekrosfera... — pomyślał Rohan — aha, bo te kryształki są martwe:
nie ma jak uczeni. Zawsze wymyślą jakąś ładną, nową nazwę..."


Nie będę ukrywać, że moje drugie spotkanie z fantastycznonaukowym dorobkiem Stanisława Lema zakończyło się... lekką konsternacją. Po Astronautach, którzy mimo kilku mankamentów, zrobili na mnie wielkie wrażenie, zdecydowałam się sięgnąć po bardziej sztandarowe i chwalone dzieło, wydane jednak nieco później, bo w 1964 roku, gdy takie tytuły jak Dzienniki gwiazdowe, Eden, czy Solaris zdążyły już rzucić więcej światła na rozwój twórczości pisarza. Żałuję, że pozwoliłam sobie na ten czasowy przeskok, chociaż wcześniej planowałam trzymać się chronologii. Żałuję również, że po znakomitym odbiorze dwóch Odysei Arthura C. Clarke'a — superprodukcji Audioteki,  nie skusiłam się, aby zacząć właśnie od słuchowiska, co w przypadku Niezwyciężonego mogło mieć dla mnie niemałe znaczenie (mimo że cenię sobie wyżej słowo pisane). Być może bardziej skupiłabym się na postępujących wydarzeniach, zdumiewała misternymi opisami planety, jak i grozą starcia z obcą materią, nie doszukując się przy tym żadnych filozoficznych akcentów, jakie urzekły mnie w Astronautach. Gdybym nie porównywała dynamiki obu tych tytułów... Zabawne, że z początku bardziej ujęły mnie słabe strony Astronautów niż doskonałość Niezwyciężonego. W pierwszym dziele Lem pozostawił czytelnikowi duże pole do wyobraźni, dość długo rozkręcając akcję, by potem uderzyć krótko, acz z prawdziwą mocą. W przypadku Niezwyciężonego od samego początku tkwimy w centrum tego uderzenia (ku jasności, to dwie zupełnie inne historie). Tu nie ma żadnego skradania się. To, co w Astronautach było podane na deser, kiedy niemal gasły już światła, w Niezwyciężonym dostajemy już na progu (nie wspominając o paskudnych spoilerach z okładki!) — na myśli mam tu obraz obcego świata, planetarne krajobrazy.

Prawdą jednak jest, że to, co dostajemy, okazuje się... zachwycające, odbierające dech, mistrzowsko skonstruowane. Pewnie trochę zwiodłam Was tym całym wstępem. Otóż Niezwyciężony to majstersztyk, piękne polskie science fiction w wersji hard, które czytałam z zapartym tchem. Zgadzam się z opisem z okładki, jak i z głosami wielu, że mogłaby powstać z niego naprawdę dobra produkcja filmowa. Rozmach, z jakim autor podjął się tematu eksploracji obcej planety, klaustrofobiczna atmosfera, ogólna mechanizacja (robotyzacja), a w zderzeniu z nią zwykła ludzka bezradność i małość, aż w końcu opis tego, z czym przyszło zmierzyć się załodze Niezwyciężonego — to wszystko budzi respekt wobec intelektu oraz talentu pisarskiego Lema. Co przydarzyło się załodze Kondora, który dotarł na planetę Regis III i słuch po nim zaginął? Teraz na planecie ląduje Niezwyciężony pod dowództwem astrogatora Horpacha. Życie na Regis III nie wyszło poza morskie przestrzenie, a coś na powierzchni lądu zdecydowanie jest nie tak. Oficer Rohan poświęci wiele w starciu z tajemniczym, bezwzględnym przeciwnikiem.

Może zabrakło mi w Niezwyciężonym jakiegoś filozoficznego polotu, tych przeszywających zdań, jakich można doświadczyć w Astronautach. Tu najwięcej dzieje się w tle kosmicznych zmagań, bezradnej walki z czymś, co jest lepiej przystosowane, choć przerażająco nieświadome. Wnioski, jakie płyną z wydarzeń mówią same za siebie. "Nie wszystko i nie wszędzie jest dla nas". Niezwyciężonego czyta się błyskawicznie, na co wpływają efektowne opisy, rzeczowe dialogi, niepohamowana wyobraźnia pisarza. Myślę, że jeszcze kiedyś wrócę do Niezwyciężonego (może właśnie za sprawą audiobooka), tymczasem wybieram do czytania kolejny tytuł Lema.

***
Lem Stanisław, Niezwyciężony
,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015 (pierwsze wydanie 1964), s. 260.
 


Książkę przeczytałam w ramach wyzwań czytelniczych:


10:55 No komentarze

"Myszowór, nawet z niezwykłych
rzeczy można... Trzeba niekiedy rezygnować."


Wiele długich lat zajęło mi sięgnięcie po Wiedźmina, a kiedy oczarowało mnie Ostatnie życzenie, czyli zbiór opowiadań polecany do przeczytania jako pierwszy, luźno wprowadzający w atmosferę całej sagi, mój zapał trochę osłabł i... potrzebowałam kolejnego roku, by zacząć czytać sugerowany jako następny w kolejności zbiór opowiadań Sapkowskiego. Mam nadzieję, że nieco mniej czasu zajmie mi zabranie się za pierwszą część właściwego już cyklu — Krew Elfów. Tym bardziej, że Miecz Przeznaczenia ponownie narobił mi smaku na wiedźmińskie klimaty i chciałabym w końcu bardziej wejść w całą historię. Otóż właśnie, historię, która w zasadzie jeszcze dobrze się nie rozpoczęła.

Miecz Przeznaczenia
składa się z sześciu opowiadań, z których podobało mi się chyba każde, choć najwięcej wrażeń przyniosło pierwsze pt. Granica możliwości (może dlatego, że naprawdę lubię smoki). Dość smutny Okruch lodu, szalony Wieczny ogień, błyskotliwe i pełne akcji Trochę poświęcenia. Kolejne, w którym Gerald poznaje Ciri, a tuż po nim świetne Coś więcej. Nie ma sensu opowiadać Wam o fabułach każdego z nich, ani wprowadzać w świat Geralta z Rivii, wiedźmina, który pokonuje potwory (rzecz jasna — na zlecenie i za solidną opłatą), walczy z uczuciem do czarodziejki Yennefer (ile tam ukrytych emocji!) i przeżywa przygody z trubadurem Jaskrem. Miecz Przeznaczenia to pięknie chaotyczne, ale coraz bardziej klarowne wprowadzenie do świata Wiedźmina. Zdecydowanie trzeba przeżyć je samemu.

Podobały mi się takie oderwane od siebie, a jednak spójne opowiadania. Podoba styl Andrzeja Sapkowskiego. Doza dowcipu, lekkość pióra... Sama nie jestem żarliwą wielbicielką fantasy i żeby dobrze bawić się podczas czytania, muszę mieć odpowiedni nastrój na ten rodzaj literatury (w przeciwieństwie do fantastyki naukowej, którą ostatnio pochłaniam!) — pewnie też dlatego tyle zwlekałam z Mieczem Przeznaczenia. A jednak książki Sapkowskiego mają to coś więcej, dzięki czemu czytanie ich dało mi dużo frajdy. Myślę, że jakościowo i fabularnie ten zbiór opowiadań dorównuje Ostatniemu życzeniu (co ciekawe, został wydany rok wcześniej), ale teksty z Ostatniego życzenia zrobiły na mnie nieco większe wrażenie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co mnie czeka i byłam oczarowana pierwszym zderzeniem z Wiedźminem. Za jakiś czas chętnie zasiądę do Krwi Elfów.

***
Sapkowski Andrzej, Miecz Przeznaczenia, Wydawnictwo superNOWA, Warszawa 2014, s. 400
.


Książkę przeczytałam w ramach wyzwania czytelniczego:

10:01 No komentarze

"Bo nie ma spraw małych.
Tak jak nie ma małego życia."


Jeśli potraktować Druciarza Galaktyki całkiem poważnie, okazać się może, że trafiliśmy na niezłą filozoficzną gratkę, ukrytą pod płaszczem pokręconej historii z pogranicza science fiction i fantasy. Pękającą od metafor, kluczowych prawd, głębszej symboliki. Mamy przeciętnego człowieka (z dość nieprzeciętną profesją), który o swojej wyjątkowości dowiaduje się dopiero, gdy zostaje przeznaczony do wyższych celów. Mamy wielką misję i epokowy projekt. Nawiązania do chrześcijaństwa, literatury (Faust), odwiecznej walki dobra ze złem. Jakież ciekawe odnajdziemy tu analogie, jakaż bogata wydaje się być warstwa symboliczna — mimo często absurdalnych i pozbawionych sensu wydarzeń. Pokiwamy głowami z uznaniem dla tego szalonego konceptu i może nawet zmieni on nasze życie... Tyle że Druciarz Galaktyki to tak naprawdę przyjemna, lekka i cudaczna, a do tego ponoć najzabawniejsza powieść w dorobku Philipa K. Dicka. Daliście się nabrać na ten filozoficzny bełkot? Nic dziwnego. Do pewnego momentu i ja czułam podniosłość sytuacji, fascynowała mnie ukryta pod wodą świątynia Heldskalla, zaskoczyła wszechobecna w tekście wieloznaczność. Czy Dick mnie oszukał, kiedy pod przykrywką doniosłej historii skrył zwyczajne, prowadzące donikąd bzdety, fantazyjny... żart?

Renowator ceramiki, Joe Fernwright, od dawna niepracujący już czynnie w zawodzie (na Ziemi nie ma czego naprawiać). Joe, którego jedyną rozrywką jest prowadzona telefonicznie Gra. Rozwiedziony, znudzony monotonią pozbawionej znaczenia egzystencji... Otóż ten Joe dostaje propozycję, która może zmienić wszystko, a zwłaszcza nadać sensu jego życiu oraz jego pracy. Na zlecenie tajemniczej istoty Glimmunga ma polecieć na Planetę Oracza, by tam pomóc innym wybrańcom przy wydobyciu legendarnej świątyni z odmętów mórz.

Brzmi niesamowicie, prawda? Druciarz Galaktyki Philipa K. Dicka rzeczywiście jest na swój sposób niesamowity i absolutnie nie czuję się oszukana, że wszystko to, co przyjmowałam z początku ze śmiertelną powagą, rozbiło się o mury nonsensu. Zgadzam się, że niektóre pomysły wydawały się tak bzdurne, że aż komiczne. Postać Glimmunga niesłychanie mnie bawiła. Podobnie jak rozmowy z mięczakiem, czy robot Willis. A jednak ci, którzy chcieliby doszukiwać się w Druciarzu Galaktyki ukrytych znaczeń, znajdą je, bo pod tą otoczką lekkiej kosmicznej fantastyki skrywa się przestrzeń do rozmyślań. Jeśli o mnie chodzi, Druciarz w żadnym wypadku nie przebił Ubika, ale ponownie narobił mi smaku na kolejne szalone powieści tego autora.

***
Dick Philip K., Druciarz Galaktyki, tłum. Jacek Spólny, Wydawnictwo Rebis, Poznań 2020, s. 232.


Książkę przeczytałam w ramach wyzwania czytelniczego:

22:17 No komentarze

"Zanim ta historia dobiegnie końca,
będą skąpane we krwi."


Tak właśnie je widzę. Amerykańskie gospodynie domowe. Na co dzień pakują dzieciom lunche do szkolnych plecaków, robią pranie, machają do siebie na dzień dobry ze swoich równo przystrzyżonych trawników, otwierają drzwi idealnie wysprzątanych domów, przyrządzają kolacje zapracowanym mężom. Na spotkaniach osiedlowego klubu książki gniotą swoje nienagannie wyprasowane bluzki, ściskając w ramionach kolejne tomy grubych romansideł, albo wprost przeciwnie — literatury wysokich lotów (o tym, co czytały nasze bohaterki będzie zaraz), aby wyrwać się na chwilę ze szponów monotonnej (choć tak idealnej) egzystencji. Wpuście tu jakiegoś potwora, czy... (niech będzie!) wampira, a obrazek nabierze karykaturalnego, zabawnego wymiaru, tudzież posmaku taniej rozrywki, tak dobrze znanej z amerykańskich filmów grozy klasy B. I tak to widziałam, zanim nie pochłonęłam kilkunastu (a może wystarczyło zaledwie kilka) stron błyskotliwego horroru, jaki zaserwował nam Grady Hendrix. 
 
Spokojne przedmieścia Charlestown przełomu lat 80 i 90. Patricia Campbell, przykładna żona i matka, która do tej pory większość czasu spędzała na wypełnianiu obowiązków domowych, po nieudanym wieczorze w lokalnym klubie książki postanawia przyłączyć się do innej, zdecydowanie mniej oficjalnej czytelniczej grupy zaprzyjaźnionych kobiet. Rodzaj wybieranych przez nie lektur dużo bardziej jej odpowiada — wciągają ją reportaże o mordercach, czy klasyki horroru. Wkrótce Patricia będzie musiała zmierzyć się z nieoczekiwanym, rzeczywistym zagrożeniem, kiedy próg jej domu przekroczy tajemniczy sąsiad James Harris.

Tytuł powieści Hendrixa brzmi tak absurdalnie, że aż bawi. Wraz z okładką nie zapowiada wielkiej grozy, a raczej zmyślną rozrywkę. Owszem, bawiłam się znakomicie, jednak z czystym sumieniem muszę przyznać, że Poradnik zabójców wampirów Klubu Książki z Południa — jakichkolwiek skojarzeń nie niósłby ten tytuł — nie jest żadnym komediowym horrorkiem, ani nawet mroczną satyrą, chociaż ku temu drugiemu określeniu mogłabym się lekko skłonić. Dla mnie to horror w pełnej krasie. Momentami niepokojąco dramatyczny, pełen napięcia, grozy, ale i przemocy. Grady Hendrix z niezwykłą płynnością wplótł w klimat przeciętnej amerykańskiej prowincji element nadnaturalny, odświeżając przy tym czytelnikowi postać wampira (wcale nie zdradzam więcej niż robi to tytuł), który ostatnio chyba nieco wypadł z łask. W pewnym momencie powieści nie wiadomo już, czy przeraża nas to, co w istocie powinno straszyć, czy może jedynie ludzkie instynkty. Determinacja kobiet-matek, kobiet-przyjaciółek wzbudza podziw, ale i oszałamia. Poradnik zabójców wampirów Klubu Książki z Południa to dla mnie prawdziwe horrorowe odkrycie. Kupiły mnie zarówno amerykańska sceneria, pomysł z klubem książki, jak i nieludzkie zło czające się tuż za progiem. Poza tym książkę czyta się jednym tchem. Pewnie podobnie jak Morderstwa w Michigan, Gorzką krew, czy Dowód miłości: prawdziwą historię pasji i śmierci na przedmieściach, w których zaczytywały się nasze panie z Południa ;) 

***
Hendrix Grady, Poradnik zabójców wampirów Klubu Książki z Południa, tłum. Bartosz Czartoryski, Wydawnictwo Vesper, Czerwonak 2021, s. 508.

21:39 No komentarze

"Mam nadzieję, że było ono
pełne miłości."


Są książki, w których ilustracje oraz tekst najlepiej (najpiękniej!) mówią za siebie same, każdy zaś komentarz, czy recenzja nie tyle mogłyby spłaszczyć przekaz, co wydają się być zwyczajnie zbędne. I mimo że można napisać tak o wielu picturebookach, a Życie Lisy Aisato szczególnie pasuje do tej kategorii, to jednak postanowiłam sklecić o nim kilka słów. O Życiu (życiu)... czyli o dzieciństwie, młodości, dorosłości, aż w końcu starości — o właściwych im troskach i marzeniach. A przecież kryje się w tym życiu (Życiu) wielka tajemnica, wielkie poruszenia i być może na nowo uświadomione prawdy. To zbiór wybranych ilustracji Lisy Aisato (ich źródła oraz tytuły zostały zamieszczone na końcu książki), z których autorka stworzyła uniwersalną historię, opatrując chwytającymi za serce krótkimi zdaniami.

Nasze wyobrażenia o dzieciństwie, kiedy lato było bardziej zielone, a zima dużo bielsza (przecież były, prawda?). Wszystko działo się po raz pierwszy w życiu, by za chwilę przynieść kolejne nieznane doświadczenia. Trudy dorastania, przebłyski radości. Przedziwna dorosłość. "Teraz być może już wiesz, kim jesteś". A może wcale nie. "I nagle odkrywamy, że my też staliśmy się starzy". Może nadal jesteśmy z tą znalezioną kiedyś osobą ("Mam jednak nadzieję, że wciąż czujesz się przy niej bezpiecznie", "Mam nadzieję, że on wciąż jest w ciebie wpatrzony"), albo niestety bardzo samotni. Książka pokazuje, że wszystkie życiowe etapy, mimo swoich dobrych i słabych stron, składają się na pełnię życia.

Może kojarzycie ilustracje Lisy Aisato z książki autorstwa Mai Lunde pt. Śnieżna siostra. Tam szczególnie mnie zachwyciły, w Życiu niestety nie wszystkie przypadły mi do gustu. Niedoskonałe, brzydkie ciała, przywodzące na myśl smutne karykatury — zbyt wiele w nich gorzkiej prawdy. Za chwilę jednak przyćmiewają je naprawdę mistrzowskie, pełne barw i emocji ujęcia pędzlem. W połączeniu z tekstem tworzą niepowtarzalną magię. Bolą i wzruszają. Zdają się mówić: dobrze to znasz, albo: doceń, kochaj, nie trać czasu. Życie może być przepięknym prezentem dla bliskiej osoby, jak i pamiątką dla nas samych. Ja nie umiałam wybrać do tego wpisu najtrafniejszych "ujęć" z książki — najlepiej wypadają jako całość, czytane od początku do końca.





***
Aisato Lisa, Życie
,
tłum. Wojciech Mann, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021, s. 192.
09:39 No komentarze

"Przyszła mi do głowy szaleńcza wątpliwość,
czy to naprawdę jest Arseniew, mój towarzysz,
człowiek?"


Fantastycznonaukowe powieści Stanisława Lema od dawna stanowiły dla mnie wyzwanie, którego ogromnie chciałam się podjąć, ale najczęściej brakowało mi odwagi. Podobał mi się Szpital Przemienienia (choć to realistyczna proza), w pamięci majaczyły Bajki robotów, czy Opowieści o pilocie Pirxie, jednak to Astronautów, pierwsze wydane dzieło Lema (ukazało się w 1951 roku), obrałam sobie za cel i czułam wielką ekscytację, kiedy nareszcie rozpoczęłam lekturę. Niesamowite to było doświadczenie, tym bardziej, że wcześniej nie znałam nawet zalążka fabuły. Wiedziałam również, że książka nie została entuzjastycznie odebrana przez miłośników futurystycznego dorobku Lema, przy tym jest mocno przesycona współczesną mu ideologią (w tamtych czasach nie dało się inaczej, aby książka doczekała się druku), jak i naukowo już nieaktualna (o tym wspomina również sam autor w przedmowie z... 1972 roku!). To jednak nadało jej w moich oczach swojego rodzaju romantycznego charakteru starego, wyświechtanego już science fiction, którego właśnie oczekiwałam. Chciałam niemal, by Astronauci trącili myszką, choć muszę przyznać, że podczas czytania nie czułam, że jest to tak posunięta w latach powieść — zwłaszcza przy opisach wyglądu obcej planety.

"Oto jeszcze jedna cecha podróży pozaziemskiej: między jej normalnym biegiem i najniebezpieczniejszą przygodą nie ma żadnych przejść". Po dość długim i enigmatycznym wstępie, kiedy to dowiadujemy się o tajemniczym meteorze (nazwanym później naukowo bolidem tunguskim), który spadł na Syberię w 1908 roku, a później o zaszyfrowanej w nim wiadomości — być może od mieszkańców innej planety, przechodzimy do właściwej "akcji". Rakieta Kosmokrator, z gronem naukowców oraz pilotem (narratorem) na pokładzie, wyrusza w podróż międzyplanetarną na Wenerę, skąd pochodził tajemniczy przekaz. Badanie planety niesie za sobą niezwykle spektakularne odkrycia (choć mam wrażenie, że większą frajdę z nich miał czytelnik niż sami bohaterowie, którzy niemal nie okazują emocji — może poza pilotem), jednak wnioski, do jakich dochodzą naukowcy, okazują się być prawdziwie... przerażające.

Lem ma niesamowity dar wplatania w fantastycznonaukową rozprawę niezwykle refleksyjnych przemyśleń i choć w Astronautach grzęzną one w cieniu naukowych objaśnień oraz imponujących opisów tworów pozaziemskiej cywilizacji (powaliły mnie one na łopatki — mistrzowska wyobraźnia!), to w książce można wyłapać szczególne wypowiedzi, które nadają jej głębszego charakteru. Ten filozoficzny polot, mroczne przestrzenie Wenery, odkrycie zamierzeń tamtych istot... Mimo że wypowiadam się z pozycji laika w dziedzinie literatury science fiction, to jestem pod ogromnym wrażeniem Astronautów (a piszę to również jako wielbicielka powieści grozy). Myślę, że jest to dzieło warte poznania, choć pewnie zrewiduję własne wnioski po lekturach kolejnych, bardziej sztandarowych tytułów z dorobku Lema.

***
Lem Stanisław, Astronauci
,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017 (pierwsze wydanie 1951), s. 420.


Książkę przeczytałam w ramach wyzwań czytelniczych:


09:52 No komentarze

"Ale jak przyjdzie wiosna,
to na pewno razem się obudzimy?"


Urocza, ciepła opowieść, która kołysze do snu. Kołysanka zimowa Dianne White, zilustrowana przez Ramonę Kaulitzki, to rymowana książeczka dla najmłodszych, doskonale sprawdzająca się jako wyciszenie po długim dniu, czy ukojenie dziecięcych nerwów. Łagodna, stonowana, z prostym przesłaniem. Tłumaczy dziecku na czym polega zmiana pór roku, które zwierzątka zapadają w zimowy sen, a także przekonuje malucha, że nie ma co się wzbraniać przed pójściem spać.

Zbliża się zima. Leśny krajobraz zmienia się z każdą chwilą i miejsce ciepłych jesiennych barw zastępuje biała pierzynka. Mały niedźwiadek nie rozumie, czemu musi zapaść w zimowy sen, skoro tyle zwierzątek wciąż jeszcze biega po lesie. Jego niedźwiedzia mama przekonuje go, że każde z tych zwierząt — skunks, zając, czy wiewiórka, wkrótce również zaszyje się w swojej norce i smacznie zaśnie.

Kołysanka zimowa nie tylko zachwyca spokojną stylistyką (czy przyjemnymi futerkami misiów, do których aż chciałoby się przytulić), ale uczy też bliskości i zaufania. Pokazuje, że przed snem warto powiedzieć "kocham" oraz zapewnić dziecko, że po przebudzeniu będzie się w pobliżu. Jedynym szczegółem, jaki w niej do mnie nie przemówił, były rymy. Nie zachwyciły one również Najmniejszego — okazały się zbyt długie i pogmatwane. Myślę, że całość wypadłaby o wiele lepiej, gdyby postawić na proste zdania w stylu serii Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham. Myślę jednak, że Kołysanka świetnie sprawdzi się u małych miłośników zwierzątek i wieczornego tulenia. Poza tym spójrzcie na te cudowne ilustracje!





***
White Dianne, Kołysanka zimowa
, il. Ramona Kaulitzki
, tłum. Małgorzata Cebo-Foniok, Wydawnictwo Amber, Warszawa 2022, s. 40.

20:48 No komentarze

"Oto więc dotarliśmy."

Wielki podróżnik i odkrywca. Marzyciel, który realizował wymierzone cele z niezwykłą determinacją. Najsłynniejszy badacz polarny na świecie przełomu XIX i XX wieku, chociaż współcześnie pojęcie o tym niezwykłym Norwegu często ogranicza się do świadomości, że był pierwszym zdobywcą bieguna południowego, czy po prostu... znanym polarnikiem. Cóż, wstyd przyznać, ale i ja wiedziałam o nim niewiele. Bardziej wtajemniczeni może kojarzą jego "wyścig" z Robertem F. Scottem, albo pionierski przelot nad biegunem północnym sterowcem zaprojektowanym przez Umberto Nobile. Dla wszystkich jednak książka Stephena R. Bowna powinna stać się fascynującym zderzeniem z historią człowieka o naprawdę niezmąconej pasji, ale i porywającą relacją z czasów wielkich odkryć. Podobnie jak Wyspa niebieskich lisów, Amundsen. Ostatni wiking to dzieło napisane z niewiarygodnym rozmachem, wciągające i trzymające w napięciu do ostatniej strony. Sama czytałam je w prawdziwie podniosłym nastroju, dlatego trudno mi zacząć pisać o nim nie inaczej niż w iście górnolotnym tonie — postać Amundsena aż się o to prosi. A równocześnie (jak to w przypadku wszystkich książek, które robią na mnie duże wrażenie) wciąż nie umiem znaleźć odpowiednio ważkich słów.

"Traktował swoje cele jako wyzwania fizyczne i umysłowe". Ponoć arogancki, choć może warto złożyć to na karb surowości człowieka Północy, a także silnej koncentracji na własnych marzeniach. Amundsen nie był typem romantycznego podróżnika. Jego pragmatyzm i racjonalne podejście do wypraw, a także pewnego rodzaju wyrachowanie (liczne wyjazdy na międzynarodowe wykłady, które mogłyby pomóc sfinansować mu kolejne podróże), wielokrotne balansowanie na granicy bankructwa, konflikt z bratem (o pieniądze), romanse z mężatkami, oscylowanie na arenie politycznej — to wszystko może nieco kładzie się cieniem na postać Amundsena, jednak zdecydowanie nie ujmuje mu zasług, ani nie czyni z niego bohatera negatywnego. Ba, to właśnie ten stanowczy, pewny siebie Norweg potrafi wzbudzić w czytelniku podziw i sympatię. Jego perfekcyjne przygotowanie do każdej eskapady, troska o załogę, sprawiedliwe osądy, wykorzystywanie rozmaitych technik przetrwania (również tych zaczerpniętych od tubylców; głównie Inuitów), stawianie sobie coraz to nowych wyzwań (nauka pilotażu samolotu, czy wyprawa sterowcem) rodzą respekt i uznanie wobec człowieka, który nie bał się tuż po wyruszeniu w morze zmienić celu podróży, albo wypłynąć jeszcze zanim wierzyciele odebraliby mu okręt.
 
Stephen R. Bown znakomicie przedstawił postać Roalda Amundsena na tle epoki, w zestawieniu ze znanymi postaciami (jak Cook, Nansen, czy wspomniany Nobile), jednak Amundsen. Ostatni wiking to przede wszystkim biografia człowieka czynu, samotnika i marzyciela, który przez całe życie szukał nieodkrytych jeszcze plam na mapie, starając się dokonać czegoś przełomowego, co nie udało się innym. Świetna lektura nie tylko dla pasjonatów historycznych odkryć, czy dalekich wypraw, ale dla każdego, kto chciałby zetknąć się z przykładami prawdziwej pasji oraz odważnego realizowania celów. Ja jestem zachwycona książkami Bowna i liczę, że w tym roku trafię jeszcze na wiele podobnie fascynujących tytułów.   

***

Bown Stephen R., Amundsen. Ostatni wiking
,
tłum. Krzysztof Cieślik, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2018, s. 465.
09:14 No komentarze

"Ludzie się nim nie interesują.
Bo i po co?
Przecież to jest... nikt."


Gdzieś mi się majaczyło nazwisko Joanny Concejo. Z początku — ze względu na styl, skojarzyłam ją z Iwoną Chmielewską. Okazało się jednak, że pani Joanna zilustrowała uroczą pozycję Książę w cukierni autorstwa Marka Bieńczyka — i stąd ją znam, mimo że ma na koncie wiele innych tytułów (jako ilustratorka, ale również autorka tekstów). Pan Nikt wpadł w moje ręce zupełnym przypadkiem. Co kiedyś było u mnie piękną normą, teraz stało się czymś przygodnym i niecodziennym — wyszukiwanie wyjątkowych picturebooków, trafiających swoi przekazem oraz formą głównie do dorosłych. Cieszę się jednak, że wróciłam na moment do korzeni... Przestrzeni tekstu. Tak bowiem postrzegam moje zderzenia z picturebookami, które chwytają za serce. Pan Nikt spełnia tę rolę wzorowo. Wzrusza, uwrażliwia. Ujmuje zarówno mądrym przekazem, jak i niesamowitymi ilustracjami.

Pan Nikt. Przypomniał mi na chwilę "małego szarego człowieka" z wiersza Andrzeja Bursy pt. Uwaga dramat!. Pan Nikt z dzieła Joanny Concejo to starszy człowiek, sąsiad, na którego nie zawraca się uwagi. Robi na co dzień zupełnie przyziemne, rutynowe rzeczy. Staruszek, który ceruje skarpetki i zbyt długo wygląda przez okno. Nikt go nie lubi, ale też nikt nie zauważa. Podlewa kwiaty i zmywa naczynia. Nudny, cichy, niewidzialny. I nagle okazuje się, że ten człowiek skrywa niesamowitą tajemnicę. A ta tajemnica... ach! Zapiera dech w piersiach! Choć tak naprawdę nie ma znaczenia, czym ona jest.


O tym, że każdy z nas chowa w sobie wszechświaty, o których nikt inny może nie mieć pojęcia. O tym, że może warto dostrzegać tych niepozornych i przeciętnych, albo... nie ujmować wartości zupełnie zwyczajnej, może na pozór nudnej osobie. Przepiękna historia stworzona przez Joannę Concejo wciąż we mnie rezonuje. Przekaz wydaje się być tu podwójnie silny, bo poza konkretnym tekstem, ilustracje z książki są niesamowicie wymowne. Te detale: zdjęcia klasowe, rośliny, zaplątana czerwona nić, wielki... karczoch. Nic tu nie jest przypadkowe, choć stylistyka picturebooka jest raczej stonowana i jakoś szczególnie nie przyciąga wzroku; podobnie jak Pan Nikt — uwagi. A jednak naprawdę warto ją jej poświęcić, bo kiedy bliżej przyjrzymy się ilustracjom, to odkryjemy ich niepowtarzalną głębię. Dzięki temu tytułowi przypomniałam sobie, czego tak naprawdę szukałam kiedyś w picturebookach. Jestem zachwycona, wzruszona i... wdzięczna. Wspaniała książka.







***
Concejo Joanna, Pan Nikt
,
Wydawnictwo Format, Wrocław 2022, s. 56.
22:08 No komentarze

"Nas zafascynowały ruiny:
rozsypujące się domostwa, upadłe fabryki,
zrujnowane farmy."


Opuszczone domki pośrodku niczego, a w nich majaczące w mroku kształty pozostawionych sprzętów, ślady dawnej obecności. "W tym kraju nie ma chyba rzeczy, której nie można przekuć w zachwyt". Czytając Szepty kamieni Bereniki  Lenard i Piotra Mikołajczaka, czułam tę islandzką pustkę, majestat natury, tajemniczość i surowość samotnych przestrzeni. Pojawiały mi się w głowie skute lodem krajobrazy, rysowały gejzery i zorze polarne. Niezwykle literacki styl autorów sprawił, że momentami odnosiłam wrażenie, jakbym sama była tam już niejeden raz, a także — jak bliska jest mi ta opuszczona strona Islandii. I choć Szepty miały być głównie opisem podróży po tych porzuconych, wymarłych miejscach, to stały się czymś znacznie więcej. Reportażem z życia na tej zjawiskowej, choć wiele wymagającej wyspie, pewną osobistą recepcją. Mimo że autorzy nie dzielą się szczegółami własnej islandzkiej historii, to tak jakby ją opisywali samą tą podróżą, głosami ludzi stamtąd, olbrzymim respektem wobec islandzkiej... magicznej rzeczywistości.

Wiara w trolle, w moc dawnych zaklęć, ziół i magicznych runów. "Mówią, że to kraina potworów i czarnoksiężników". Na Islandii folklor jest wciąż żywy. Połączenie go z tajemniczością natury, zamiłowaniem Islandczyków do snucia długich opowieści, czy poczuciem odosobnienia tworzy mieszankę, którą można się zachłysnąć. Nic dziwnego, że Islandia nie tylko przyciąga turystów swoją niezwykłą aurą, ale również potrafi namieszać im w głowach przedziwnym poczuciem niezwykłości oraz wolności. Autorzy Szeptów piszą, jakoby wyspa wyzwalała coś w przyjezdnych, prowokując zachowania, których nie dopuściliby się w żadnym innym miejscu. Przy tym Islandia dobrze wie, jak "się sprzedać", stąd nieustannie kwitnąca branża turystyczna. Co ciekawe, również eksplorowanie opuszczonych budynków to duża część islandzkiej turystyki. Niestety wraz z otwarciem na zwiedzających rośnie... skąpstwo miejscowych, choć może być ono głównie pokłosiem kryzysu finansowego. Temat turystyki (jak i inne praktyczne ciekawostki) nie zajmuje dużo miejsca w Szeptach kamieni. Więcej w nich o starej przetwórni śledzi w Djúpavíku, skutkach wybuchu wulkanu Eldfell na wyspie Heimaey ("kataklizmy na Islandii są wpisane w życie"), czy ogólnie... o islandzkiej magii.


"Na Islandii bardzo łatwo się zatracić", podobnie jak w Szeptach kamieni. Historiach z opuszczonej Islandii. Tę książkę planowałam przeczytać jakiś czas temu, jeszcze na fali marzeń o podróży na tę niezwykłą wyspę. I choć moje aspiracje już raczej wyblakły, to naprawdę zachwycił mnie sposób postrzegania Islandii ujęty przez autorów bloga IceStory. Cóż, może kiedyś wrócę do dawnych marzeń, tymczasem cieszę się, że tak dobrze trafiłam z pierwszą przeczytaną w tym roku książką.

***
Lenard Berenika, Mikołajczak Piotr, Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii
,
Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2017, s. 245.

10:30 No komentarze


Kiedy zastanawiam się, jaki był ten mijający rok w kwestii czytelniczej, to dochodzę do wniosku, że w zasadzie... całkiem niezły. Od dawna nie patrzę już na ilość przeczytanych, czy zrecenzowanych książek (tych pierwszych było trochę więcej), mimo że stawiam sobie jakieś tam liczbowe cele. Nic nie wyszło z mojej kosmicznej 60-tki, ale udało mi się przeczytać 41 tytułów, w czym ujęłam zaledwie kilka krótkich picturebooków/książek dla dzieci (tych było znacznie więcej, tylko o nich nie pisałam). W moich czytelniczych wyborach dominowały reportaż i literacka groza, jednak pojawiły się również książki z gatunku science fiction, fantasy (Wiedźmin!), a także pojedyncze tytuły dobrej prozy.


Jeśli miałabym wybrać książkę roku 2022 z kategorii REPORTAŻ/LITERATURA FAKTU, byłaby nią Zjadanie Buddy. Życie tybetańskiego miasteczka w cieniu Chin Barbary Demick. Nie spodziewałam się, że tak bardzo wciągnie mnie historia Tybetu, ale reportaż jest tak wybitnie napisany i fascynujący, że naprawdę należy mu się to zaszczytne miejsce.

Kategoria HORROR/POWIEŚĆ NIESAMOWITA to ciężki orzech do zgryzienia, bo mam kilku faworytów. Pierwsze miejsce zajmie jednak Ogród konających dusz Dominika Łuszczyńskiego. Ze świecą szukać tak nieoczywistej, obłędnie skonstruowanej i klimatycznej powieści. Długo nie mogłam znaleźć sobie po niej miejsca (i kolejnej lektury).

W tym roku nie czytałam zbyt wiele THRILLERÓW/KRYMINAŁÓW, ale z tych, które przeczytałam, na uznanie zasługuje Ostatni dom na zapomnianej ulicy Catriony Ward. To naprawdę dziwna i mroczna książka, bardzo niestandardowa w swojej kategorii, znakomicie napisana.

Trudno mi jednak nie wspomnieć o wielu innych rewelacyjnych książkach, które miałam szczęście przeczytać. Dlatego zapraszam na dodatkowe zestawienie (zdjęcia prowadzą do recenzji, więc śmiało, zaglądajcie!).

 NAJLEPSZE/NAJWAŻNIEJSZE KSIĄŻKI MOJEGO ROKU 2022

REPORTAŻ | LITERATURA FAKTU






POWIEŚĆ GROZY | THRILLER




FANTASTYKA




KSIĄŻKA DLA DZIECI / MŁODZIEŻY
 



PROZA


Myślę, że nadal nie są to wszystkie książki, które zasługują na uwagę. Ten rok pod względem moich czytelniczych wyborów był naprawdę WSPANIAŁY i wyjątkowy, dlatego życzę sobie po cichu, żeby nadchodzący 2023 dorównał mu jakością (ilością wcale nie musi). Dla mnie najważniejsze jest to, by trafić w odpowiednią książkę w odpowiednim czasie/stanie umysłu/nastroju, bo jeśli to nie będzie dobry moment, nawet wybitna książka może nie zrobić na nas najlepszego wrażenia.

Tak pięknie przeżyty — szczególnie pod kątem czytelniczym — rok 2022 utwierdza mnie w przekonaniu, że warto pisać o swoich emocjach związanych z książkami, warto zatrzymywać się przy nich na dłużej i je zatrzymywać, pisząc o nich. Po to stworzyłam Przestrzenie tekstu, by kolekcjonować najlepsze wrażenia, tworzyć własną książkową historię. Ta moja biegnie gdzieś obok życia codziennego, rodzinnego, zawodowego, a jednak łączy z nim w niesamowity sposób. Żadna książka nie tkwi w próżni. Każda kojarzy mi się z jakimś określonym czasem, w którym ją czytałam, niesie wspomnienia.

Nie będę tutaj robić innego podsumowania roku niż to związane właśnie z  książkami. Pod kątem osobistym był to może rok bez fajerwerków, przeplatany smutnymi i trudnymi momentami, jednak znalazło się w nim też dużo spokoju, małych radości, dziecięcego śmiechu.

Chciałabym podziękować Wam, swoim Czytelnikom — tym, których może nie znam, tym poznanym dopiero w tym roku, jak i tym najbliższym, którzy są tu ze mną od dawna, a których traktuję jak przyjaciół, czy nawet blogową rodzinę. Nie będę wymieniać nikogo z imienia, ale myślę, że te osoby wiedzą, o kim piszę :) Dziękuję za każdy ślad obecności, uznania, sympatii. Za inspiracje. Już sama wiedza, że zaglądacie na Przestrzenie od czasu do czasu, że znajdujecie tu coś dla siebie naprawdę mnie uskrzydla! 

Niech rok 2023 będzie dla Was dobry pod każdym względem. Zdrowy, bezpieczny, pomyślny. W kwestii książek — trafiajcie jak najlepiej! Na te ekscytujące, wyjątkowe, zapadające w pamięć lub takie, których czytanie sprawi Wam zwyczajną frajdę. I pamiętajcie o Przestrzeniach tekstu. Widzimy się tu już w nowym roku. Z nowymi siłami, marzeniami i książkowymi zachwytami.

19:53 No komentarze
Older Posts

Od autorki

About Me

Witaj na stronie Przestrzeni i rozgość się. Znajdziesz tu opinie o wyjątkowych książkach, fotografie niezwykłych picturebooków, moje ulotne myśli. Jeśli jeszcze się nie znamy, mów mi Luka Rhei.

2023 Reading Challenge

2023 Reading Challenge
Przestrzenie has read 0 books toward her goal of 52 books.
hide
0 of 52 (0%)
view books

WYZWANIA CZYTELNICZE 2023

WYZWANIA CZYTELNICZE 2023

RODZAJ

  • literatura amerykańska (45)
  • literatura angielska (33)
  • literatura australijska (2)
  • literatura francuska (3)
  • literatura hiszpańska (2)
  • literatura irlandzka (4)
  • literatura koreańska (1)
  • literatura niemiecka (8)
  • literatura norweska (7)
  • literatura polska (61)
  • literatura portugalska (2)
  • literatura słowacka (4)
  • literatura szwedzka (9)

Autor

  • Abbott Rachel (4)
  • Bradbury Ray (1)
  • Clarke Arthur C. (1)
  • Dick Philip K. (1)
  • Gaiman Neil (1)
  • Greene Graham (2)
  • Herbert Frank (1)
  • Hesse Hermann (1)
  • Hill Susan (1)
  • Jackson Shirley (2)
  • Jacobsen Roy (3)
  • Jansson Tove (2)
  • Karika Jozef (3)
  • King Stephen (3)
  • Lem Stanisław (2)
  • Link Charlotte (2)
  • Łuszczyński Dominik (5)
  • Paris B. A. (3)
  • Puzyńska Katarzyna (5)
  • Sapkowski Andrzej (2)
  • Urbanowicz Artur (1)

Ilustrator

  • Aisato Lisa
  • Chmielewska Iwona
  • Dziubak Emilia
  • Jeram Anita
  • Klassen Jon
  • Martin Emily W.
  • Rutten Mélanie

Wydawnictwo

Akapit Press Albatros Amber audioteka Bum Projekt Czarne Czuczu Czwarta Strona Dowody na Istnienie Dwie Siostry Egmont EneDueRabe Ezop Feeria Filia Format Gereon Grupa Wydawnicza Foksal Harper Collins Książkowe Klimaty Kultura Gniewu MAG Mamania Marginesy Nasza Księgarnia Novae Res Otwarte Pascal Prószyński i s-ka Rebis Replika Słowne Sonia Draga Supernowa Świat Książki TADAM Tako Tekturka Vesper Videograf W.A.B. Wielka Litera Wilga Wydawnictwo Literackie Wydawnictwo Poznańskie Wydawnictwo Warstwy Wytwórnia Zakamarki Zielona Sowa Znak Zysk i S-ka

Piszę dla

Piszę dla

Ulubieni

  • To przeczytałam
    Triest - książka do pisania
  • Przeczytałam książkę
    "Zbieranie kości" Jesmyn Ward
  • made by bibi
    Pola piecze/Pola u babci
  • Koczowniczka o książkach
    „To nie ja” Karmele Jaio
  • unSerious
    Koniec dzieciństwa Arthur C. Clarke
  • Qbuś pożera książki
    Igrając z unicestwieniem, czyli „Wzlot Persepolis” Jamesa S.A. Coreya
  • Krytycznym okiem
    „Madmuazelka” Grażyna Plebanek
  • Setna strona - blog literacki
    Indyjska wiosna Uny - Rumer Godden
  • ex libris Marty - blog o czytaniu, głaskaniu, wąchaniu oraz tuleniu książek i komiksów
    Przyjaciele i jajcarze, czyli słoń i świnka w natarciu
  • Latające książki
    Kozioł ofiarny - Daphne du Maurier
  • Książki na plaży
    "Ballada o lutniku" Wiktor Paskow
  • Tanayah Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku
    „Dzień gniewu” B. Szczygielski
  • Kącik z książką
    "Samotnia" Anna Kańtoch
  • Dosiakowe Królestwo
    Północ i Południe - John Jakes
  • Magiczny Świat Książki i nie tylko
    Recenzja: „Almost-Kiss. Nie flirtuj ze mną na fizyce” – Amy Noelle Parks
  • Literackie skarby świata całego
    Nic złego się nie stanie. Zdeněk Svěrák, „Opowiadania i wiersz” [zapowiedź]
  • Wokół Faktu
    5 książek na Dzień Mamy idealnych na prezent. Te nowości wywołają uśmiech na twarzy mamy
  • Varia czyta
    Gdzie śpiewają raki - Delia Owens
  • Z pamiętnika książkoholika
    "Legendy i Latte" Travis Baldree
  • Spacer wśród słów
    Podsumowanie kwietnia 2023
  • Świat fantasy
    Stacja pośrednia - Clifford D. Simak
  • Jeden akapit
    „Raising a forest” Thibaud Herem
  • Z piórem wśród książek
    Zbiorczo spod pióra w kwietniu 2023
  • Zacofany w lekturze
    Lekcja życia (Maryla Hempowicz, „Krystyna”)
  • Książkojady
    Krajobrazy poranków – wiersz jak mgła, czyli o poezji Małgorzaty Szepelak
  • Klasyka literatury popularnej
    Duchy nocy wigilijnej.
  • monika olga czyta
    Zmiana adresu blogowego
  • Zaczytana mama - blog o książkach i komiksach dla dzieci, grach, zabawach i wygłupach
    Kraina za mostem, czyli pełna tajemnic baśń w klimacie retro
  • Jane Doe z offu
    Ukochane dziecko – Romy Hausmann
  • Pierogi Pruskie
    Kto zabił Fiodora i kto nie lubi Aloszy albo o „Braciach Karamazow” Fiodora Dostojewskiego i Nabokoviada2
  • Cząstka mnie
    Powolny powrót do czytania.
  • Czytam to i owo...
    PIKNIKI Z KLASYKĄ: O "Marcie" Elizy Orzeszkowej, czyli jak się czyta powieść tendencyjną po 150 latach
  • parapet literacki
    Podsumowanie 2020 w książkach
  • Miros de carti. Blog o książkach
    Powrót
Pokaż 5 Pokaż wszystko

Wszystkie treści zamieszczane na tym blogu (zarówno teksty, jak i fotografie) są mojego autorstwa i są chronione prawem autorskim [Dz.U.1994 nr24 poz.83, Ustawa: 4.02.1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych].

Wizyty

© Przestrzenie tekstu 2023

Created with by ThemeXpose