facebook instagram Goodreads
Obsługiwane przez usługę Blogger.
  • Spis treści
  • Jeśli szukasz...
    • Przestrzeni faktu
      • Historia & cywilizacje
      • literatura faktu
      • Podróżnicze
      • popularnonaukowe
        • Antropologia sądowa
      • Reportaż
      • Wyprawy & odkrycia
    • Przestrzeni grozy
      • Horror
      • Thriller
      • kryminał
    • Przestrzeni dla dzieci
      • Albo młodzieży
    • FANTASTYKI
      • Literatura fantasy
      • sci-fi
    • Klasyki
    • ♦ Magii na Przestrzeniach ♦
    • Pięknego wydania...
      • Komiksy
      • Picturebooki nie tylko dla dzieci
    • Wyjątkowej prozy
  • Na dokładkę
    • Audiobooki
    • Luźne wpisy
    • * Mój dawny blog *
    • Starocie na Przestrzeniach
    • Wyzwania czytelnicze
      • 2025
      • Archiwalne
  • Serie
    • Dla dzieci i młodzieży
      • Strachociny
    • Historia i sztuka
      • Sztuka - albumy Rebisu
      • Rodowody Cywilizacji PIW
    • Kryminalne
      • Lipowo Katarzyny Puzyńskiej
      • Sprawa Zoe Bentley Mike'a Omera
    • Opowieści niesamowite PIW
    • Reporterskie / podróżnicze
      • Amerykańska
      • Orient Express
      • Reportaż Czarnego
      • Seria podróżnicza Wyd. Poznańskiego
      • Seria reporterska Wyd. Poznańskiego
    • Seria Dzieł Pisarzy Skandynawskich
    • Serie sci-fi i fantasy
      • Wehikuł czasu
      • Wiedźmin
  • O mnie
  • Kontakt

Przestrzenie tekstu

"(...) niektóre rzeczy,
a przede wszystkim rzeczy niemożliwe,
są warte, by zaryzykować."

Tajemnicza wyspa, magiczne świece, jedno życzenie, które może się spełnić. Szepczące Drzewo, Morska Jaskinia i... Strażnik Burzy. Catherine Doyle zabiera czytelnika na wyspę Arranmore, pełną niesamowitości, których nie dostrzega się na pierwszy rzut oka. Niepokojący klimat, odwieczna walka dobra ze złem, odważni młodzi bohaterowie. Wyspę Strażnika Burzy na tle innych młodzieżówek fantasy wyróżniają barwny język, mroczna atmosfera i silna koncentracja na wymiarze magiczno-przyrodniczym.

Finn wraz z siostrą Tarą mają spędzić wakacje u dziadka na wyspie. Dla Finna jest to pierwsza wizyta na Arranmore, jednak nie zachęca go ani perspektywa dłuższego przebywania z własną siostrą, ani morska podróż (czego, jak czego, ale wody Finn boi się najbardziej). Chłopak nie zdaje sobie sprawy, że przyjdzie mu w niezwykły sposób pokonać własne lęki, jak i przeżyć największą w życiu przygodę. Szybko zaczyna dostrzegać, że znalazł się w bardzo wyjątkowym miejscu, a fantazyjne świece, które produkuje dziadek mogą... przenosić w czasie. Jednak przede wszystkim poznaje historię Arranmore i samego Strażnika Burzy.

"Fionn, są gorsze rzeczy, których trzeba się lękać.
Życie bez miłości. Ścieżka bez celu. Serce bez odwagi".


Wyspa Strażnika Burzy Catherine Doyle nie jest pierwszą książką dedykowaną młodszemu odbiorcy, która powinna spodobać się również dorosłym. Już na początku łatwo się zorientować, że będziemy mieć do czynienia z pięknie napisaną, porywającą historią, solidnym przygodowym fantasy. Cała koncepcja, atmosfera panująca na wyspie, motyw magicznych świec, ciekawi bohaterowie — to wszystko mocno do mnie przemówiło i chociaż nie wciągnęłam się na tyle, by z niecierpliwością pochłaniać rozdział za rozdziałem, pewne fragmenty pozostaną ze mną długo.

"Wypełniłem swoją głowę przygodą, śmiechem i miłością (...) Twoja głowa wciąż jest bardzo pusta (...) Zacznij ją zapełniać, chłopcze. To jest twoja największa odpowiedzialność. Żyć życiem jak cudem zapierającym dech w piersiach, tak, że gdy zacznie z ciebie uchodzić, wciąż będziesz czuł w sobie szczęśliwą iskrę i błogosławiony sens tego, że śmiałeś się najgłośniej, kochałeś najgłębiej i żyłeś bez lęku...".

***
Doyle Catherine, Wyspa Strażnika Burzy, tłum.  Katarzyna Biegańska, Wydawnictwo Dwukropek, Kielce 2019, s. 320.

07:43 No comments

"Czasem sądzę, że udoskonalamy ten świat,
usuwając wszystko co ludzkie z naszego życia."


Być może mieliście okazję oglądać Inwazję porywaczy ciał z 1956 roku w reżyserii Dona Siegela, czy też kolejne mniej lub bardziej udane adaptacje. Motyw zaczerpnięty z książki Invasion of the Body Snatchers w zasadzie się nie starzeje i wciąż może służyć kolejnym pokoleniom jako inspiracja. Po raz pierwszy wydana w 1955 roku książka Jacka Finneya to genialne w swojej prostocie, lekkie science fiction, będące przykładem na to, że czasem niekoniecznie skomplikowany pomysł, do tego poprawny warsztat literacki zupełnie wystarczają, by powstało dzieło, które pokona upływ czasu. Inwazja przeraża swoim przekazem niczym niezły horror. Mimo mocnego elementu fantastycznego, zdaje się okrutnie rzeczywista. Co powiecie na to, że w waszej piwnicy lęgną się kokony, z których wyklują się ciała będące Waszymi sobowtórami? Co będą chciały z Wami zrobić? Czy Wasze życie jest zagrożone?

Kalifornijskie Mill Valley w hrabstwie Marin. Miejscowego lekarza Milesa Bennella odwiedza dawna przyjaciółka, która twierdzi, że wujek jej kuzynki nie jest tym, kim się wydaje. Mimo że wygląda i zachowuje się jak dotąd, to jednak zaszła w nim jakaś ledwo dostrzegalna, acz istotna zmiana. Podobne spostrzeżenia co do swoich bliskich ma coraz więcej osób. Wszystko to wygląda na zbiorową halucynację, jednak to, co dzieje się w miasteczku okazuje się niepokojąco realne. Pisarz Jack Belicec znajduje w swojej piwnicy ciało, które do złudzenia przypomina... jego samego. Razem z Bennellem starają się rozwikłać tajemnicę i uciec przed poważnym zagrożeniem.

Amerykańskie miasteczko, którego spokój zaburza pojawienie się obcej formy życia, pragnącej dokonać dziwnej podmiany i w rezultacie podbić ziemię. Mimo dość zabawnego tytułu, czy z pozoru niepoważnego motywu, w książce Finneya nie ma miejsca na komizm. Nawet jeśli sytuacje wydają się absurdalne, czytelnik odczuwa niepokój oraz przerażenie towarzyszące bohaterom. Wartka akcja, dobrze zarysowane postaci, spostrzeżenia, które wbijają w fotel. I ta atmosfera! Kokony, opis ciała w piwnicy, spektakularne, niemal filmowe zakończenie. Inwazja porywaczy ciał trzyma w napięciu, zaskakuje i straszy. To napisana z prawdziwym polotem, klimatyczna powieść science fiction, która mimo upływu czasu, nie traci na atrakcyjności, a może nawet na niej zyskuje.

***
Finney Jack, Inwazja porywaczy ciał, tłum. Henryk Makarewicz, Wydawnictwo Vesper, Czerwonak 2023, s. 244.

09:21 No comments

"Żeby przeżyć lata dziewięćdziesiąte w Korei,
trzeba było stłumić w sobie odruch dzielenia się jedzeniem."
 
Korea Północna. Czarna dziura na mapie świata. Dosłownie — czarna, ponieważ po tym, jak podupadły elektrownie (od rozpadu Związku Radzieckiego, który wspierał swoją komunistyczną przyjaciółkę tańszą ropą naftową) w nocy nie palą się światła. Może poza Pjongjangiem, dzielnicą pokazową, gdzie przebywała Barbara Demick w czasie swojej podróży do Korei. Światu nie mamy czego zazdrościć, reportaż o tytule będącym zarazem jednym z haseł propagandowych, został wydany w 2010 roku, jednak można wierzyć (i wynieść z posłowia autorki), że od tamtych lat niewiele się zmienia. Demick zakreśla w nim historię Korei Północnej od momentu jej założenia przez Kim Ir Sena (łączącego stalinizm z wybiórczo pojmowanym konfucjanizmem), przez panowanie jego syna Kim Dzongila, aż do lat współczesnych, koncentrując się jednak głównie na okresie upiornych lat dziewięćdziesiątych, kiedy to w tym najbardziej zmilitaryzowanym kraju, o najmocniej represyjnym reżimie na świecie panował najgorszy głód.

Nocne schadzki zakochanych, bo tylko w ciemności można było chwycić wybrankę za rękę. Szkolenia ideologiczne, wszechobecna propaganda i donosicielstwo. Zakaz posiadania prywatnych aut, dotowana żywność, narzucone fryzury i ubiór. W domu obowiązkowy portret władcy na pustej ścianie. Komunizm pełną gębą. Najgorzej było w latach dziewięćdziesiątych, gdy zaczęły upadać zakłady produkcyjne, zaczęło brakować żywności i pojawił się głód. To właśnie o nim jest tu najwięcej. Ale i o sytuacji chorych, edukacji, podziałach klasowych, obozach pracy, czarnym rynku, śmierciach głodowych oraz o... ucieczkach. To one stają się kwintesencją walki z tym krajem. Moment przejrzenia na oczy bywa trudny. Zwłaszcza dla kogoś, kto przez całe życie wierzył w propagandowy obrazek idyllicznej Korei, jak i w "boski status wodza", nie zdając sobie sprawy, że to złudna otoczka, a obok istnieje zupełnie inny świat.

Reportaż autorki znakomitego Zjadania Buddy to splot opowieści o kilku mieszkańcach Korei Północnej, ludziach, którzy bardzo różnie podchodzili do życia, władzy, czy do wizerunku ich rodzinnej republiki. Mi-ran, Jun-sang, pani Song oraz inni, którzy zdecydowali się opowiedzieć Barbarze Demick swoje historie. Jednak przelanie ich na papier, wtłoczenie w kontekst historyczny, żywe zobrazowanie panujących tam realiów, to olbrzymie pokłady pracy i zaangażowania autorki. Światu nie mamy czego zazdrościć to wybitny, poruszający oraz znakomity literacko reportaż, o którym raczej szybko nie zapomnę.

***
Demick Barbara, Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej
, tłum. Agnieszka Nowakowska, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011, s. 368.

07:54 No comments

"Czy mam mu pogratulować, że wreszcie powiedział prawdę?
Czy może raczej przerazić go na śmierć?"


Nie miałam tego szczęścia i nie trafiłam w dzieciństwie na serię książek R.L. Stine'a pt. Gęsia skórka, których pierwsze wydania ukazały się w latach dziewięćdziesiątych. Podobnie było ze Szkołą przy cmentarzu Noli Thacker (piszącej pod pseudonimem Tom B. Stone). Wspomniane cykle to już raczej starocie i wydawać by się mogło, że współczesnych opowieści z dreszczykiem dla młodszych odbiorców (które utrzymałyby podobny oldschoolowy klimat) jest jak na lekarstwo (oczywiście poza genialną polską serią Strachociny Dominika Łuszczyńskiego). Jednak powrót autora Gęsiej skórki w zupełnie nowej, świeżej odsłonie udowadnia, że horrory dla dzieci wciąż mogą robić wrażenie i stanowić świetną rozrywkę — również dla dorosłych シ

Smartwach, który zatrzymuje czas, wydłużająca się skóra (nie pytajcie, przeczytajcie), nawiedzone auto, krzyki z opuszczonego domu, twórcy potworów. Dziecięce lęki i fobie. Dziwne, niecodzienne historie, które przydarzają się młodym bohaterom mogą naprawdę napędzić strachu. Czy pomyślelibyście, że można bać się zwyczajnej dziury w ziemi, albo... książki? Wierzcie mi, że tak.

R.L. Stine stworzył niezwykle błyskotliwe, momentami zabawne opowiadania, które w istocie wywołują prawdziwy dreszczyk grozy (a nawet gęsią skórkę!). Znakomity styl, proste koncepcje, efektowne i przerażające puenty. Autor udowadnia, że właśnie te najprostsze pomysły, które czasem podsuwa samo życie, okazują się wręcz idealne na opowiedzenie jakiejś strasznej historii. Każde z opowiadań w zbiorze Dreszczowce mogłoby stanowić motyw przewodni niejednego filmu, czy nawet całej książki. Dla mnie R.L. Stine to taki Stephen King dla najmłodszych. Pożarłam Dreszczowce w dwa wieczory i jestem nimi zachwycona. Nie ma tu lepszego, czy gorszego tekstu. W każdą opowieść wchodzi się na całego, a potem... na całego boi. I kiwa głową dla talentu autora. Nie mogę się doczekać, aż Najmniejszy będzie mógł sam (najlepiej z latarką i pod kocem) poczytać Dreszczowce, jak i Gęsią skórkę. Szykują Mu się niezapomniane przeżycia!

***
Stine R.L., Dreszczowce. Nowe historie mistrza strasznych opowieści
, tłum. Paulina Zaborek, il. Marcin Minor
, Wydawnictwo Kropka, Warszawa 2025, s. 248.



Miałam to szczęście, że mogłam przeczytać Dreszczowce
jeszcze przed premierą. Za tę niesamowitą horrorową przygodę

dziękuję wydawnictwu:



15:14 No comments

"Jak zdołałeś ocalić wszystkich towarzyszy?
Bóg wie. On był tam z tobą w antarktycznej ciszy."
~ Hugh de Lautour

Ten fragment wiersza o  Erneście Shackletonie przeszywa na wskroś. Godne podziwu postępowanie oraz przywództwo jednego z najsłynniejszych badaczy, podróżników i odkrywców przełomu XIX i XX wieku fascynowało wielu. "Jak to ujął jeden z polarników: Jeśli chodzi o dowodzenie wyprawą badawczą, dajcie mi Scotta; jeśli chcesz, żeby wyprawa przebiegła szybko i sprawnie — Amundsena, ale jeśli jesteś w beznadziejnym położeniu, w sytuacji bez wyjścia, padnij na kolana i módl się o Shackletona". W zasadzie połowa książki Biała ciemność Davida Granna jest o Shackletonie, chociaż to hołd dla innego, współczesnego nam odkrywcy — Henry'ego Worsleya, potomka Franka Worsleya (dowódcy statku Shackletona). Zainspirowany dokonaniami słynnego podróżnika, Henry postanawia dokonać tego, co nie udało się jego autorytetowi. Mianowicie... przejść przez Antarktydę.

W trudnych chwilach zadawał sobie zawsze jedno pytanie: "Co zrobiłby Shacks?"
Kiedy jego wojskowa kariera jako brytyjskiego oficera staje w miejscu, Henry Worsley, gnany marzeniami i wzrastającą fascynacją postacią sir Ernesta Shackletona, decyduje się ruszyć śladami swojego bohatera. W ten sposób wraz z Willem Gowem (wnukiem brata Shackletona) oraz Henry'm Adamsem (praprawnukiem Jamesa Boyda Adamsa, drugiego oficera na wyprawie Nimroda z 1908 roku, na której J. B. Adams płynął z Shackletonem) w 2008 roku przechodzą przez Antarktydę, osiągając tym samym zamierzony cel. Siedem lat później Henry zdecyduje się na swoją ostatnią, tym razem samotną wyprawę, którą będzie relacjonował w przekazach radiowych.

Przepełniona fotografiami z wypraw zarówno Shackletona, jak i Worsleya, książka Davida Granna to bardzo udana, ale wyjątkowo zwięzła i w moim odczuciu zdecydowanie za krótka reportażowa pozycja, która aż prosi się o jakieś rozwinięcie. Autora znam ze Sprawy Wagera, gdzie zachwycił mnie swoim literackim polotem oraz wiedzą. Tutaj czegoś mi zabrakło. Odniosłam wrażenie, że książka została napisana "po łebkach", albo umyślnie miała mieć charakter czysto informacyjny. Znakomicie jednak przybliża życie i dokonania Henry'ego Worsleya, którego sama dotąd nie znałam, oraz sir Ernesta Shackletona. Z pewnością trafi do osób pragnących poznać ciekawych odkrywców, jak i liznąć atmosferę z wypraw polarnych. Jeśli ktoś chciałby pogłębić temat, zachęcam do lektury Niezłomnego. Legendarnej wyprawy Shackletona i statku Endurance na Antarktydę.

***
Grann David, Biała ciemność, tłum. Dominika Cieśla-Szymańska, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2021, s. 208.

09:30 No comments

Bardzo lubię planować. Naprawdę. Jednocześnie mam dziwną uciechę z... porzucania i modyfikowania własnych planów. I chyba od dawna nie widzę już nic w tym złego (oczywiście w sferze książkowej, bo zawodowo, czy w życiu osobistym to zupełnie inna sprawa). Za to radość z realizacji choćby ułamka zamierzeń jest warta wszelkich postanowień. Dlatego w tym roku też mam pewne czytelnicze plano-marzenia. Głównie dotyczą książek, które od dawna już czekają na przeczytanie. Tak jest na pewno z Karolem Darwinem, Starym Ekspresem Patagońskim, W poszukiwaniu granic Ameryki, czy z Zaginionym miastem boga małp. Otóż tak, w tym roku ponownie stawiam na książki o wielkich wyprawach i odkryciach, literaturę historyczno-podróżniczą, ale i na wyjątkową prozę (bardzo chcę po raz drugi przeczytać Sen o okapi, bo to taka kojąca, wzruszająca powieść — może tym razem coś o niej napiszę).

Na pewno chcę czytać więcej science fiction. Poprzedni rok był pod tym względem marny, a przecież bardzo lubię ten gatunek (myślę tu przede wszystkim o dziełach Stanisława Lema, czy Philipa K. Dicka). Marzę także, by w końcu wziąć się za książki Roberta McCammona, bo nowości przybywa, a ja utknęłam gdzieś na początku Magicznych lat. Podobnie z Danem Simmonsem.

Czas pokaże, czy uda mi się cokolwiek zrealizować, jednak jeśli nawet nie przeczytam większości tytułów "z listy", to będę szczęśliwa z każdej chwili z książką. Tego i Wam życzę w nowym roku. Radości z czytania i realizacji czytelniczych marzeń.

09:39 3 comments

 
W tym roku trochę nietypowo, bo jeszcze przed Świętami i do tego już z podsumowaniem roku. Pomyślałam, że tym razem nie ma na co czekać. W nadchodzącym tygodniu nie spodziewam się szczególnie spektakularnych czytelniczych postępów ツ Trzeba w końcu przyznać się przed samą sobą i przed Wami, że jeśli chodzi o ilość przeczytanych książek, rok 2024 był najsłabszym od 12 lat (czyli od chwili założenia bloga Przestrzeni). Jeszcze nigdy nie porzuciłam czytania tak wielu książek. Pewnie również stąd ten wynik. Wcale się tym nie gryzę, żałuję jedynie straconego czasu na te nietrafione tytuły. 
 
W 2024 roku przeczytałam 25 książek, w tym kilka naprawdę wyjątkowych. Nie o wszystkich udało mi się napisać, ale też nie o wszystkich... chciałam pisać. Książką roku na pewno jest dla mnie Była sobie rzeka Diane Setterfield. Ujęła mnie z zupełnie innej strony niż Trzynasta opowieść. Piękna, ważna, wartościowa. Może kiedyś odważę się na recenzję.

Inne cudowne lektury:





Z kolei czytelniczym rozczarowaniem tego roku był dla mnie (nieoczekiwanie!) Harry Angel Williama Hjortsberga. No nie, to nie było dobre. Myślę, że brzydko się zestarzało. Może kiedyś ta historia robiła wrażenie (film na mnie zrobił), teraz okazała się nieprzyjemną wydmuszką, do tego płytką literacko.

Moim osobistym czytelniczym osiągnięciem (wstyd przyznać, ale...) było przeczytanie Hobbita J.R.R. Tolkiena. Czytałam go sobie "na raty", wieczorami po kilka stron, by się delektować, koić po ciężkich dniach. Żałuję, że tak to rozwlekłam, ale z wielką chęcią sięgnę w nadchodzącym roku po Władcę Pierścieni. Nareszcie. To taki mój wyrzut sumienia, podobnie jak Diuna.

W tym roku postawiłam głównie na reportaże i literaturę faktu. Bardzo zaniedbałam np. science fiction (wpadł tylko Philip K. Dick z Blade Runnerem) i literaturę grozy. 

Tak prezentowały się moje tegoroczne wybory pod kątem gatunku:


Może mijający rok nie do końca sprzyjał długiemu czytaniu, może miałam głowę zaprzątniętą innymi sprawami. Może nie dokonałam niczego przełomowego, wycofałam znacznie z wielu aktywności, w  tym z przestrzeniowych social mediów. W zasadzie mam wrażenie, że tego roku w ogóle nie było — tak szybko minął. Jednak każda przeczytana książka to mała historia jakiegoś fragmentu mojego życia. Nimi również znaczę upływający czas. 2024 rok to dla mnie spokojny początek z powieścią Diane Setterfield, wieczory w tolkienowym świecie, morskie przygody, lato z Poławiaczem. Tak go zapamiętam ♥

A Wy? Jakie znaczące książki wypełniły Wasz rok?

Z okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia, jak i zbliżającego się nowego roku życzę Wam dużo zdrowia, spokoju ducha, prostej dziecięcej radości. Wartościowych książek, ale również takich, które Was po prostu uszczęśliwiają. Książki naprawdę mają taką moc. Tylko trzeba dobrze trafić — jak na wszystko w życiu ♥

Do przeczytania na Przestrzeniach tekstu w 2025 roku!
 

* WAŻNA INFORMACJA: z ciężkim sercem pożegnałam na blogu Disqus. Niestety nie pojawiał się we wszystkich przeglądarkach i zdecydowałam się wrócić do tradycyjnej bloggerowej wersji komentowania. Dajcie znać, że wszystko działa :)
07:45 3 comments

"— Chciałam cię o coś zapytać, ale chyba nie ma sensu,
pomyślisz, że zwariowałam. Powinnyśmy być posłanniczkami Slendermana.
— Jak miałybyśmy to zrobić? — spytała Anissa.
—
Powinnyśmy zabić Bellę."

Podczas gdy jej ojciec widywał w lustrze szatana, Morgan chciała być kotem. Otaczała się niewidzialnymi przyjaciółmi, jak to czasem zdarza się u dzieci — z tą różnicą, że dla Morgan byli oni zupełnie prawdziwi. Nikt nie zdiagnozował u niej dziecięcej schizofrenii. Jeszcze nie. Jeszcze przyjaźniła się z Bellą, która udawała, że też słyszy głosy. Dopóki Morgan nie poznała Anissy, Bella była jej całym światem. "Dźgałam, dźgałam, dźgałam..." Dziewczynki miały po dwanaście lat. Jedna z nich nieleczoną schizofrenię. Za ich plecami stało widmo fikcyjnego Slendermana, którego znały z opowiadań zamieszczonych na internetowym portalu creepypasta.com. Jak łatwo było w niego uwierzyć nieprzystosowanym, odstającym od innych nastolatkom, które nawzajem utwierdzały się w swojej mrocznej fascynacji. Slenderman miał być dla nich swojego rodzaju wybawicielem, choć równocześnie raczej się go bały. Jednak to w jego cieniu zrodził się pewien przerażający plan. Morgan i Anissa miały zrealizować go dokładnie 30 maja 2014 roku, w czasie świętowania urodzin Morgan, na które została zaproszona również jej dawna najlepsza przyjaciółka Bella.

"Kiciusiu, teraz". Slenderman. Internetowy demon, choroba psychiczna i zbrodnia dwunastolatek autorstwa Kathleen Hale to wstrząsający reportaż o potwornej zbrodni, o paranoi, toksycznej przyjaźni, ale głównie o chorobie i zagubieniu, a także absurdach amerykańskiego sądownictwa. Za usiłowanie zabójstwa swojej rówieśniczki Morgan Geyser groziła kara sześćdziesięciu pięciu lat więzienia. Według prawa stanu Wisconsin dwunastolatka była sądzona jako osoba dorosła. Diagnozę, która potwierdziła u Morgan dziecięcą schizofrenię postawiono zdecydowanie za późno, podobnie było z podjęciem decyzji o włączeniu leczenia farmakologicznego. "W efekcie zażywania arypiprazolu zaczęła odczuwać wyrzuty sumienia; co więcej, na własne nieszczęście, czuła już wszystko". Ale wtedy było już po wszystkim.

Kathleen Hale bardzo dokładnie przedstawiła "barwny" świat Morgan, jej przyjaźń z Bellą (a właściwie: Payton) Leutner, a później z Anissą Weier. Dokładny opis tego strasznego dnia, przesłuchania obu dziewczynek, diagnozowanie, pobyt Morgan i Anissy w zakładach, aż w końcu sam proces. "Oburzone społeczeństwo, trwające w błędnym przeświadczeniu, że doszło do zabójstwa dziecka, jakby całkiem zapominało, że Morgan i Anissa też są dziećmi". Trudno oceniać taki materiał bez osobistych moralnych odczuć oraz przemyśleń. Autorka ożywiła wszystkie potwory, jakie czaiły się za kulisami tej skandalicznej zbrodni, przedstawiła stanowiska osób pokrzywdzonych (również rodziców każdej ze stron), w dość oczywisty sposób... "tłumacząc winnych". Nie był to reportaż moich marzeń. Nie chciałabym do niego wracać, ani więcej o nim myśleć. Jednak po jego przeczytaniu wyszukałam zdjęcia dziewczynek w internecie. Imiona ożyły. I strachy też.

***
Hale Kathleen,  Slenderman. Internetowy demon, choroba psychiczna i zbrodnia dwunastolatek, tłum. Janusz Ochab, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2024, s. 360.
16:35 No comments

"Kapie krew, kapie krew..."

Brrrr! Czy książka, w której duch bez głowy słyszy dochodzący ze strychu szept: "kapie krew, kapie krew..." może być dla dzieci? Podejrzewam, że pewnie nie wszystkim pociechom (szczególnie tym młodszym) spodoba się koncepcja upiornego domu pełnego strachów, jednak ci odważniejsi mogą się przy niej nieźle bawić. Mamy tu plejadę horrorowych potworów, ciemną noc, ciemny las, historię jak z niejednej powieści grozy. Mroczne, sugestywne ilustracje potęgują przerażający klimat. Jednak gdy tylko wczytamy się w tekst, szybko minie początkowy niepokój, a pojawi nieoczekiwany uśmiech. Przynajmniej tak było w  naszym przypadku, chociaż przyznaję, że podczas pierwszej lektury nastrój niepewności u (pięcioletniego już) Najmniejszego utrzymał się do samego końca. Bo co powiecie na to, że w tym ciemnym lesie stał samotny dom, a w tym samotnym domu... 

"W garderobie mieszkał kościotrup, na strychu wampiry, w piwnicy potwór, a pod łóżkiem duch". Takie historie przed snem opowiada mama Kruszynce. Jednak nie od dziś wiadomo, że strachów i potworów tak naprawdę nie ma, więc mama z córeczką spokojnie zasypiają. Oczywiście zupełnie nieświadome, że pod ich łóżkiem naprawdę mieszka duch. Tylko czy ten duch jest taki straszny? A może on sam się czegoś boi? Czyżby wampirów ze strychu? A może kościotrupa?

Horrorowa sceneria stworzona przez ilustratorkę Kristinę Digman w książce szwedzkiej pisarki Sanny Töringe, może rzeczywiście zrobić duże wrażenie na bardziej bojaźliwych odbiorcach. Sama treść jednak — choć początkowo na to nie wskazuje, w rezultacie raczej bawi. Sanna Töringe pokazuje, że każdy się czegoś boi (nawet strachy!), chociaż zupełnie niepotrzebnie. W tej historii nikt nie chce nikogo straszyć (no, może najwyżej ten tytułowy duch) i to głównie wyobraźnia podsuwa nam te najczarniejsze scenariusze. O duchu, który się bał to świetna pozycja na oswajanie strachów, ale i — nie ukrywam — dobra rozrywka dla dorosłych シ





***
Töringe Sanna, O duchu, który się bał,
il. Kristina Digman, tłum. Katarzyna Skalska, Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2010, s. 28.

09:25 No comments

"Był smagany przez wiatr i dziurawiony przez grad.
Przechylał się, unosił, jęczał i pękał."

Zacznę w takt wspominanych w książce słów Samuela Johnsona: "Każdy marynarz, który ma dość oleju w głowie, winien wybrać więzienie miast pływania na statku. Albowiem statek to więzienie z możliwością utonięcia". Jakże prorocze to w obliczu katastrofy, jakiej w 1741 roku uległa załoga brytyjskiego okrętu Wager. Jednak ich więzieniem stała się bezludna i wyjątkowo nieprzyjazna wyspa położona na Oceanie Spokojnym w południowej części chilijskiej Patagonii. David Grann, z dużym polotem ożywiając tamte wydarzenia, w niesamowicie obrazowy sposób przedstawił tło historyczne wyprawy, jej ważniejszych bohaterów, tragiczne okoliczności, w jakich się znaleźli, a także ich osobiste odczucia, czy motywy postępowania. Sprawę Wagera czyta się jak prawdziwą awanturniczo-przygodową powieść marynistyczną (jest w niej nawet opis bitwy morskiej!), wyróżniającą się wśród innych tego typu pozycji szczególnymi umiejętnościami pisarskimi autora (niezwykłe budowanie atmosfery), wprowadzaniem do relacji zdumiewających detali (porywanie marynarzy, czy opis marnej kondycji statków) oraz — mimo że jest to książka oparta na faktach — dużą wyobraźnią.

23 sierpnia 1740 roku flota pięciu brytyjskich okrętów wojennych pod dowództwem komodora George'a Ansona wypłynęła na Atlantyk. Ich głównym celem było przejęcie hiszpańskiego galeonu przewożącego srebro, a przy okazji — atak na statki wroga. "Ludzie mieli nadzieję, że staną się niezmiernie bogaci". Niestety głównie przyszło im zmagać się z trudnymi warunkami na morzu oraz szkorbutem, na którego nie znano jeszcze lekarstwa. Najbardziej ucierpiał Wager, dawny statek handlowy dowodzony przez Davida Cheapa. To jego załoga uwięziona na bezludnej wyspie (nazwanej później wyspą Wagera) musiała mierzyć się z najgorszym, a chociaż kapitan — uparcie trzymając się prawa morskiego, usiłował zachować jedność załogi, znaleźli się buntownicy, którzy zaplanowali zamach stanu.

"Bunt, którego nie było".
Tak można podsumować "sprawę Wagera". Nie będę jednak więcej zdradzać, żeby nie psuć przyjemności poznawania Opowieści o katastrofie, buncie i morderstwie. To książka, którą każdy miłośnik historycznych wypraw morskich powinien mieć w swojej kolekcji. Mną wstrząsnęły opisy życia na statku (w tym opis samej katastrofy), zdumiały zwroty "akcji", jak i rezultat procesu sądowego, do którego w końcu doszło. David Grann, przekopując się przez archiwa, akta, czy dzienniki pokładowe, nie tylko zebrał potężny materiał historyczny, ale i utkał z niego fascynującą relację, którą czyta się z zapartym tchem.

***
Grann Gavid, Sprawa Wagera. Opowieść o katastrofie, buncie i morderstwie, tłum. Piotr Grzegorzewski, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2024, s. 384.

22:03 No comments
"Kiedy wyjdę z tej piekielnej nory, znajdę pana.
A wtedy mi pan zapłaci."

28 czerwca 2004 roku szanowany i uwielbiany przez pacjentów lekarz z niewielkiej przychodni mieszczącej się w pobliżu miasteczka Fletcher w Karolinie Północnej, przy użyciu psiej smyczy udusił własnego ojca, obciął mu palce, a ciało porzucił na poboczu drogi. Po dokonanym morderstwie wrócił do codziennych obowiązków. Na procesie odmówił pomocy adwokatów, sam podejmując się absurdalnej próby obrony. Plącząc się w zeznaniach, nieustannie przepraszał za brak prawniczego przygotowania i zrzucał winę za popełniony czyn na "serotoninowy mózg". "Mój umysł nie działa właściwie. Potrzebuję pomocy!" Nie uznano go za niepoczytalnego (a wręcz twierdzono, że symuluje) i skazano na dożywocie. Nazywał się Vince Gilmer. Teraz na jego stanowisku, w tej samej przychodni, przyjmując tych samych zdezorientowanych pacjentów, pracuje również... doktor Gilmer. Benjamin Gilmer. Brak pokrewieństwa, za to narastający strach przed skazanym, który jeszcze przed chwilą był na jego miejscu.

"On wie, kim pan jest. Założę się, że nie jest zbyt szczęśliwy, że zabrał mu pan życie". Autor bardzo rzetelnego, niezwykle poruszającego oraz szczególnie osobistego reportażu Przypadek doktora Gilmera. Zbrodnia, medyczna zagadka i sprawiedliwość w Appalachach to ten sam Benjamin Gilmer. Nie przyjął on jednak posady po bezwzględnym mordercy, którego rzeczywiście bał się na początku swojej pracy w przychodni. Przyjął posadę — swoją drogą miejsce i nazwisko to zupełny zbieg okoliczności — po chorym mężczyźnie, któremu odmówiono sprawiedliwego wyroku, nie uwzględniając jego kondycji psychicznej. "Gdyby choroba Huntingtona została wykryta u Vince'a przed rozpoczęciem procesu, w ogóle nie zostałby skazany na karę więzienia". Benjamin postanowił poznać tajemniczą sprawę Vince'a Gilmera, z każdą chwilą coraz bardziej współczując oraz przywiązując się do schorowanego starszego mężczyzny, któremu więzienie odebrało resztki zdrowia i godności. "Nie dalej jak półtora roku temu panicznie bałem się, że ten człowiek dowie się, gdzie mieszkam. A teraz odwiedzam go w więzieniu, spędzałem z nim Święto Dziękczynienia i pozwalałem mu przytulać swoje dzieci".

Książkę czyta się niczym dobry thriller.  Ma swoje mocne momenty, ale i wzruszającą stronę.
To wzorowo poprowadzona, uporządkowana relacja z prób zrozumienia oraz oddania sprawiedliwości człowiekowi, który zamiast w więzieniu, powinien znaleźć się na oddziale psychiatrycznym, gdzie otrzymywałby niezbędną pomoc medyczną — przynajmniej przez czas, jaki mu jeszcze pozostał. Choroba Huntingtona, mająca podłoże genetyczne, jest okrutnie niewdzięczna i nie pozostawia złudzeń na wyzdrowienie. Benjamin nie tylko zajął się przypadkiem pokrzywdzonego przez amerykański sąd oraz system opieki zdrowotnej schorowanego lekarza, ale również został jego przyjacielem, czy niemal członkiem rodziny. Autor przedstawił bardzo dokładnie mozolne zabieganie o ułaskawienie Vince'a. Może momentami było tego zbyt wiele dla przeciętnego czytelnika, dla którego ta sprawa raczej nigdy nie będzie na tyle ważna, jak była dla Benjamina Gilmera. Ostanie fragmenty książki raczej się dłużyły, nie wnosząc już nic nowego do całości. Warto jednak poznać historię dwóch doktorów Gilmerów, żeby przekonać się o sile ludzkiej determinacji, wrażliwości na drugiego człowieka, czy też o tym,  jak wygląda amerykańskie podejście do więźniów dotkniętych chorobami psychicznymi.

***
Gilmer Benjamin, Przypadek doktora Gilmera. Zbrodnia, medyczna zagadka i sprawiedliwość w Appalachach, tłum. Mariusz Gądek, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2024, s. 312.

08:31 No comments

"(...) żadna siła na ziemi — ani pod nią — nie zaciągnie mnie
z powrotem w góry Catskill, nad Potok Holendra, w miejsce nazwane
Der Platz des Fischers przez człowieka, którego trzeba było posłuchać.
Jeśli dobrze się przypatrzycie, znajdziecie ten potok na mapie."


"On też jest Poławiaczem". Jesteście gotowi na prawdziwie horrorową, mroczną historię? Opowie Wam ją Abe, a ja będę przyglądać się z oddali, jak coraz szerzej otwierają Wam się oczy, jak nasłuchujecie szumu rzeki i... dźwięku kołowrotka. Sama byłam zarówno zafascynowana, co zdumiona tym, w jaką niepokojącą historię wdepnęłam. Nie spodziewałam się, że Poławiacz będzie taki klimatyczny i tajemniczy, przesycony misternie stopniowaną grozą. Miałam zupełnie błędne wyobrażenie o książce Johna Langana. Kto by pomyślał, że powieść o wędkarzach, w której dialogów jest jak na lekarstwo, a na pierwszy plan wysuwają się dramaty bohaterów, może być jakkolwiek interesująca, a co dopiero... straszna. A jednak jest strasznie. Poławiacz ocieka mulistą wodą i mrozi ponurą atmosferą. Do tego ta opowieść, którą nasi bohaterowie usłyszeli pewnego deszczowego poranka w knajpie "U Hermana"... Nie powinni wybierać się nad ten zniesławiony potok. Naprawdę nie powinni.
 
Po śmierci żony Abe znajduje pocieszenie w wędkarstwie. Pewnego razu postanawia zaproponować wspólne wędkowanie koledze z pracy, Danowi, który niedawno stracił w wypadku swoją rodzinę. Mężczyźni nie rozmawiają wiele, jednak zdają się akceptować swoje towarzystwo, a przy tym odwiedzają coraz to nowe łowiska. Pewnego razu Dan proponuje Abe'owi wypad nad tajemniczy Potok Holendra, przed którym przestrzega ich pracownik przydrożnego baru.

Nieco senna, momentami odrealniona atmosfera Poławiacza miesza się z pewną powściągliwością wypowiedzi głównego bohatera. Typowo męski, chłodny ton, unikanie głębszych wynurzeń, a przy tym ogrom straty, który prowadzi do drastycznych rozwiązań. Poławiacz Johna Langana to przemyślany, dobrze skonstruowany horror godny klasyki gatunku. Dużą zaletą powieści jest rozległa historia, którą przedstawia bohaterom Howard — to dopiero prawdziwa opowieść grozy! Chociaż mi najbardziej podobały się te właściwe wydarzenia, ta wszechobecna aura niepokoju i poczucie, że coś czyha w zaroślach, coś, co tylko żeruje na ludzkim nieszczęściu.

***
Langan John, Poławiacz, tłum. Tomasz Chyrzyński, Wydawnictwo Vesper, Czerwonak 2022, s. 341.

15:14 No comments

"— (...) Co o tym myślisz, Rick? Czy to może być prawda?
— Wszystko jest prawdą — odparł. — Wszystko, co ktokolwiek
kiedykolwiek pomyślał."

Brakowało mi Philipa K. Dicka i jego pokręconego, szalonego science fiction, dlatego cieszę się, że nareszcie przeczytałam jedno z jego sztandarowych dzieł. Łowca androidów w reżyserii Ridleya Scotta z 1982 roku to jeden z genialniejszych filmowych obrazów, jakie widziałam. Jeśli jednak ktoś będzie porównywał go z literackim pierwowzorem, może się bardzo rozczarować. Różnice są znaczne i zdecydowanie lepiej oceniać książkę bez nawiązań do filmu. Blade runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach? to przyjemne w odbiorze, interesujące soft science fiction, niestroniące — jak to u Dicka — od uroczego absurdu, sztucznego patosu, dające pole do filozoficzno-teologicznych rozważań i wielorako pod tym kątem interpretowane. Nietrudno jednak o podejrzenie, że wiele z kluczowych kwestii w Blade runnerze, to wymysł upojonego używkami umysłu, zwyczajne zwodzenie, bez drugiego dna. W tym cały urok tej, jak i innych powieści Philipa K. Dicka. 

Ponura wizja przyszłości po Ostatniej Wojnie Światowej. Na postapokaliptycznej, wyniszczonej Ziemi nikt już prawie nie mieszka. Ci, których nie stać na międzyplanetarną przeprowadzkę, trzymają się nostalgii za przyrodą, jedynej namiastki dawnego życia oraz ich głównego źródła empatii — posiadania zwierzęcia, najlepiej żywego, a jeśli nie jest to możliwe, choćby elektrycznego. W tym świecie, owładniętym potrzebą opieki nad żywym stworzeniem i dziwną religią — merceryzmem, Rick Deckard otrzymuje zadanie znalezienia i zlikwidowania serii humanoidalnych androidów typu Nexus-6, które wymknęły się spod kontroli.

Gdzie kończą się granice człowieczeństwa? Czy marzenie o elektrycznych owcach sprawia, że jesteśmy bardziej ludzcy niż... roboty? Ponadczasowa powieść Philipa K. Dicka kończy się dziwacznie i niesamowicie. Zresztą cała jest dziwaczna i niesamowita, poważna i niepoważna zarazem. Niepokojąca, smutna, na swój sposób poruszająca. Przesycona jakąś rezygnacją, ale i absurdalną nadzieją. Inteligentne pióro autora sprawia, że nawet absurd wydaje się w jego wydaniu najczystszym sensem. Wspaniale czytało mi się Blade runnera i jestem pewna, że jeszcze kiedyś do niego wrócę.

***
Dick Philip K., Blade runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?, tłum. Sławomir Kędzierski, Wydawnictwo Rebis, Poznań 2023 (pierwsze wydanie 1968), s. 272.

09:56 No comments

"Albańczycy to chyba najbardziej tajemniczy naród na Bałkanach —
przez dekady odizolowany, postrzegany jako dziki i nieprzyjazny."


Kraj przesądów i zemsty krwi. Pięknych plaż i niesamowitych górskich terenów. Kraj, w którym je się zatrważająco dużo rożnego rodzaju mięsa (zaskakują głowizna lub pieczone podroby) i pije dużo rakiji. Wyrwawszy się z komunizmu, Albania zachłysnęła się wolnością i... popadła w konsumpcjonizm. O tym komunizmie w książce Izabeli Nowek jest całkiem sporo. W zasadzie trudno postrzegać Albanię bez odniesienia do tych trudnych lat w jej historii, bo cała mentalność współczesnego Albańczyka wydaje się na nich wyrastać. Począwszy od tradycyjnych mięsnych potraw (w gorszych czasach nie marnowało się niczego), po zamiłowanie do samochodów (spacery nie są u nich hitem). Ciekawi ogromna liczba bunkrów, które obecnie służą jako muzea, magazyny, czy pomieszczenia gospodarcze dla zwierząt. Łapówki (bakszysz), mafia, bektaszyzm (interesujące wyznanie "zawieszone między islamem a chrześcijaństwem"). Wyborna kawa. Chleb podawany do każdego posiłku (nawet do fryzek i makaronu). Mężczyźni przesiadujący w barach w oczekiwaniu cieplejszej pory roku, wieczorne biesiadowanie.

Reportaż Izabeli Nowek to lekka, interesująca pozycja o kraju, którego prawie nie znałam. Warto sięgnąć po nią choćby po to, by dowiedzieć się o Albani czegokolwiek. Autorka trzyma się obranych wątków, nie przesadza z osobistymi historiami, zachowuje profesjonalny, a jednak odpowiednio luźny ton, który sprawia, że Albanię. W szponach czarnego orła czyta się trochę jak wakacyjną lekturę przed podróżą, trochę zaś jak naprawdę porządny reportaż. Dużo ciekawostek i historycznych faktów, zachowany umiar, dojrzałość wypowiedzi. To solidna książka.|

***
Nowek Izabela, Albania. W szponach czarnego orła, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2022, s. 332.

09:45 No comments

"Ale pokonując jakąś skałkę,
która przypominała odwrócony do góry dnem talerz,
pomyślała: A miłość?"


"Co przemówiło do niej w jamie wydrążonej w granicie? Co mieszkało w pierwszej z tych grot? Coś bardzo starego i bardzo małego. Istniało przed początkiem czasu, a także nim poczęła się przestrzeń". Niesamowita, cudownie staroświecka, z orientalnym powiewem i nutą ukrytej grozy. Mocno przesycona klimatem dawnych Indii, w których konflikt pomiędzy brytyjskimi kolonizatorami a Hindusami narasta gdzieś pod otoczką powierzchownej przyjaźni. Droga do Indii E. M. Forstera to piękny literacko przykład zaangażowanej prozy, odsłaniającej postawy przedstawicieli różnych warstw społecznych, ludzi odmiennych wyznań i narodowości. To plejada szalenie interesujących (czy wręcz przeciwnie — okrutnie nudnych oraz miałkich) bohaterów, których emocje, uprzedzenia, jak i lęki autor przedstawił w bardzo barwny sposób. A pośród tego niepokojące, mroczne wydarzenie, które stanie się motorem zmian. Nieoczekiwane spotkanie w meczecie, wyprawa do tajemniczych Grot Marabarskich, spędy towarzyskie, obyczajowe dylematy. Edward Morgan Forster zagląda głębiej niż może się wydawać, przemycając filozoficzno-poetyckie akcenty, które ożywiają niekiedy duszną, monotonną atmosferę.

Miasto Czandrapur. Aziz, ubogi miejscowy lekarz, a do tego porywczy muzułmanin przypadkiem wdaje się w kontakty towarzyskie ze znajomymi Ronny'ego Heaslopa, brytyjskiego sędziego, do którego przybywa jego narzeczona Adela Quested. Dziewczyna pragnie poznać prawdziwe Indie, więc Aziz zobowiązuje się zorganizować dla niej oraz dla matki sędziego, pani Moore, wyprawę do legendarnych Grot Marabarskich. Nikt nie spodziewa się, że upalny wycieczkowy dzień może skończyć się w mało wesoły sposób.

Droga do Indii zupełnie mnie oczarowała, choć akcja całej powieści bardziej snuje się niż pędzi, przywodząc na myśl gorącą, statyczną indyjską scenerię z czasów kolonialnych, w której damy popijają miętową herbatę i ochładzają się wachlarzami, przy okazji opędzając się od dokuczliwych much. Forster nie tylko znakomicie kreśli atmosferę Indii, ale również doskonale przenika ludzką naturę. Do tego Droga... to powieść z przesłaniem, pełna znaczeń i porywów, w którą jednak trzeba się wgryźć, by naprawdę jej zasmakować.

***
Forster Edward Morgan, Droga do Indii,
tłum. Krystyna Tarnowska, Andrzej Konarek, Wydawnictwo C&T, Toruń 2017 (pierwsze wydanie 1924), s. 280.

11:21 No comments

"— Powinnaś się bać — wycedził. — I to bardzo."

Pewnie jako dziecko bałabym się i ja. Nigdy nie miałam okazji poznać książek z serii Szkoła przy cmentarzu autorstwa Noli Thacker (Tom B. Stone to pseudonim). Teraz to nadrabiam, chociaż podejrzewam, że nie jestem w stanie wyciągnąć z nich tego, co młody czytelnik — szczególnie w latach 90-tych. Umyka mi ta cała kultowa otoczka, a zostaje niewymagająca, prosta w odbiorze dziecięca literatura grozy, niezbyt wysokich lotów pod kątem stylu. Nie zmienia to faktu, że Jezioro Szlamno czytało mi się całkiem przyjemnie i jestem ciekawa, jakie przygody czekają bohaterów w innych częściach cyklu. Na pierwszy rzut wybrałam coś wakacyjnego, a Jezioro Szlamno spełniło swoją rolę. Jest bardzo wakacyjnie i dosyć... strasznie.

Terri wraz z bratem Markiem mają spędzić całe wakacje u wujka Nicholasa, który mieszka nad jeziorem Szlamno. Wujek nie jest szczególnie sympatyczny, ale rodzeństwo stara się korzystać z wyjazdu jak najlepiej, pływając i spotykając się z grupką zaprzyjaźnionych dzieciaków. Wkrótce jednak zaczynają dziać się dziwne rzeczy i okazuje się, że z jeziorem jest coś zdecydowanie nie tak. Ten szlam, te odgłosy. Coś złapało Terri za stopę! Coś wciąga ją pod wodę!

Jezioro Szlamno to przyjemna, lekka lektura na wakacje dla młodych fanów opowieści z dreszczykiem. Strachy i potwory na letnim wyjeździe 
— to jest to! Jestem ciekawa, jak serię Szkoła przy cmentarzu odbierze kiedyś Najmniejszy (który już nie jest w sumie taki mały). Swoją drogą osobiście o wiele bardziej przypadł mi do gustu współczesny cykl dziecięcych horrorów autorstwa Dominika Łuszczyńskiego — Strachociny (trochę przypomina mi Szkołę przy cmentarzu, bo zachowuje ten oldschoolowy styl, ale napisany został z większym polotem). Dajcie jednak skusić się również Jezioru. Już sama okładka mrozi krew w żyłach i zapowiada chwile przedniej zabawy.

***
Stone Tom B., Jezioro Szlamno
, tłum. Anna Kołyszko
, Wydawnictwo Da Capo, 1996, s. 124.

08:11 No comments

"Wyglądało na to, że All's Well już na zawsze
pozostanie sklepem, w którym znaleziono trupa."


Okrutnie infantylny, ale może działać jak ciepła herbata w chłodne popołudnie. Albo lemoniada w środku upalnego lata. Albo dodatkowy (ciut zbędny) kawałek śliwkowego ciasta. Jeśli chodzi o kryminały typu cozy crime, do tej pory nie miałam z nimi zbyt wielkiej styczności. Może poza Agathą Christie, choć zdecydowanie nie wrzuciłabym jej dorobku do jednego worka z twórczością Merryn Allingham. Morderstwo w księgarni to lekka, mało skomplikowana powiastka z motywem zagadki kryminalnej. Raczej pokroju Szatana z siódmej klasy, choć z dużo mniejszą pomysłowością i zerowym polotem. Historia nie porywa, zaś rozwiązanie okazuje się nie tyle przewidywalne, co zupełnie niesatysfakcjonujące. Akcja została osadzona w latach 50., jednak klimat oraz stylistyka nie do końca na to wskazują. Trudno mi było również polubić bohaterów, czy wczuć się w atmosferę małego angielskiego miasteczka — zrzucam to na karb słabego warsztatu literackiego, czy po prostu infantylnego stylu autorki. Swoją drogą, reakcja głównej bohaterki na znalezienie trupa we własnej księgarni bawi mnie do dziś.

Jesień lat 50. Hrabstwo Sussex. Niewielkie miasteczko Abbeymead. Z jedną księgarnią, jedną kwiaciarnią, kawiarnią oraz hotelem o nazwie Klasztor, w który przerobiono rodzinną posiadłość Templetonów. Pewnego październikowego dnia we wspomnianej księgarni jej młoda właścicielka Flora Steele wraz z miejscowym pisarzem kryminałów (i odludkiem) Jackiem Carringtonem znajdują martwego mężczyznę. Policja bagatelizuje okoliczności śmierci tajemniczego denata, więc Flora postanawia poprowadzić śledztwo na własną rękę.

Morderstwo w księgarni (jak i, podejrzewam, kolejne kryminały z Florą Steele w roli głównej) to coś dla zwolenników łagodnego kryminału, którzy nie oczekują złożonych łamigłówek, krwawych opisów, czy napiętej akcji. Z drugiej strony to dobra pozycja dla kogoś, kto na co dzień nie ma z książkami zbyt wiele wspólnego, chciałby wrócić do czytania po długiej przerwie, albo odpocząć po zbyt emocjonujących, wymagających lekturach. W tych przypadkach książka Merryn Allingham powinna się sprawdzić.

***
Allingham Merryn, Morderstwo w księgarni, tłum. Ewa Ratajczyk, Wydawnictwo Mando, Kraków 2023, s. 320.

09:30 No comments

"O ile bardziej adekwatnym wyborem dla bohaterskiego
filozofa nadczłowieka był odległy archipelag Galapagos
ze specyficzną fauną, zamglonym krajobrazem wulkanicznym
i skojarzeniami z Charlesem Darwinem."


Jest rok 1929. Para zakochanych (nazwą ich potem "Adamem i Ewą z Floreany") postanawia porzucić wygody wielkiego miasta, jak i własne rodziny, by wieść życie na odludnej, dzikiej wyspie. Raj, który zamierzają stworzyć sobie na jednej z wysp archipelagu Galapagos odbiega jednak od ich pierwotnych, romantycznych wyobrażeń. Na początek nie pasuje tu choćby to "zakochanie". Doktor Friedrich Ritter nie do końca odwzajemnia uczucia, jakimi darzy go Dore Strauch. Dore z kolei staje się niejako wyznawczynią Friedricha (swoją drogą miłośnika Nietzschego), zafascynowaną jego intelektem oraz filozoficznymi zapędami. Kiedy osiadają na Floreanie, kosztując uroków i trudów samotniczego życia w dziczy, nie spodziewają się, że wkrótce na wyspę zaczną przybywać obcy, a oni sami oraz ich dom Friedo staną się obiektem światowego zainteresowania.

John Treherne napisał ten porywający reportaż kryminalny w 1983 roku, chcąc rozwikłać zagadkę pewnego zaginięcia oraz śmierci na Floreanie. I tak, dzięki zapiskom z dzienników, towarzyszymy Friedrichowi i Dore już od zalążków ich wyprawy, obserwujemy zmiany w ich relacji, częstą rozbieżność w postrzeganiu wydarzeń, a także rysy na charakterach. Nieszczególnie gościnni gospodarze (w końcu ich marzeniem było samotne życie na wyspie) muszą przystać na pojawienie się kolejnych osiedleńców, jakimi są zaradna rodzina Wittmerów, a niedługo później ekscentryczna baronessa wraz ze swoją męską świtą. Nieustanne konflikty, przemoc, ale i drobne przejawy życzliwości wyznaczają rytm życia na Floreanie. Napięcie jednak rośnie i wkrótce dochodzi do niepokojących incydentów.

Cała historia opisana w Zbrodni w raju wydaje się szczególnie sensacyjna i w taki też sposób została przedstawiona. Dodatkowymi atutami reportażu są lekkość pióra autora, fabularny ton oraz sama egzotyka miejsca. Książkę czyta się jednym tchem, mając z tyłu głowy tę obiecaną tytułową zbrodnię. Warto jednak po drodze zwrócić uwagę na rozmaite ciekawostki, czy też zaskakującą odwagę i pomysłowość bohaterów. W końcu wszystko dzieje się z dala od cywilizacji, a do tego w niespokojnych czasach. Bardzo podobała mi się Zbrodnia w raju, chociaż po lekturze pozostał mi pewien niedosyt — nawet pomimo licznych porób autorskich wyjaśnień tego, co tak naprawdę wydarzyło się na wyspie. 

***
Treherne John, Zbrodnia w raju. W poszukiwaniu utopii na Galapagos, tłum. Adam Czech, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2024, s. 256.
15:49 No comments
Older Posts

Od autorki

About Me

Witaj na stronie Przestrzeni
i rozgość się.
Znajdziesz tu literaturę historyczno-podróżniczą, reportaże, opowieści grozy, wyjątkową prozę, a także fantastykę. Od czasu do czasu pokazuję piękne picturebooki.

KSIĄŻKA NA DZIŚ

Przeklęte drzewo | Allison Rushby

2025 Reading Challenge

2025 Reading Challenge
Przestrzenie has read 2 books toward her goal of 52 books.
hide
2 of 52 (3%)
view books

RODZAJ

  • literatura amerykańska (64)
  • literatura angielska (42)
  • literatura australijska (2)
  • literatura francuska (3)
  • literatura hiszpańska (2)
  • literatura irlandzka (5)
  • literatura koreańska (1)
  • literatura niemiecka (8)
  • literatura norweska (7)
  • literatura polska (65)
  • literatura portugalska (2)
  • literatura szwedzka (13)
  • literatura słowacka (5)

Autor

  • Abbott Rachel (4)
  • Bradbury Ray (1)
  • Christie Agatha (1)
  • Clarke Arthur C. (1)
  • Dick Philip K. (2)
  • Forster Edward Morgan (1)
  • Gaiman Neil (1)
  • Greene Graham (2)
  • Herbert Frank (1)
  • Hesse Hermann (1)
  • Hill Susan (1)
  • Jackson Shirley (2)
  • Jacobsen Roy (3)
  • Jansson Tove (2)
  • Karika Jozef (4)
  • King Stephen (5)
  • Lem Stanisław (2)
  • Link Charlotte (2)
  • Paris B. A. (3)
  • Puzyńska Katarzyna (5)
  • Sapkowski Andrzej (2)
  • Theroux Paul (2)
  • Urbanowicz Artur (1)
  • Ware Ruth (2)
  • Wiśniewska Ilona (2)
  • Łuszczyński Dominik (7)

Ilustrator

  • Aisato Lisa
  • Chmielewska Iwona
  • Dziubak Emilia
  • Jeram Anita
  • Klassen Jon
  • Martin Emily W.
  • Rutten Mélanie

Wydawnictwo

Akapit Press Albatros Amber Bum Projekt C&T Czarne Czuczu Czwarta Strona Dowody na Istnienie Dwie Siostry Dwukropek Egmont EneDueRabe Ezop Feeria Filia Format Gereon Grupa Wydawnicza Foksal Harper Collins Książkowe Klimaty Kultura Gniewu MAG Mamania Marginesy Nasza Księgarnia Novae Res Otwarte Pascal Prószyński i s-ka Rebis Replika Sonia Draga Supernowa Słowne TADAM Tako Tekturka Vesper Videograf W.A.B. Wielka Litera Wilga Wydawnictwo AA Wydawnictwo Dolnośląskie Wydawnictwo Kropka Wydawnictwo Literackie Wydawnictwo Poznańskie Wydawnictwo Warstwy Wytwórnia Zakamarki Zielona Sowa Znak Zysk i S-ka audioteka Świat Książki

Ulubieni

  • Przeczytałam książkę
    "Piraten im Tropenparadies. TABOO III in der Sulusee" Wolfgang Hausner
  • made by bibi
    Od kiedy jestem twoja mamą/twoim tatą
  • Świat fantasy
    Zapowiedzi maj 2025
  • To przeczytałam
    Miś Yogi - Niebezpieczna zabawa + PRAGA piątek
  • unSerious
    Skald Henryk Tur
  • Qbuś pożera książki
    Racje i wybory, czyli „W nieobecnym śnie” Seanan McGuire
  • Koczowniczka o książkach
    „Jedyna córka” Guadalupe Nettel
  • Dosiakowe Królestwo
    Zapach świeżych trocin - Agata Czykierda-Grabowska
  • Varia czyta
    Las powieszonych lisów - Arto Paasilinna
  • K-czyta | Blog książkowy
    Moa Herngren - Rodzeństwo
  • ex libris Marty - blog o czytaniu, głaskaniu, wąchaniu oraz tuleniu książek i komiksów
    Marta i Maria. Jak poczuć się spełnioną mimo wewnętrznych sprzeczności - Maja Komasińska-Moller (recenzja)
  • Setna strona - blog literacki
    Upierz - Paulina Pudło
  • Jeden akapit
    „Dobro natury. Jak przyroda może polepszyć nasze życie” Kathy Willis
  • Książki na plaży
    "To jest Ales" Jon Fosse
  • Magiczny Świat Książki i nie tylko
    Recenzja: „Czarny Staw” – Robert Ziębiński
  • Zacofany w lekturze
    Zawiedzione nadzieje (Janina Zającówna, „Mój wielki dzień”)
  • Z pamiętnika książkoholika
    "Instytut Absurdu" Justyna Sosnowska
  • Literackie skarby świata całego
    Obcy w Czechach – kiedyś i dziś [relacja]
  • Spacer wśród słów
    Katarzyna Zyskowska "Alchemia" - recenzja
  • Books Far From The Crowd
    10 powodów, by sięgnąć po klasykę literatury pięknej
  • Latające książki
    Oberki do końca świata - Wit Szostak
  • Zapiski na marginesie
    Śniadanie z kangurami i piknik z niedźwiedziami
  • Z piórem wśród książek
    Zbiorczo spod pióra w grudniu 2023
  • Wokół Faktu
    5 książek na Dzień Mamy idealnych na prezent. Te nowości wywołają uśmiech na twarzy mamy
  • Klasyka literatury popularnej
    Duchy nocy wigilijnej.
  • Zaczytana mama - blog o książkach i komiksach dla dzieci, grach, zabawach i wygłupach
    Kraina za mostem, czyli pełna tajemnic baśń w klimacie retro
  • Jane Doe z offu
    Ukochane dziecko – Romy Hausmann
  • Pierogi Pruskie
    Kto zabił Fiodora i kto nie lubi Aloszy albo o „Braciach Karamazow” Fiodora Dostojewskiego i Nabokoviada2
  • Czytam to i owo...
    PIKNIKI Z KLASYKĄ: O "Oliverze Twiście" rozmawiamy w 208. rocznicę urodzin Charlesa Dickensa
  • Książkojady
    Melancholia kota
  • Cząstka mnie
    "Szczęście dla zuchwałych" - Petra Hulsmann
  • Miros de carti. Blog o książkach
    Stefan Darda "Przebudzenie zmarłego czasu. Powrót"
Pokaż 5 Pokaż wszystko

Wszystkie treści zamieszczane na tym blogu (zarówno teksty, jak i fotografie) są mojego autorstwa i są chronione prawem autorskim [Dz.U.1994 nr24 poz.83, Ustawa: 4.02.1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych].

Wizyty

© Przestrzenie tekstu 2025

Created with by ThemeXpose