facebook instagram Goodreads
Obsługiwane przez usługę Blogger.
  • Spis treści
  • Jeśli szukasz...
    • Przestrzeni faktu
      • Reportaż
      • literatura faktu
      • Podróże
      • Wyprawy & odkrycia
    • Przestrzeni grozy
      • Horror
      • Thriller
      • kryminał
    • Przestrzeni dla dzieci
      • Albo młodzieży
    • Dzikich Przestrzeni
      • Natura
      • Zwierzęta
    • FANTASTYKI
      • Literatura fantasy
      • sci-fi
    • Klasyki
    • Pięknego wydania...
      • Komiksy
      • Picturebooki nie tylko dla dzieci
    • Wyjątkowej prozy
  • Na dokładkę
    • Audiobooki
    • Luźne wpisy
    • * Mój dawny blog *
    • Starocie na Przestrzeniach
    • Wyzwania czytelnicze
      • 2023
      • Archiwalne
  • Serie
    • Dla dzieci i młodzieży
      • Strachociny
    • Kryminalne
      • Lipowo Katarzyny Puzyńskiej
      • Sprawa Zoe Bentley Mike'a Omera
      • Kwartet szetlandzki Ann Cleeves
      • Z Verą Stanhope Ann Cleeves
    • Reporterskie / podróżnicze
      • Amerykańska
      • Reportaż Czarnego
      • Seria podróżnicza Wyd. Poznańskiego
      • Seria reporterska Wyd. Poznańskiego
    • Seria Dzieł Pisarzy Skandynawskich
    • Serie sci-fi i fantasy
      • Wehikuł czasu
  • O mnie
  • Kontakt & współpraca

Przestrzenie tekstu

"Przyszła mi do głowy szaleńcza wątpliwość,
czy to naprawdę jest Arseniew, mój towarzysz,
człowiek?"


Fantastycznonaukowe powieści Stanisława Lema od dawna stanowiły dla mnie wyzwanie, którego ogromnie chciałam się podjąć, ale najczęściej brakowało mi odwagi. Podobał mi się Szpital Przemienienia (choć to realistyczna proza), w pamięci majaczyły Bajki robotów, czy Opowieści o pilocie Pirxie, jednak to Astronautów, pierwsze wydane dzieło Lema (ukazało się w 1951 roku), obrałam sobie za cel i czułam wielką ekscytację, kiedy nareszcie rozpoczęłam lekturę. Niesamowite to było doświadczenie, tym bardziej, że wcześniej nie znałam nawet zalążka fabuły. Wiedziałam również, że książka nie została entuzjastycznie odebrana przez miłośników futurystycznego dorobku Lema, przy tym jest mocno przesycona współczesną mu ideologią (w tamtych czasach nie dało się inaczej, aby książka doczekała się druku), jak i naukowo już nieaktualna (o tym wspomina również sam autor w przedmowie z... 1972 roku!). To jednak nadało jej w moich oczach swojego rodzaju romantycznego charakteru starego, wyświechtanego już science fiction, którego właśnie oczekiwałam. Chciałam niemal, by Astronauci trącili myszką, choć muszę przyznać, że podczas czytania nie czułam, że jest to tak posunięta w latach powieść — zwłaszcza przy opisach wyglądu obcej planety.

"Oto jeszcze jedna cecha podróży pozaziemskiej: między jej normalnym biegiem i najniebezpieczniejszą przygodą nie ma żadnych przejść". Po dość długim i enigmatycznym wstępie, kiedy to dowiadujemy się o tajemniczym meteorze (nazwanym później naukowo bolidem tunguskim), który spadł na Syberię w 1908 roku, a później o zaszyfrowanej w nim wiadomości — być może od mieszkańców innej planety, przechodzimy do właściwej "akcji". Rakieta Kosmokrator, z gronem naukowców oraz pilotem (narratorem) na pokładzie, wyrusza w podróż międzyplanetarną na Wenerę, skąd pochodził tajemniczy przekaz. Badanie planety niesie za sobą niezwykle spektakularne odkrycia (choć mam wrażenie, że większą frajdę z nich miał czytelnik niż sami bohaterowie, którzy niemal nie okazują emocji — może poza pilotem), jednak wnioski, do jakich dochodzą naukowcy, okazują się być prawdziwie... przerażające.

Lem ma niesamowity dar wplatania w fantastycznonaukową rozprawę niezwykle refleksyjnych przemyśleń i choć w Astronautach grzęzną one w cieniu naukowych objaśnień oraz imponujących opisów tworów pozaziemskiej cywilizacji (powaliły mnie one na łopatki — mistrzowska wyobraźnia!), to w książce można wyłapać szczególne wypowiedzi, które nadają jej głębszego charakteru. Ten filozoficzny polot, mroczne przestrzenie Wenery, odkrycie zamierzeń tamtych istot... Mimo że wypowiadam się z pozycji laika w dziedzinie literatury science fiction, to jestem pod ogromnym wrażeniem Astronautów (a piszę to również jako wielbicielka powieści grozy). Myślę, że jest to dzieło warte poznania, choć pewnie zrewiduję własne wnioski po lekturach kolejnych, bardziej sztandarowych tytułów z dorobku Lema.

***
Lem Stanisław, Astronauci
,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017 (pierwsze wydanie 1951), s. 420.


Książkę przeczytałam w ramach wyzwań czytelniczych:


09:52 No komentarze

"Ale jak przyjdzie wiosna,
to na pewno razem się obudzimy?"


Urocza, ciepła opowieść, która kołysze do snu. Kołysanka zimowa Dianne White, zilustrowana przez Ramonę Kaulitzki, to rymowana książeczka dla najmłodszych, doskonale sprawdzająca się jako wyciszenie po długim dniu, czy ukojenie dziecięcych nerwów. Łagodna, stonowana, z prostym przesłaniem. Tłumaczy dziecku na czym polega zmiana pór roku, które zwierzątka zapadają w zimowy sen, a także przekonuje malucha, że nie ma co się wzbraniać przed pójściem spać.

Zbliża się zima. Leśny krajobraz zmienia się z każdą chwilą i miejsce ciepłych jesiennych barw zastępuje biała pierzynka. Mały niedźwiadek nie rozumie, czemu musi zapaść w zimowy sen, skoro tyle zwierzątek wciąż jeszcze biega po lesie. Jego niedźwiedzia mama przekonuje go, że każde z tych zwierząt — skunks, zając, czy wiewiórka, wkrótce również zaszyje się w swojej norce i smacznie zaśnie.

Kołysanka zimowa nie tylko zachwyca spokojną stylistyką (czy przyjemnymi futerkami misiów, do których aż chciałoby się przytulić), ale uczy też bliskości i zaufania. Pokazuje, że przed snem warto powiedzieć "kocham" oraz zapewnić dziecko, że po przebudzeniu będzie się w pobliżu. Jedynym szczegółem, jaki w niej do mnie nie przemówił, były rymy. Nie zachwyciły one również Najmniejszego — okazały się zbyt długie i pogmatwane. Myślę, że całość wypadłaby o wiele lepiej, gdyby postawić na proste zdania w stylu serii Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham. Myślę jednak, że Kołysanka świetnie sprawdzi się u małych miłośników zwierzątek i wieczornego tulenia. Poza tym spójrzcie na te cudowne ilustracje!





***
White Dianne, Kołysanka zimowa
, il. Ramona Kaulitzki
, tłum. Małgorzata Cebo-Foniok, Wydawnictwo Amber, Warszawa 2022, s. 40.

20:48 No komentarze

"Oto więc dotarliśmy."

Wielki podróżnik i odkrywca. Marzyciel, który realizował wymierzone cele z niezwykłą determinacją. Najsłynniejszy badacz polarny na świecie przełomu XIX i XX wieku, chociaż współcześnie pojęcie o tym niezwykłym Norwegu często ogranicza się do świadomości, że był pierwszym zdobywcą bieguna południowego, czy po prostu... znanym polarnikiem. Cóż, wstyd przyznać, ale i ja wiedziałam o nim niewiele. Bardziej wtajemniczeni może kojarzą jego "wyścig" z Robertem F. Scottem, albo pionierski przelot nad biegunem północnym sterowcem zaprojektowanym przez Umberto Nobile. Dla wszystkich jednak książka Stephena R. Bowna powinna stać się fascynującym zderzeniem z historią człowieka o naprawdę niezmąconej pasji, ale i porywającą relacją z czasów wielkich odkryć. Podobnie jak Wyspa niebieskich lisów, Amundsen. Ostatni wiking to dzieło napisane z niewiarygodnym rozmachem, wciągające i trzymające w napięciu do ostatniej strony. Sama czytałam je w prawdziwie podniosłym nastroju, dlatego trudno mi zacząć pisać o nim nie inaczej niż w iście górnolotnym tonie — postać Amundsena aż się o to prosi. A równocześnie (jak to w przypadku wszystkich książek, które robią na mnie duże wrażenie) wciąż nie umiem znaleźć odpowiednio ważkich słów.

"Traktował swoje cele jako wyzwania fizyczne i umysłowe". Ponoć arogancki, choć może warto złożyć to na karb surowości człowieka Północy, a także silnej koncentracji na własnych marzeniach. Amundsen nie był typem romantycznego podróżnika. Jego pragmatyzm i racjonalne podejście do wypraw, a także pewnego rodzaju wyrachowanie (liczne wyjazdy na międzynarodowe wykłady, które mogłyby pomóc sfinansować mu kolejne podróże), wielokrotne balansowanie na granicy bankructwa, konflikt z bratem (o pieniądze), romanse z mężatkami, oscylowanie na arenie politycznej — to wszystko może nieco kładzie się cieniem na postać Amundsena, jednak zdecydowanie nie ujmuje mu zasług, ani nie czyni z niego bohatera negatywnego. Ba, to właśnie ten stanowczy, pewny siebie Norweg potrafi wzbudzić w czytelniku podziw i sympatię. Jego perfekcyjne przygotowanie do każdej eskapady, troska o załogę, sprawiedliwe osądy, wykorzystywanie rozmaitych technik przetrwania (również tych zaczerpniętych od tubylców; głównie Inuitów), stawianie sobie coraz to nowych wyzwań (nauka pilotażu samolotu, czy wyprawa sterowcem) rodzą respekt i uznanie wobec człowieka, który nie bał się tuż po wyruszeniu w morze zmienić celu podróży, albo wypłynąć jeszcze zanim wierzyciele odebraliby mu okręt.
 
Stephen R. Bown znakomicie przedstawił postać Roalda Amundsena na tle epoki, w zestawieniu ze znanymi postaciami (jak Cook, Nansen, czy wspomniany Nobile), jednak Amundsen. Ostatni wiking to przede wszystkim biografia człowieka czynu, samotnika i marzyciela, który przez całe życie szukał nieodkrytych jeszcze plam na mapie, starając się dokonać czegoś przełomowego, co nie udało się innym. Świetna lektura nie tylko dla pasjonatów historycznych odkryć, czy dalekich wypraw, ale dla każdego, kto chciałby zetknąć się z przykładami prawdziwej pasji oraz odważnego realizowania celów. Ja jestem zachwycona książkami Bowna i liczę, że w tym roku trafię jeszcze na wiele podobnie fascynujących tytułów.   

***

Bown Stephen R., Amundsen. Ostatni wiking
,
tłum. Krzysztof Cieślik, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2018, s. 465.
09:14 No komentarze

"Ludzie się nim nie interesują.
Bo i po co?
Przecież to jest... nikt."


Gdzieś mi się majaczyło nazwisko Joanny Concejo. Z początku — ze względu na styl, skojarzyłam ją z Iwoną Chmielewską. Okazało się jednak, że pani Joanna zilustrowała uroczą pozycję Książę w cukierni autorstwa Marka Bieńczyka — i stąd ją znam, mimo że ma na koncie wiele innych tytułów (jako ilustratorka, ale również autorka tekstów). Pan Nikt wpadł w moje ręce zupełnym przypadkiem. Co kiedyś było u mnie piękną normą, teraz stało się czymś przygodnym i niecodziennym — wyszukiwanie wyjątkowych picturebooków, trafiających swoi przekazem oraz formą głównie do dorosłych. Cieszę się jednak, że wróciłam na moment do korzeni... Przestrzeni tekstu. Tak bowiem postrzegam moje zderzenia z picturebookami, które chwytają za serce. Pan Nikt spełnia tę rolę wzorowo. Wzrusza, uwrażliwia. Ujmuje zarówno mądrym przekazem, jak i niesamowitymi ilustracjami.

Pan Nikt. Przypomniał mi na chwilę "małego szarego człowieka" z wiersza Andrzeja Bursy pt. Uwaga dramat!. Pan Nikt z dzieła Joanny Concejo to starszy człowiek, sąsiad, na którego nie zawraca się uwagi. Robi na co dzień zupełnie przyziemne, rutynowe rzeczy. Staruszek, który ceruje skarpetki i zbyt długo wygląda przez okno. Nikt go nie lubi, ale też nikt nie zauważa. Podlewa kwiaty i zmywa naczynia. Nudny, cichy, niewidzialny. I nagle okazuje się, że ten człowiek skrywa niesamowitą tajemnicę. A ta tajemnica... ach! Zapiera dech w piersiach! Choć tak naprawdę nie ma znaczenia, czym ona jest.


O tym, że każdy z nas chowa w sobie wszechświaty, o których nikt inny może nie mieć pojęcia. O tym, że może warto dostrzegać tych niepozornych i przeciętnych, albo... nie ujmować wartości zupełnie zwyczajnej, może na pozór nudnej osobie. Przepiękna historia stworzona przez Joannę Concejo wciąż we mnie rezonuje. Przekaz wydaje się być tu podwójnie silny, bo poza konkretnym tekstem, ilustracje z książki są niesamowicie wymowne. Te detale: zdjęcia klasowe, rośliny, zaplątana czerwona nić, wielki... karczoch. Nic tu nie jest przypadkowe, choć stylistyka picturebooka jest raczej stonowana i jakoś szczególnie nie przyciąga wzroku; podobnie jak Pan Nikt — uwagi. A jednak naprawdę warto ją jej poświęcić, bo kiedy bliżej przyjrzymy się ilustracjom, to odkryjemy ich niepowtarzalną głębię. Dzięki temu tytułowi przypomniałam sobie, czego tak naprawdę szukałam kiedyś w picturebookach. Jestem zachwycona, wzruszona i... wdzięczna. Wspaniała książka.







***
Concejo Joanna, Pan Nikt
,
Wydawnictwo Format, Wrocław 2022, s. 56.
22:08 No komentarze

"Nas zafascynowały ruiny:
rozsypujące się domostwa, upadłe fabryki,
zrujnowane farmy."


Opuszczone domki pośrodku niczego, a w nich majaczące w mroku kształty pozostawionych sprzętów, ślady dawnej obecności. "W tym kraju nie ma chyba rzeczy, której nie można przekuć w zachwyt". Czytając Szepty kamieni Bereniki  Lenard i Piotra Mikołajczaka, czułam tę islandzką pustkę, majestat natury, tajemniczość i surowość samotnych przestrzeni. Pojawiały mi się w głowie skute lodem krajobrazy, rysowały gejzery i zorze polarne. Niezwykle literacki styl autorów sprawił, że momentami odnosiłam wrażenie, jakbym sama była tam już niejeden raz, a także — jak bliska jest mi ta opuszczona strona Islandii. I choć Szepty miały być głównie opisem podróży po tych porzuconych, wymarłych miejscach, to stały się czymś znacznie więcej. Reportażem z życia na tej zjawiskowej, choć wiele wymagającej wyspie, pewną osobistą recepcją. Mimo że autorzy nie dzielą się szczegółami własnej islandzkiej historii, to tak jakby ją opisywali samą tą podróżą, głosami ludzi stamtąd, olbrzymim respektem wobec islandzkiej... magicznej rzeczywistości.

Wiara w trolle, w moc dawnych zaklęć, ziół i magicznych runów. "Mówią, że to kraina potworów i czarnoksiężników". Na Islandii folklor jest wciąż żywy. Połączenie go z tajemniczością natury, zamiłowaniem Islandczyków do snucia długich opowieści, czy poczuciem odosobnienia tworzy mieszankę, którą można się zachłysnąć. Nic dziwnego, że Islandia nie tylko przyciąga turystów swoją niezwykłą aurą, ale również potrafi namieszać im w głowach przedziwnym poczuciem niezwykłości oraz wolności. Autorzy Szeptów piszą, jakoby wyspa wyzwalała coś w przyjezdnych, prowokując zachowania, których nie dopuściliby się w żadnym innym miejscu. Przy tym Islandia dobrze wie, jak "się sprzedać", stąd nieustannie kwitnąca branża turystyczna. Co ciekawe, również eksplorowanie opuszczonych budynków to duża część islandzkiej turystyki. Niestety wraz z otwarciem na zwiedzających rośnie... skąpstwo miejscowych, choć może być ono głównie pokłosiem kryzysu finansowego. Temat turystyki (jak i inne praktyczne ciekawostki) nie zajmuje dużo miejsca w Szeptach kamieni. Więcej w nich o starej przetwórni śledzi w Djúpavíku, skutkach wybuchu wulkanu Eldfell na wyspie Heimaey ("kataklizmy na Islandii są wpisane w życie"), czy ogólnie... o islandzkiej magii.


"Na Islandii bardzo łatwo się zatracić", podobnie jak w Szeptach kamieni. Historiach z opuszczonej Islandii. Tę książkę planowałam przeczytać jakiś czas temu, jeszcze na fali marzeń o podróży na tę niezwykłą wyspę. I choć moje aspiracje już raczej wyblakły, to naprawdę zachwycił mnie sposób postrzegania Islandii ujęty przez autorów bloga IceStory. Cóż, może kiedyś wrócę do dawnych marzeń, tymczasem cieszę się, że tak dobrze trafiłam z pierwszą przeczytaną w tym roku książką.

***
Lenard Berenika, Mikołajczak Piotr, Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii
,
Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2017, s. 245.

10:30 No komentarze


Kiedy zastanawiam się, jaki był ten mijający rok w kwestii czytelniczej, to dochodzę do wniosku, że w zasadzie... całkiem niezły. Od dawna nie patrzę już na ilość przeczytanych, czy zrecenzowanych książek (tych pierwszych było trochę więcej), mimo że stawiam sobie jakieś tam liczbowe cele. Nic nie wyszło z mojej kosmicznej 60-tki, ale udało mi się przeczytać 41 tytułów, w czym ujęłam zaledwie kilka krótkich picturebooków/książek dla dzieci (tych było znacznie więcej, tylko o nich nie pisałam). W moich czytelniczych wyborach dominowały reportaż i literacka groza, jednak pojawiły się również książki z gatunku science fiction, fantasy (Wiedźmin!), a także pojedyncze tytuły dobrej prozy.


Jeśli miałabym wybrać książkę roku 2022 z kategorii REPORTAŻ/LITERATURA FAKTU, byłaby nią Zjadanie Buddy. Życie tybetańskiego miasteczka w cieniu Chin Barbary Demick. Nie spodziewałam się, że tak bardzo wciągnie mnie historia Tybetu, ale reportaż jest tak wybitnie napisany i fascynujący, że naprawdę należy mu się to zaszczytne miejsce.

Kategoria HORROR/POWIEŚĆ NIESAMOWITA to ciężki orzech do zgryzienia, bo mam kilku faworytów. Pierwsze miejsce zajmie jednak Ogród konających dusz Dominika Łuszczyńskiego. Ze świecą szukać tak nieoczywistej, obłędnie skonstruowanej i klimatycznej powieści. Długo nie mogłam znaleźć sobie po niej miejsca (i kolejnej lektury).

W tym roku nie czytałam zbyt wiele THRILLERÓW/KRYMINAŁÓW, ale z tych, które przeczytałam, na uznanie zasługuje Ostatni dom na zapomnianej ulicy Catriony Ward. To naprawdę dziwna i mroczna książka, bardzo niestandardowa w swojej kategorii, znakomicie napisana.

Trudno mi jednak nie wspomnieć o wielu innych rewelacyjnych książkach, które miałam szczęście przeczytać. Dlatego zapraszam na dodatkowe zestawienie (zdjęcia prowadzą do recenzji, więc śmiało, zaglądajcie!).

 NAJLEPSZE/NAJWAŻNIEJSZE KSIĄŻKI MOJEGO ROKU 2022

REPORTAŻ | LITERATURA FAKTU






POWIEŚĆ GROZY | THRILLER




FANTASTYKA




KSIĄŻKA DLA DZIECI / MŁODZIEŻY
 



PROZA


Myślę, że nadal nie są to wszystkie książki, które zasługują na uwagę. Ten rok pod względem moich czytelniczych wyborów był naprawdę WSPANIAŁY i wyjątkowy, dlatego życzę sobie po cichu, żeby nadchodzący 2023 dorównał mu jakością (ilością wcale nie musi). Dla mnie najważniejsze jest to, by trafić w odpowiednią książkę w odpowiednim czasie/stanie umysłu/nastroju, bo jeśli to nie będzie dobry moment, nawet wybitna książka może nie zrobić na nas najlepszego wrażenia.

Tak pięknie przeżyty — szczególnie pod kątem czytelniczym — rok 2022 utwierdza mnie w przekonaniu, że warto pisać o swoich emocjach związanych z książkami, warto zatrzymywać się przy nich na dłużej i je zatrzymywać, pisząc o nich. Po to stworzyłam Przestrzenie tekstu, by kolekcjonować najlepsze wrażenia, tworzyć własną książkową historię. Ta moja biegnie gdzieś obok życia codziennego, rodzinnego, zawodowego, a jednak łączy z nim w niesamowity sposób. Żadna książka nie tkwi w próżni. Każda kojarzy mi się z jakimś określonym czasem, w którym ją czytałam, niesie wspomnienia.

Nie będę tutaj robić innego podsumowania roku niż to związane właśnie z  książkami. Pod kątem osobistym był to może rok bez fajerwerków, przeplatany smutnymi i trudnymi momentami, jednak znalazło się w nim też dużo spokoju, małych radości, dziecięcego śmiechu.

Chciałabym podziękować Wam, swoim Czytelnikom — tym, których może nie znam, tym poznanym dopiero w tym roku, jak i tym najbliższym, którzy są tu ze mną od dawna, a których traktuję jak przyjaciół, czy nawet blogową rodzinę. Nie będę wymieniać nikogo z imienia, ale myślę, że te osoby wiedzą, o kim piszę :) Dziękuję za każdy ślad obecności, uznania, sympatii. Za inspiracje. Już sama wiedza, że zaglądacie na Przestrzenie od czasu do czasu, że znajdujecie tu coś dla siebie naprawdę mnie uskrzydla! 

Niech rok 2023 będzie dla Was dobry pod każdym względem. Zdrowy, bezpieczny, pomyślny. W kwestii książek — trafiajcie jak najlepiej! Na te ekscytujące, wyjątkowe, zapadające w pamięć lub takie, których czytanie sprawi Wam zwyczajną frajdę. I pamiętajcie o Przestrzeniach tekstu. Widzimy się tu już w nowym roku. Z nowymi siłami, marzeniami i książkowymi zachwytami.

19:53 No komentarze

Prawdopodobnie nie spodziewaliście się takiego obrotu sprawy i przyznam się Wam szczerze, że... ja również. Ile to razy obiecywałam sobie nie podejmować się (a tym bardziej tworzyć!) żadnych czytelniczych wyzwań! W porządku, zdarzyła mi się kiedyś Klasyka Horroru (dwie edycje), która dała mi mnóstwo satysfakcji, ale... to było przecież w jakimś innym życiu. Ale teraz? Czy nie jestem na to wszystko aby zwyczajnie za stara?

Kiedy jednak odgoniłam w końcu myśli o starości, podumałam, postanowiłam, stworzyłam i teraz... puszczam w świat. Oto wyzwanie, jakich wiele, a jednak czuję ogromną ekscytację oraz radość, że odważyłam się w końcu ująć w jakąś spójną całość to, co marzy mi się od dawna. Powrót do literatury science fiction, poznanie sztandarowych dzieł, wypróbowanie cieszących się uznaniem serii. Tak, to wyzwanie zdecydowanie wychodzi poza moją strefę czytelniczego komfortu, ale czy nie od tego właśnie są... wyzwania? Też mi sprawdzanie swoich sił w czytaniu horrorów, które są dla mnie czystą przyjemnością ;) Taka ilość sci-fi w ciągu roku to dopiero sprawdzian!


WAŻNE INFORMACJE

Przestrzeniowe wyzwanie sci-fi ma charakter (raczej) osobisty. Nie wiem, czy moja życiowo-zawodowa sytuacja oraz związane z nią brak czasu i sił pozwolą mi w nadchodzącym roku na aktywne notowanie postępów w wyzwaniu u ewentualnych jego Uczestników. Nie umiem ocenić, czy byłabym w stanie tworzyć comiesięczne wpisy. Jednak równocześnie chciałabym dzielić z kimś wrażenia, wspólnie się dopingować i doradzać. Dlatego nie zamykam tutaj opcji współuczestnictwa. Byłoby mi bardzo miło, gdyby zgłosiły się do mnie osoby szczerze zainteresowane wyzwaniem, ale równocześnie wyrozumiałe w kwestii podsumowań i innych działań, które powinnam podejmować regularnie.

Myślę, że jestem w stanie "spotykać się" z Wami co trzy miesiące w jakimś zbiorczym wpisie. Porównalibyśmy sobie nasze wyniki, podyskutowali. Zanotowałabym również Wasze postępy. Miło mi będzie popatrzeć na Wasze wyzwaniowe tablice, które moglibyście zapełniać okładkami przeczytanych książek.

ZASADY

  • Wyzwanie jest mojego autorstwa, więc po zgłoszeniu się w komentarzu, pobraniu banerka oraz tablicy z zadaniami proszę o stosowne podlinkowanie (najlepiej do tego posta lub ogólnie do Przestrzeni tekstu) na swoim blogu/stronie.
  • Jestem staroświecka, dlatego to wyzwanie jest typowo blogowe, ale jeśli ktoś ma konto wyłącznie na Instagramie lub Facebooku, a bardzo chciałby uczestniczyć, to oczywiście nie widzę przeszkód. Zasady są takie same (można również dodawać hashtag #przestrzeniowewyzwaniescifi, będzie mi łatwiej Was znaleźć). 
  • Linki do recenzji przeczytanych w wyzwaniu książek możecie wklejać na bieżąco pod tym postem lub poczekać na zbiorcze wpisy, które będą ukazywały się (prawdopodobnie) co trzy miesiące. 
  • Na koniec roku wyróżnię najbardziej zaangażowaną osobę (uwaga! skoro to wyzwanie, to powinna mieć wszystkie kafelki zapełnione, ale wolę podejść do tego na luzie, więc... zobaczymy :)). Sponsorem skromnej nagrody książkowej (w klimacie sci-fi) będę oczywiście ja.

banerek do pobrania

Nie mam pojęcia, czy ktokolwiek zechce do mnie dołączyć i naprawdę nie będzie mi przykro, jeśli nie odezwie się ani jedna osoba. Wiem, że Przestrzenie tekstu to bardzo kameralne miejsce i osoby je odwiedzające niekoniecznie spodziewają się zobaczyć tutaj takie wyzwanie. Zapewniam, że nie zmieniam zupełnie tematyki bloga. Nadal znajdziecie u mnie wiele horrorów, reportaży, picturebooków. A między nimi recenzje literatury science fiction. Przynajmniej taki mam cel i czytelnicze marzenie na nadchodzący rok.

Wszystkich zainteresowanych zapraszam do udziału, a pozostałych — do kibicowania, czytania recenzji, albo odnajdywania na Przestrzeniach tekstu własnych czytelniczych przestrzeni, niekoniecznie tych sci-fi.

21:49 No komentarze

"Bartek opuścił sklep z ciężką torbą pełną prezentów.
W głowie szumiało mu od magii."


Kiedy patrzę na okładkę Magicznego sklepu z prezentami, na te zachwycające barwy i złocenia, które sprawiają, że już sama książka wygląda jak opakowany i obwiązany złotą wstążką magiczny prezent — aż błyszczą mi się oczy. Trudno nie ulec świątecznemu zakupowemu szaleństwu, a podarki spod choinki mają szczególnie niesamowity urok. Tylko, czy o tym właśnie jest ta książka? O prezentach? Maudie Powell-Tuck (tekst) i Hoang Giang (ilustracje) stworzyły naprawdę przepiękną, mieniącą się tysiącem kolorów i światełek, niemal zaczarowaną, a do tego mocno wzruszającą książkę dla dzieci, która powinna znaleźć się na obowiązkowej, świątecznej czytelniczej liście (tych mniejszych, ale i tych starszych odbiorców). O tym, co najważniejsze, o mocy wyobraźni, sile rodzinnej miłości, ale i o ogromnej roli nastawienia. Czasem trzeba zauważyć coś, czego nie widać i nadać temu sens. Czasem w życiu małego chłopca musi pojawić się gigantyczny... niedźwiedź polarny. I prezenty. Tak, to jednak rzeczywiście książka o prezentach. Rozpakujemy je razem?

Dla małego Bartka, jak i dla jego rodziny te święta będą wyjątkowo smutne. W domu nie ma choinki, a o prezentach wszyscy mogą sobie tylko pomarzyć. Chłopiec bardzo chciałby podarować bliskim coś wyjątkowego i sprawić, że znowu zaczną się uśmiechać, ale cóż... nie ma przy sobie ani grosza. Nieoczekiwanie na środku ulicy wpada na olbrzymiego niedźwiedzia polarnego, który biegnie do pracy w... Magicznym sklepie z prezentami. Wkrótce Bartek znajdzie się w miejscu, gdzie będzie mógł wybrać sobie to, co tylko zapragnie, świetnie się przy tym bawiąc. Jednak chłopiec wcale nie szuka prezentu dla samego siebie. Kiedy jednak wróci do domu z torbą pełną cudownych podarunków, przez moment zwątpi w to wszystko, co chce dać babci, tacie i siostrzyczce.

Cudowna, mądra, chwytająca za serce, przepięknie zilustrowana. Książka pokazuje, że tak naprawdę w tym całym świątecznym obdarowywaniu liczy się sam gest, radość i chęć uszczęśliwienia drugiej osoby, a nie drogie i wartościowe przedmioty. I to, że magia wyobraźni jest niezwykle zaraźliwa. Życzę Wam jej u progu nadchodzących Świąt, ale i każdego dnia. Wstąpcie do Magicznego sklepu z prezentami, dajcie się porwać leopardowi ("Musi pan użyć wyobraźni") i muzykującej zwierzęcej zgrai. A potem wybierzcie własne... wyjątkowe prezenty.




***
Powell-Tuck Maudie, Magiczny sklep z prezentami
, il. Hoang
Giang, tłum. Ewa Kleszcz, Grupa Wydawnicza Foksal, Warszawa 2021, s. 24.

19:51 No komentarze
"Im więcej czasu spędza się na lodzie,
tym bardziej obsesyjnie myśli się o tym,
co jest pod spodem. I czy stamtąd też słychać
wycie psów."

Cztery lata. Naprawdę właśnie tyle czekałam z przeczytaniem Ludu. Głównie dlatego, żeby zawsze mieć jeszcze "przed sobą" jakąś książkę Wiśniewskiej. I chyba trochę ze strachu, że nie sprosta oczekiwaniom. Po Białym, po Hen została mi wtedy tylko ona, niewielka objętościowo książeczka, którą mogłabym przeczytać do tej pory w sumie ze sto razy. Aż w końcu przyszedł Migot, zima i odpowiedni czas, żeby sięgnąć po Lud. Z grenlandzkiej wyspy, ponownie zanurzając się w głąb surowej Północy, w te przeszywające na wskroś magiczne opowieści, które potrafi snuć chyba tylko Wiśniewska. To zupełnie inny, niezwykle misterny, dojrzały i niewiarygodnie piękny rodzaj reportażu. Dociera głębiej, jakby chciał wejść aż pod sam lód, wniknąć gdzieś pomiędzy grenlandzko-duńskie rozmowy, pomiędzy ciszę, pokazać coś więcej niż widać na pierwszy rzut oka. "Dobre zdjęcia to zmarznięte dłonie", dobry reportaż to relacja z samego wnętrza, z pełni obecności. I czuje się tę obecność, zaangażowanie, uwagę. Iwona Wiśniewska nie pojechała na Grenlandię ot tak. W 2017 roku postanowiła pracować tam jako wolontariuszka w domu dziecka w Uummannaq, niewielkiej wyspie w zachodniej Grenlandii. Nie umiem tej nazwy zapisać z pamięci, a co dopiero wymówić. Wiem jednak, że Uummat to po grenlandzku serce. Wszystko się zgadza.

"Zamiast rozmowy toczą się między nami tumany śniegu". Nieme rozmowy z podopiecznymi, wychodzenie na lód, wypędzanie koszmarów muzyką (ach, ile muzyki jest na tej, zdawać by się mogło — odludnej wyspie). Psie zaprzęgi, kaffemiki (przyjęcia z dowolnej okazji), tragiczne historie wysiedleń,  marzenia o niepodległości Grenlandii, wyjazdy i powroty. I śmiech ("Śmiech to tutaj naturalna reakcja na drugiego człowieka"). "— Jaki jest świat po grenlandzku? Prostszy". A obok tego duża liczba samobójstw (zwłaszcza wśród młodych), problem z alkoholem, haszyszem. Autorka z dużą wyrozumiałością i czułością przedstawia świat zupełnie niepozornych ludzi. Przeplata rozmaite historie z Uummannaq, przemycając niekiedy również własne odczucia.

Lud. Z grenlandzkiej wyspy
to wspaniały obraz grenlandzkiej rzeczywistości, nawet jeśli stanowi zaledwie jej fragment. Cofam to, o czym napisałam na początku — ani trochę nie obawiałam się, że zawieść może sposób pisania Wiśniewskiej. Ponownie czuję się oczarowana, choć czasem dopadało mnie pewne skołowanie natłokiem wrażeń i opowieści. Dlatego czytałam niespiesznie, bo właśnie tak warto czytać takie książki. A ja chcę trafiać wyłącznie na takie reportaże.

***

Wiśniewska Ilona, Lud. Z grenlandzkiej wyspy
,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2018, s. 232.
09:13 No komentarze
"Ćwir, ćwir —
śpiewam jak ptak."


Zaraz, zaraz. Czy to możliwe? Książka z wielką dziurą w środku? Czy nie wygryzł jej jakiś głodny potwór? A może ktoś zrobił nam psikusa! Musielibyście zobaczyć reakcję mojego dziecka. Jego zdziwiona mina i pytanie: "a gdzie jest reszta tej książki?" to już pierwsze zalety nowej propozycji dla dzieci autorstwa Wioli Wołoszyn, z ilustracjami Przemka Liputa. Do tego dochodzą znani bohaterowie — Jano i Wito. A ten otwór... Cóż, otwór robi ogromne wrażenie. Można w niego włożyć głowę i udawać, że siedzi się w paszczy lwa albo w środku... wkrętarki (żżżżzi dżżżżżyyyt), naśladując równocześnie ich głosy i odgłosy. Odważny, przyciągający uwagę pomysł, wartościowa treść, zabawa i nauka wymowy. Trudno przejść obojętnie obok takiej książki — szczególnie, gdy ma się w domu rozgadanego Malca.

Świerszcz (cyk, cyk), pociąg (czu, czu), a nawet kupa (feee i fuuu). Będziecie gęgać jak gęś, ryczeć jak osioł, miauczeć, piszczeć, czy odpalać silnik motocykla (rrrr). Nie ma tu miejsca na ciszę, nudę, czy zniechęcenie. Wszystkiemu zaś towarzyszą bohaterowie znani z innych książeczek z serii Jano i Wito.

Jano i Wito. Dźwiękotwór to nie tylko doskonały pomysł na zabawę z dzieckiem, ale również bardzo solidne logopedyczne narzędzie. Przy każdej z głosek autorka dodała cenne wskazówki jak podczas wymawiania powinno się układać usta, czy język. Muszę przyznać, że sama niejednokrotnie byłam zaskoczona dokładnością opisów. To bardzo przydatna, zachęcająca do aktywności, szalona książka, która już samym swoim wyglądem wywołuje duży uśmiech.



***
Wołoszyn Wiola, Jano i Wito. Dźwiękotwór, il. Przemek Liput, Wydawnictwo Mamania, Warszawa 2022, s. 64.


Za możliwość nauki i zabawy z tą szaloną książką
dziękujemy wydawnictwu:
https://mamania.pl/

15:15 No komentarze

"Fińskie maluchy, napędzane owsianką na wodzie,
żytnim chlebem i zimnym mlekiem, zadowolone
taplają się w fińskim deszczu, błocie, mokrym śniegu
i innych darach fińskiej natury."

Kraj bagien, tysięcy jezior, zachwycających zórz polarnych, kawy, sisu (w żadnym wypadku nie będącym odpowiednikiem słynnego duńskiego hygge, czy norweskiego koseling), saun oraz... mleka, które pija się tam niemal do każdego posiłku. Mi Finlandia kojarzy się jeszcze z niestandardowym systemem edukacji, Świętym Mikołajem i z Muminkami. Zanim nie przeczytałam książki Aleksandry Michta-Juntunen, na tym kończyła się moja wiedza, i przyznam szczerze, że nadal nie czuję się znawcą tematu. Miałam już do czynienia z jednym tytułem z serii podróżniczej wydawnictwa Poznańskiego (mowa o Szczęśliwy jak łosoś Anny Kurek) i wciąż nie opuszcza mnie przeczucie, że nie powinnam oczekiwać wiele od formy tych wydań. Liczyłam zatem na dość stereotypową, choć lekką i przyjemną w odbiorze, kipiącą od ciekawostek literaturę faktu, poszerzającą wiedzę o kolejnym kraju Północy. Dostałam dokładnie to, czego się spodziewałam, jednak zanim to do mnie dotarło, zdążyłam zirytować się na chaotyczną formę i często potoczny, słaby literacko język. Mimo tych mankamentów, książkę czytało mi się całkiem dobrze i bardzo szybko.

O krajobrazie, pogodzie, o ciemnych miesiącach, z którymi Finowie radzą sobie w niezwykły sposób, wynajdując coraz to nowe zajęcia. O ich powściągliwości, małomówności, ale i upodobaniu do świętowania (przyjęcia rakowe, fiński karnawał). W Finlandii trudno o miejsca pracy dla przyjezdnych, chyba że mogą wykazać się dobrą znajomością języka fińskiego. Kiedy jednak już Finlandia przyjmie ich w swoje ramiona, może zaproponować szereg udogodnień — ogólnie pojęty dobrobyt (nic dziwnego, że Finowie uznawani są za najszczęśliwszych ludzi na świecie), znakomite fińskie produkty, najlepszy ogólnodostępny system edukacji (już od przedszkola), sprawny recykling, bezpieczeństwo i zaufanie do władz, liczne stowarzyszenia oraz pracę w czynie społecznym, ciekawą kuchnię (chleb z dodatkiem zmielonych świerszczy domowych), wiarę w skrzaty i trolle, nietypowe sporty (bagienna piłka nożna, rzut gumowcem), liczne sauny, które są nieodłącznym elementem życia Finów, a nawet... darmowe wiadra (to nie żart, choć nadal nie znam ich przeznaczenia). Mnie zachwyciły wysoki poziom czytelnictwa, równy dostęp do natury (np. możliwość korzystania z leśnych domków), szczególna "fińska cisza" (unikanie mówienia dla samego mówienia), filozofia sisu, sposób edukacji, a także ogromnie popularne w Finlandii pudełka dla noworodków, w których to pudełkach przyszła mama może znaleźć 50 produktów przydatnych po porodzie (nawet łóżeczko! — nie będę wspominać, jak jest z tym w Polsce).

Aleksandra Michta-Juntunen bardzo entuzjastycznie dzieli się własnym doświadczeniem (od dawna mieszka w Finlandii), jednak chcąc przekazać czytelnikom jak najwięcej, wprowadza duży chaos, nie unika nużących powtórzeń, a także (o zgrozo!) zupełnie nie wnoszących nic akapitów. Brakowało mi jakiegoś jasnego, przemyślanego podziału tematów (ten podział jest, ale trochę niezorganizowany). Nieszczególnie interesowała mnie za to (i myślę, że w takiej książce była zupełnie zbędna) odmiana przez przypadki niektórych fińskich słów, czy opisywanie ich znaczenia. Z kolei dobrze oceniam umieszczenie na końcu książki fińskich przepisów kulinarnych. Czas z książką pani Aleksandry zdecydowanie nie był zmarnowany, a niektóre zagadnienia bardzo mnie zainteresowały. Myślę, że Finlandia. Sisu, sauna i Salmiakki to świetny wybór na pierwsze zderzenie z tym pięknym krajem. 

***
Michta-Juntunen Aleksandra, Finlandia. Sisu, sauna i Salmiakki
,
Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2019, s. 313.

19:43 No komentarze
"Czasami człowiek potrzebuje
choćby i drobiazgów."


Kiedy myślę o tej książce, przychodzi mi do głowy głównie jedno określenie. Rozczulająca. Nie spodziewałam się, że przypadkowo wybrany tytuł — zdawać by się mogło, że nie w moim stylu (choć z przepiękną okładką), wypełni moje jesienne dni tak bardzo, że będę mocno przeciągać spędzane z nim chwile. Aż zastała mnie zima i uznałam, że czas się rozstać, bo nie mogę dłużej chować się w tej ciepłej, choć rozedrganej powieści. Odkryła we mnie jakieś dawno pochowane emocje, poruszyła wrażliwą strunę ("bo czyż nie w ten sposób rozgrywają się wydarzenia, które zmieniają nas na zawsze — w jednej chwili?"). Chociaż nie utożsamiałam się z żadnym z bohaterów, czułam każde ich poruszenie, każdy nerw. Paliły mnie policzki, jakbym to ja stała w alaskańskim mrozie i drżała ze strachu. Z nadziei, z miłości. Przytuliłabym każde z nich. I Ruth, i Dorę, i Hanka. Tymczasem chowam swoją niewidzialną czerwoną wstążkę i tulę do siebie Zapach domów innych ludzi. Dawno nie czytałam tak kojącej, czułej, choć przecież przeraźliwie smutnej książki. 


Zimna, surowa Alaska lat 60-tych. Opowieść przeplatana jest głosami młodych ludzi, w zasadzie nastolatków, którzy zmagają się z różnymi problemami. Obserwujemy ich przyjaźnie, dzielimy lęki i tęsknoty. Chłód ziejący od najbliższych, ale i ciepło, jakie niosą często obcy ludzie. Historia każdego z nich gdzieś tam się zbiega — często w zupełnie niespodziewanym momencie. Ruth, której przyszło się zmierzyć z ogromnie dorosłym tematem. Dora wygrywająca na lodowej loterii, choć wolałaby po prostu mieć rodzinę. Alyce, która ze względu na ojca boi się realizować własne marzenia. Sam, którego porwały fale. Czerwona wstążka od Dumpling, co ma przynieść szczęście.

Ta wrażliwość, te przepiękne zdania, które przeszywają na wskroś. Chciałabym móc przeczytać taką książkę w wieku dojrzewania, kiedy wszystko jest jeszcze świeże i kruche. Bonnie-Sue Hitchcock ma niezwykłą umiejętność opisywania młodzieńczych uczuć, tworzenia przytulnej atmosfery w absolutnie niesprzyjających ku temu warunkach. Może i bije od tego pewna naiwność, a zakończenie wydaje się odrobinę nieprawdopodobne i nie niesie wielkiego przesłania. Jednak dla mnie z tej książki wypływa niezwykła, prosta mądrość, albo... to jakaś przedziwna alaskańska magia, że wszystko mnie tam tak urzekło. "A potem, kiedyś, w pewien poranek, niewyróżniający się niczym spośród wszystkich innych poranków, zaczynamy poruszać palcami w butach. I czuć krew z powrotem wypełniającą dłonie". I mnóstwo nadziei. Przepiękna książka.

***
Hitchcock Bonnie-Sue, Zapach domów innych ludzi
, tłum. Grzegorz Komerski
, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2017, s. 380.

21:04 No komentarze

"Czuję to w ogonie, tę grozę."

Niesamowita, niepokojąca, dziwna. Straszna i zarazem... smutna. Fenomenalna. Podczas czytania Ostatniego domu na zapomnianej ulicy moje emocje wrzały, a spostrzeżenia zmieniały się jak w kalejdoskopie. Nie spodziewałam się, że w potencjalnym thrillerze znajdę tak wiele głębi, wielowymiarowości i osobliwej grozy. Seryjny morderca, obłęd, porwanie, a przy tym element nadnaturalny oraz silne poczucie iluzoryczności. Zawiodło wszystko, co układałam sobie w głowie, z zapartym tchem śledząc fabułę. Catriona Ward nie tylko sprawnie wykorzystała niebanalny pomysł na książkę, ale również popisała się znakomitym literackim warsztatem. Miałam skojarzenia z Murakamim, realizmem magicznym. Wszystko to sprawiło, że nie sposób traktować Ostatniego domu... jak kolejnego, dobrze skonstruowanego thrillera. Ten tytuł wymyka się prostym klasyfikacjom.

"Nie ma się czego bać, Teddy — powiedziała. — Ty sam jesteś bardziej przerażający niż cokolwiek, co mieszka w tym lesie". W czasie rodzinnego pobytu nad jeziorem znika mała dziewczynka. Po wielu latach jej dorosła już siostra Dee, niezadowolona z bezskutecznych działań policji, prowadzi poszukiwania na własną rękę. Trop prowadzi ją do pewnego domu na końcu ulicy, gdzie mieszka Ted. Dla Teda zaginiona była Dziewczynką z Lodem na Patyku i dobrze pamięta tamten dzień, kiedy przyszli śledczy.

Nie chcę brnąć dalej w fabułę, żeby nie psuć Wam zabawy. Opis, jaki udało mi się powyżej sklecić zupełnie nie oddaje tego, o czym tak naprawdę jest ta książka. Akcja pędzi, narracja przeskakuje między bohaterami (jest ich kilku), a im dalej zapuszczamy się w głąb, tym wszystko staje się dziwniejsze, niebezpieczniejsze i coraz bardziej psychotyczne. Mroczną atmosferę buduje również plastyczny styl autorki, który niejednokrotnie przyprawiał mnie o ciarki na plecach. Czuję na sobie koci wzrok, słyszę szum lasu i głosy tedowych bogów. Jestem pewna, że na długo zapadną mi w pamięć.

***
Dickey Colin, Ostatni dom na zapomnianej ulicy, tłum. Martyna Tomczak, Wydawnictwo Czwarta Strona, Poznań 2021, s. 400, u mnie ebook.

09:34 No komentarze
"Opowiadamy sobie straszne historie,
bo gdyby ich nie było, chaos nieznanego
byłby nie do zniesienia."


Nawiedzone, albo te, które uznano za nawiedzone. Domy, sklepy, hotele. Ulice i cmentarze. Domy publiczne, miejsca dawnych bitew, więzienia, szpitale psychiatryczne, a nawet całe miasta. Ameryka pełna jest historii o duchach, które gnieżdżą się w każdej możliwej przestrzeni, przyciągając zarówno łowców duchów (jedną z amerykańskich plag), jak i rzesze turystów. Wszystkie te opowieści, często fikcyjne, sprytnie wplatają się w lokalny koloryt, stając jednym z elementów amerykańskiej kultury. Od najbardziej nawiedzonych domów USA, przez miejsca znane z historii lub literatury, po te zupełnie nieoczywiste. Colin Dickey połączył w jedno dwie z moich fascynacji ostatnich lat — duchy i Amerykę, dając czytelnikowi zarówno solidny materiał o miejscach przyjętych za nawiedzone, jak również kawał historii, niemniej fascynującej niż ten "straszący" aspekt.

Dlaczego duchy nawiedzają gównie domy (choć po lekturze Ghostlandu przekonacie się, że to nie do końca prawda)? Czy każde nawiedzone miejsce w Stanach Zjednoczonych stoi na dawnym indiańskim cmentarzu? Jak wielkie znaczenie na ilość nawiedzeń miał rozwój techniki, czy spirytyzmu? Aż w końcu jedno z najciekawszych zagadnień — dlaczego na terenach, gdzie zginęło tak wielu czarnoskórych, pojawiają się wyłącznie duchy... białych? Colin Dickey udziela wyczerpujących odpowiedzi na wszystkie pytania, dodając mnóstwo ciekawostek z historii — często bardzo zaskakujących. Wiedzieliście, że prawie każde większe miasto w USA organizuje ghost tour? Wycieczki po nawiedzonych przestrzeniach to jeden z lepiej prosperujących amerykańskich biznesów, napędzanych dodatkowo licznymi programami telewizyjnymi o łowcach duchów. "Wybierz się na spacer ulicami Nowego Orleanu, a duchy otoczą cię ze wszystkich stron".

Winchester House, Dom o Siedmiu Szczytach w Salem, dom publiczny Mustang Ranch, Cmentarz w Stull. To tylko niektóre punkty opisywane przez autora, a jednak mimo wielu przykładów i informacji, nie zaznacie tu chaosu. Rodzaje nawiedzanych przestrzeni zostały zmyślnie uporządkowane. Większość z nich autor sam odwiedził, sprawdzając na własnej skórze, ile prawdy kryje się w mrocznych opowieściach. Warto zaznaczyć, że książka Dickey'a wychodzi z pozycji sceptycyzmu i racjonalizmu. Autor opisał raczej samo zjawisko, z którym mierzy się Ameryka. Duchy stanowią niejaką wyrwę w amerykańskiej wizji dążenia do doskonałości, przejaw pewnej niestabilności narodowej. Wiara w nie to, zdaniem autora, forma odpowiedzi na ludzkie lęki i pragnienia, a same ghost stories przekazywane przez pokolenia stanowią nierzadko próbę ochrony miejsc, które dawno powinny zniknąć. Ghostland to napisane z dużym polotem dobre kompendium wiedzy o temacie, jak i pewnego rodzaju przewodnik, który mimo reporterskiego charakteru, ma ton bardzo fabularny. Jako miłośniczka horrorów i strasznych historii, podczas czytania czułam pewną ekscytację i dreszczyk emocji, choć tych prawdziwych シ duchów mi tam trochę zabrakło.

***
Dickey Colin, Ghostland. Ameryka i jej nawiedzone miejsca, tłum. Jerzy Kozłowski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022, s. 400.
09:02 No komentarze

"Mimo że wyglądali jak duchy,
kiedy się prostowali, ich kości trzeszczały głośno
niczym łamiące się gałęzie drzew."


Ogromnie tęskniłam za opowieściami ze Strachocin. W dwóch pierwszych częściach poznaliśmy czwórkę młodych bohaterów, którzy przeżywają ekscytujące przygody, odkrywając przy tym sekrety swojego miasteczka. Mrożące krew w żyłach zwroty akcji, straszliwe zjawy i potwory (wciąż mam przed oczami Straszydlaka), a przy tym wielka siła dziecięcej przyjaźni. Nie wiem, czy Widmowi motocykliści będą ostatnią częścią cyklu, jednak cieszę się, że mogłam (a kiedyś może zrobi to również mój syn) wraz z Ulą, Damianem, Patrykiem i Antkiem wkroczyć na ścieżkę kolejnej straszliwej tajemnicy. Ale teraz już milknę, bo... z oddali słychać chyba warkot motocyklowego silnika, w powietrzu unosi się smród spalin, a jakieś świdrujące żółte oczy wypatrują mnie spomiędzy stron. Czy tylko mi się wydaje, czy... po drugim oku tego widziadła chodzi pająk?

Strachociny. Wciąż trwa lato, a dla miejscowych dzieciaków — upragnione wakacje, podczas których zdążyli się już nieźle... wystraszyć. Ale to inna historia. Teraz Damian poleruje w spokoju jeden ze starych motocykli w warsztacie swojego taty. Ach, jak wspaniale byłoby wsiąść na taką pędzącą maszynę i pognać w siną dal! Nagle ciszę letniego popołudnia zakłócają jakieś huki i warkoty, jakby tuż przed warsztatem miała rozpętać się prawdziwa burza. Oczom Damiana ukazuje się zgraja upiornych motocyklistów i chłopak już wie, że to wróży nowe kłopoty. Liczy, że rozwiązanie zagadki widmowych jeźdźców znajdzie u Uli, która nawet w wakacje często przesiaduje w bibliotece, grzebiąc w co ciekawszych tytułach. Wkrótce również Patryk i Antek — aby pomóc przerażonemu koledze, zostaną wciągnięci w potworne wydarzenia.

Wspomnienie lata. Wszystkie trzy książki z serii Strachociny autorstwa Dominika Łuszczyńskiego są dla mnie jak wspomnienie dawnych wakacji, kiedy sama byłam dzieckiem i wiele bym dała za podobne niewiarygodne przygody — tylko zdecydowanie mniej straszne i mniej niebezpieczneツ To, co dzieje się w Widmowych motocyklistach jest po części oczywiście fikcją, jednak myślę, że dzieciom powinna spodobać się zarówno ta tajemnicza, horrorowa otoczka, jak i same relacje między młodymi bohaterami. Książka uczy odwagi, poświęcenia dla innych, koleżeńskości. Przy tym jest bardzo emocjonująca i chyba najbardziej... chłopięca ze wszystkich części Strachocin. Zaskakujące zakończenie to wisienka na torcie, chociaż każdy rozdział kończy się tak, by czytelnik poczuł przyjemny dreszczyk strachu oraz nieodpartą chęć dalszej lektury.

Warto podkreślić, że to literatura w ujmująco starym, oldschoolowym stylu (te urocze sformułowania typu: "jasny gwint!"). Gdzie nie używa się na każdym kroku smartfonów, a informacji szuka w bibliotece. Myliłam się z tą wisienką na torcie — jest jeszcze jedna! Prześwietne, zadziorne ilustracje Tomasza Kaczkowskiego znakomicie oddają klimat całej serii. Już same okładki książek przyciągają wzrok i powinny skusić każdego młodego miłośnika opowieści z dreszczykiem.


***
Łuszczyński Dominik, Strachociny. Widmowi motocykliści, il. Tomasz Kaczkowski, Wydawnictwo Mamania, Warszawa 2022, s. 144.
12:09 No komentarze

Cichy, przytłumiony, wciąż ciepły listopad. Opadły emocje po dość intensywnym październiku (takie są chyba wszystkie październiki mojego życia) i mogę wpleść się w ten moment tuż po, a nadal przed świąteczno-zimową ekscytacją, która pewnie dopadnie mnie u progu grudnia. Przychodzę może trochę się wytłumaczyć, albo zwyczajnie popisać Wam o książkach, o marzeniach, o tym, co czytelniczo u mnie nie wypaliło i czy robię sobie z tego powodu jakieś wyrzuty.

Zdaję sobie sprawę, że do końca roku zostało jeszcze półtora miesiąca i mogłabym spokojnie poczekać z podsumowaniami. Jednak ostatnio mam dość krańcowy nastrój, a że doskonale zdaję sobie sprawę z niepokojąco umykającego czasu, to może wcale nie jest jakiś wielki falstart. Ten rok na Przestrzeniach tekstu był bardzo spokojny i... skromny. Nie zaszalałam z ilością książek, nie spełniłam swojego postanowienia o przeczytaniu 12 konkretnych tytułów, nie napisałam o wszystkich przeczytanych (szczególnie pozycjach dla dzieci, czy kryminałach). Nie czuję się z tego powodu źle, bo Przestrzenie tekstu nigdy nie miały mierzyć w ilość recenzji, ani w wielkie zasięgi. A jednak...

... jest coś, co gryzie mnie w tym całym (nieco slow) podejściu do czytania i do tworzenia Przestrzeni tekstu. Niedosyt. Mam ogromną potrzebę spełniania się w tego typu literacko-artystycznej działalności, ale również nieodpartą chęć samego czytania. Często zadaję sobie pytanie, jakiej pasji chciałabym szczególnie się poświęcić (nawet, jeśli nie przynosiłaby materialnych korzyści), i ciągle wypada na książki w... przestrzeniowym wydaniu. Wracam na Przestrzenie po każdym nowym projekcie, po każdej dłuższej przerwie, stęskniona i pewna, że tu jest moje miejsce. Nie wiem, co przyniesie mi nowy rok, ale zamierzam przeżyć go tutaj — może nieco bardziej aktywnie, ze świeżym entuzjazmem.

Czy wobec tego snuję jakieś plany na nadchodzący rok? Moje plany czytelnicze z reguły nie wypalają ツ Chciałabym po prosu czytać sztandarowe tytuły, o których marzę od dawna. Uzupełniać serie reporterskie i podróżnicze (znajdziecie je w zakładce SERIE). Nadrabiać książki o legendarnych wyprawach, odkryciach, morskich eskapadach. Opowieści z zimnych krain, ale i te związane z historią oraz kulturą Ameryki. Równie mocno nadal chcę zgłębiać literaturę grozy i nieco bardziej zainteresować się fantastyką (głównie sci-fi). Nie omijać przy tym wartościowych picturebooków, bo to wciąż niejaka wizytówka Przestrzeni. W zasadzie nie piszę tutaj niczego nowego, a bardziej utwierdzam siebie (i Was) w przekonaniu, że nie znikam i wciąż mam do tego serce. Miło z takim nastawieniem kończyć ten dziwny rok. Nie zamykam go jeszcze, bo czytam obecnie wspaniałe książki i na pewno napiszę o nich już niebawem. Oto jeden z sensów istnienia.

08:44 No komentarze
"Mnie się podobała.
Ale mój kot powiedział tylko: Tja."


Nie wiem, czy komuś trzeba jeszcze przedstawiać duet autorów Biblioteki Astrid. Ja z ilustracjami Emilii Dziubak znam się od dawna, z kolei Martin Widmark zachwycił mnie w Domu, który się przebudził, a później w Długiej wędrówce — innych ich wspólnych dziełach. Smutnych, melancholijnych, trafiających prosto w serce. Po Bibliotece Astrid spodziewałam się czegoś podobnego, chociaż już ilustracja z okładki mogła sugerować, że tym razem będziemy mieć do czynienia z dość ciepłą, pozytywną historią. Jest przecież kot (a koty są zabawne) oraz dziewczynka z... gałązkami we włosach. Nie obyło się jednak bez nutki wzruszenia, choć cała książeczka jest pełna akcji, żywiołowości i w istocie dość pogodnej atmosfery. Ciekawa odmiana u tej pary artystów.

Do biblioteki Astrid przychodzi Troll i dziewczynka postanawia opowiedzieć mu o swoich podróżach, podczas których udało jej się zdobyć niezwykłe książki. Wszystkie bardzo jej się podobały, jednak żadna z nich nie zrobiła wrażenia na jej kocie o wdzięcznym imieniu Tja. Zbliżają się właśnie urodziny kota i Astrid postanawia podarować mu oczywiście... książkę. Z początku kot nie jest szczególnie zachwycony.

W porównaniu do poprzednich dzieł Widmarka i Dziubak Biblioteka Astrid wypada chyba najbardziej... dziecięco. Ilustracje są zabawne (choć zachowują dziubakową ponurość i ten typowy dla niej leśny charakter), a kot powtarzający w kółko "tja" może rozśmieszyć małego czytelnika. Opowieść jest przy tym łatwa w odbiorze. Uwielbienie dla książek, jakie przejawia Astrid, chęć wciągnięcia w tę czytelniczą podróż własnego kota — to zachęta do poznawania książkowych światów. A jak najlepiej przekonać kogoś do czytania? Znaleźć (albo stworzyć, jak to zrobiła Astrid z Trollem) mu taką książkę, w której odnajdzie samego siebie, z którą zacznie się utożsamiać. Bo czyż nie szukamy w literaturze bliskich nam emocji, zrozumienia, ale i oderwania od rzeczywistości, fascynujących przygód, które na co dzień nam się nie przytrafiają? Biblioteka Astrid to urocza opowieść o miłości do książek. Powinna spodobać się wszystkim molom książkowym, a i może przekonać do czytania jakieś niechętne malce.



***
Widmark Martin, Biblioteka Astrid, il. Emilia Dziubak, tłum. Dorota Skowrońska, Wydawnictwo Mamania, Warszawa 2022, s. 32.



Za możliwość zajrzenia do biblioteki Astrid i poznania Tja
bardzo dziękujemy wydawnictwu:
https://mamania.pl/
08:39 No komentarze
Older Posts

Od autorki

About Me

Witaj na stronie Przestrzeni i rozgość się. Znajdziesz tu opinie o wyjątkowych książkach, fotografie niezwykłych picturebooków, moje ulotne myśli. Jeśli jeszcze się nie znamy, mów mi Luka Rhei.

2023 Reading Challenge

2023 Reading Challenge
Przestrzenie has read 0 books toward her goal of 52 books.
hide
0 of 52 (0%)
view books

WYZWANIA CZYTELNICZE 2023

WYZWANIA CZYTELNICZE 2023

RODZAJ

  • literatura amerykańska (40)
  • literatura angielska (32)
  • literatura australijska (2)
  • literatura francuska (3)
  • literatura hiszpańska (2)
  • literatura irlandzka (4)
  • literatura koreańska (1)
  • literatura niemiecka (8)
  • literatura norweska (6)
  • literatura polska (58)
  • literatura portugalska (2)
  • literatura słowacka (4)
  • literatura szwedzka (9)

Autor

  • Abbott Rachel (4)
  • Bradbury Ray (1)
  • Clarke Arthur C. (1)
  • Gaiman Neil (1)
  • Greene Graham (2)
  • Herbert Frank (1)
  • Hesse Hermann (1)
  • Hill Susan (1)
  • Jackson Shirley (2)
  • Jacobsen Roy (3)
  • Jansson Tove (2)
  • Karika Jozef (3)
  • King Stephen (3)
  • Link Charlotte (2)
  • Łuszczyński Dominik (5)
  • Paris B. A. (3)
  • Puzyńska Katarzyna (5)
  • Sapkowski Andrzej (1)
  • Urbanowicz Artur (1)

Ilustrator

  • Chmielewska Iwona
  • Dziubak Emilia
  • Jeram Anita
  • Klassen Jon
  • Martin Emily W.
  • Rutten Mélanie

Wydawnictwo

Akapit Press Albatros Amber audioteka Bum Projekt Czarne Czuczu Czwarta Strona Dowody na Istnienie Dwie Siostry Egmont EneDueRabe Ezop Filia Format Gereon Grupa Wydawnicza Foksal Harper Collins Książkowe Klimaty Kultura Gniewu MAG Mamania Marginesy Nasza Księgarnia Novae Res Otwarte Pascal Prószyński i s-ka Rebis Replika Słowne Sonia Draga Supernowa Świat Książki TADAM Tako Tekturka Vesper Videograf W.A.B. Wielka Litera Wilga Wydawnictwo Literackie Wydawnictwo Poznańskie Wydawnictwo Warstwy Wytwórnia Zakamarki Zielona Sowa Znak Zysk i S-ka

Piszę dla

Piszę dla

Ulubieni

  • Przeczytałam książkę
    "Krzycz po cichu, braciszku" Ivona Březinová
  • made by bibi
    Makaron i Miód w serii Wiem, co jem! Akademia Mądrego Dziecka
  • To przeczytałam
    Aleksandra Marinina - Współautorzy
  • Krytycznym okiem
    „Plon” Tara June Winch
  • unSerious
    Styczeń 2023 z wyzwaniem #polskafantastykafajnajest
  • Literackie skarby świata całego
    Tańczący z natrętami – „Czechy. To nevymyslíš”, Aleksander Kaczorowski [recenzja]
  • Tanayah Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku
    Podsumowanie stycznia
  • Magiczny Świat Książki i nie tylko
    Recenzja: „Nigdy nie gasną” – Alexandra Bracken
  • Varia czyta
    Niegodziwość ojców - Åsa Larsson
  • Dosiakowe Królestwo
    Ręka mistrza - Stephen King
  • Qbuś pożera książki
    Dochodzenie alternatywne, czyli „Cham z kulą w głowie” Ziemowita Szczerka
  • Jeden akapit
    „Arystokratka na królewskim dworze” Evžen Boček
  • Świat fantasy
    Podsumowanie stycznia 2023
  • Spacer wśród słów
    Podsumowanie stycznia 2023
  • Z piórem wśród książek
    Zbiorczo spod pióra w styczniu 2023
  • Książki na plaży
    "Zimowy horyzont" Abel Murcia
  • Z pamiętnika książkoholika
    Stosik #155
  • Latające książki
    Moja kuzynka Rachela - Daphne du Maurier
  • Koczowniczka o książkach
    „Dom dla Doma” Wiktoria Amelina
  • Zacofany w lekturze
    Pisarze ze starej szkoły (XXXIV): „Dzięki Bogu, że nazywała się Austen…”
  • ex libris Marty - blog o czytaniu, głaskaniu, wąchaniu oraz tuleniu książek i komiksów
    Wielkie przygody w świecie przyrody, czyli o ludziach z przyrodniczą pasją
  • Kącik z książką
    "Aukcjoner" Joam Samson
  • Klasyka literatury popularnej
    Duchy nocy wigilijnej.
  • monika olga czyta
    Zmiana adresu blogowego
  • Książkojady
    Z kolekcji płatków pamięci
  • Wokół Faktu
    Podaruj sobie święta z dobrze napisaną historią. 7 wyjątkowych książek pod choinkę
  • Zaczytana mama - blog o książkach i komiksach dla dzieci, grach, zabawach i wygłupach
    Kraina za mostem, czyli pełna tajemnic baśń w klimacie retro
  • Jane Doe z offu
    Ukochane dziecko – Romy Hausmann
  • Setna strona - blog literacki
    Bookstagram Setnej Strony
  • Pierogi Pruskie
    Kto zabił Fiodora i kto nie lubi Aloszy albo o „Braciach Karamazow” Fiodora Dostojewskiego i Nabokoviada2
  • Cząstka mnie
    Powolny powrót do czytania.
  • Czytam to i owo...
    PIKNIKI Z KLASYKĄ: O "Marcie" Elizy Orzeszkowej, czyli jak się czyta powieść tendencyjną po 150 latach
  • parapet literacki
    Podsumowanie 2020 w książkach
  • Miros de carti. Blog o książkach
    Powrót
Pokaż 5 Pokaż wszystko

Wszystkie treści zamieszczane na tym blogu (zarówno teksty, jak i fotografie) są mojego autorstwa i są chronione prawem autorskim [Dz.U.1994 nr24 poz.83, Ustawa: 4.02.1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych].

Wizyty

© Przestrzenie tekstu 2023

Created with by ThemeXpose