facebook instagram Goodreads
Obsługiwane przez usługę Blogger.
  • Spis treści
  • Jeśli szukasz...
    • Przestrzeni faktu
      • literatura faktu
      • Podróżnicze
      • popularnonaukowe
        • Antropologia sądowa
      • Reportaż
      • Wyprawy & odkrycia
    • Przestrzeni grozy
      • Horror
      • Thriller
      • kryminał
    • Przestrzeni dla dzieci
      • Albo młodzieży
    • FANTASTYKI
      • Literatura fantasy
      • sci-fi
    • Klasyki
    • ♦ Magii na Przestrzeniach ♦
    • Pięknego wydania...
      • Komiksy
      • Picturebooki nie tylko dla dzieci
    • Wyjątkowej prozy
  • Na dokładkę
    • Audiobooki
    • Luźne wpisy
    • * Mój dawny blog *
    • Starocie na Przestrzeniach
    • Wyzwania czytelnicze
      • 2025
      • Archiwalne
  • Serie
    • Dla dzieci i młodzieży
      • Strachociny
    • Reporterskie / podróżnicze
      • Amerykańska
      • Orient Express
      • Reportaż Czarnego
      • Seria podróżnicza Wyd. Poznańskiego
      • Seria reporterska Wyd. Poznańskiego
    • Seria Dzieł Pisarzy Skandynawskich
    • Serie sci-fi i fantasy
      • Wehikuł czasu
      • Wiedźmin
  • O mnie
  • Kontakt

Przestrzenie tekstu

"Jeśli duchy mają kolor, jest to kolor
sierpniowej burzy, która za chwilę wybuchnie."


Człowiek z aparatem fotograficznym, mężczyzna z bronią. Śmiercionośny deszcz i chmura spełniająca życzenia. Gdybym miała opisać klimat tekstów Joego Hilla, dziwna pogoda byłaby w istocie trafnym określeniem. Jest tu sporo o zjawiskach pogodowych, ale i metaforycznie bywa dość burzliwie, nerwowo, niepewnie i kapryśnie. Bywa strasznie i surrealistycznie. A nawet sentymentalnie. Przede wszystkim jednak jest bardzo nierówno, choć to właśnie domena zbiorów opowiadań. Joe Hill ma swój specyficzny, świetnie wypracowany styl, nie można odmówić mu również niezwykłej wyobraźni. Cztery opowiadania zamieszczone w zbiorze Dziwna pogoda zdają się być dopracowane pod każdym względem i naprawdę robią duże wrażenie. Czy jest to jednak zawsze... dobre wrażenie, to już sprawa indywidualna. 

Zdjęcie niesie ze sobą atmosferę upalnego amerykańskiego lata, jak i pewną dawkę szczególnej grozy. Dzieciaka, który pomaga swojej dawnej opiekunce, prześladuje dziwny facet z jeszcze dziwniejszym aparatem fotograficznym. W Naładowanym pojawia się wiele z początku niepowiązanych historii, które łączy jeden istotny motyw — broń palna. Wniebowzięty zaskakuje wątkiem science fiction. Główny bohater po awarii samolotu ląduje na... chmurze. Z kolei Deszcz sprowadza prawdziwy morderczy deszcz w postaci ostrych kolców spadających z nieba. 

Dziwna była ta Dziwna pogoda. Zaczęła się doskonale, skończyła — dla mnie, rzecz jasna — kompletnym fiaskiem. Od pewnego momentu z coraz większym zażenowaniem i zniesmaczeniem brnęłam przez kolejne strony i choć zdaję sobie sprawę, że zbiory opowiadań rządzą się swoimi prawami, trudno było mi uwierzyć, że tak dobry początek przyniósł tak słaby finisz. Wchodząc w szczegóły, dwa pierwsze opowiadania były bardzo dobre, trzecie dostateczne, jednak ostatnie przeważyło szalę goryczy. Nie ujmuję Joemu Hillowi pomysłowości i rewelacyjnego warsztatu. Przesłania każdego opowiadania również były bardzo mocne i błyskotliwe. Do tego autor, jak sam przyznał w posłowiu, zostawił czytelnikowi samo "mięso", pominął zbędne lanie wody. Każdy szczegół każdego tekstu zdaje się tutaj znaczący i potrzebny. Kwestią sporną może być wyłącznie to, co się komu podoba. Dla mnie niektóre rzeczy były nie do zaakceptowania, albo zwyczajnie okazały się nie w moim guście. 

***
Hill Joe, Dziwna pogoda,
tłum. Marta Guzowska, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2018, s. 510.
12:36 3 comments

"Czasem sądzę, że udoskonalamy ten świat,
usuwając wszystko co ludzkie z naszego życia."


Być może mieliście okazję oglądać Inwazję porywaczy ciał z 1956 roku w reżyserii Dona Siegela, czy też kolejne mniej lub bardziej udane adaptacje. Motyw zaczerpnięty z książki Invasion of the Body Snatchers w zasadzie się nie starzeje i wciąż może służyć kolejnym pokoleniom jako inspiracja. Po raz pierwszy wydana w 1955 roku książka Jacka Finneya to genialne w swojej prostocie, lekkie science fiction, będące przykładem na to, że czasem niekoniecznie skomplikowany pomysł, do tego poprawny warsztat literacki zupełnie wystarczają, by powstało dzieło, które pokona upływ czasu. Inwazja przeraża swoim przekazem niczym niezły horror. Mimo mocnego elementu fantastycznego, zdaje się okrutnie rzeczywista. Co powiecie na to, że w waszej piwnicy lęgną się kokony, z których wyklują się ciała będące Waszymi sobowtórami? Co będą chciały z Wami zrobić? Czy Wasze życie jest zagrożone?

Kalifornijskie Mill Valley w hrabstwie Marin. Miejscowego lekarza Milesa Bennella odwiedza dawna przyjaciółka, która twierdzi, że wujek jej kuzynki nie jest tym, kim się wydaje. Mimo że wygląda i zachowuje się jak dotąd, to jednak zaszła w nim jakaś ledwo dostrzegalna, acz istotna zmiana. Podobne spostrzeżenia co do swoich bliskich ma coraz więcej osób. Wszystko to wygląda na zbiorową halucynację, jednak to, co dzieje się w miasteczku okazuje się niepokojąco realne. Pisarz Jack Belicec znajduje w swojej piwnicy ciało, które do złudzenia przypomina... jego samego. Razem z Bennellem starają się rozwikłać tajemnicę i uciec przed poważnym zagrożeniem.

Amerykańskie miasteczko, którego spokój zaburza pojawienie się obcej formy życia, pragnącej dokonać dziwnej podmiany i w rezultacie podbić ziemię. Mimo dość zabawnego tytułu, czy z pozoru niepoważnego motywu, w książce Finneya nie ma miejsca na komizm. Nawet jeśli sytuacje wydają się absurdalne, czytelnik odczuwa niepokój oraz przerażenie towarzyszące bohaterom. Wartka akcja, dobrze zarysowane postaci, spostrzeżenia, które wbijają w fotel. I ta atmosfera! Kokony, opis ciała w piwnicy, spektakularne, niemal filmowe zakończenie. Inwazja porywaczy ciał trzyma w napięciu, zaskakuje i straszy. To napisana z prawdziwym polotem, klimatyczna powieść science fiction, która mimo upływu czasu, nie traci na atrakcyjności, a może nawet na niej zyskuje.

***
Finney Jack, Inwazja porywaczy ciał, tłum. Henryk Makarewicz, Wydawnictwo Vesper, Czerwonak 2023, s. 244.

09:21 No comments

"— (...) Co o tym myślisz, Rick? Czy to może być prawda?
— Wszystko jest prawdą — odparł. — Wszystko, co ktokolwiek
kiedykolwiek pomyślał."

Brakowało mi Philipa K. Dicka i jego pokręconego, szalonego science fiction, dlatego cieszę się, że nareszcie przeczytałam jedno z jego sztandarowych dzieł. Łowca androidów w reżyserii Ridleya Scotta z 1982 roku to jeden z genialniejszych filmowych obrazów, jakie widziałam. Jeśli jednak ktoś będzie porównywał go z literackim pierwowzorem, może się bardzo rozczarować. Różnice są znaczne i zdecydowanie lepiej oceniać książkę bez nawiązań do filmu. Blade runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach? to przyjemne w odbiorze, interesujące soft science fiction, niestroniące — jak to u Dicka — od uroczego absurdu, sztucznego patosu, dające pole do filozoficzno-teologicznych rozważań i wielorako pod tym kątem interpretowane. Nietrudno jednak o podejrzenie, że wiele z kluczowych kwestii w Blade runnerze, to wymysł upojonego używkami umysłu, zwyczajne zwodzenie, bez drugiego dna. W tym cały urok tej, jak i innych powieści Philipa K. Dicka. 

Ponura wizja przyszłości po Ostatniej Wojnie Światowej. Na postapokaliptycznej, wyniszczonej Ziemi nikt już prawie nie mieszka. Ci, których nie stać na międzyplanetarną przeprowadzkę, trzymają się nostalgii za przyrodą, jedynej namiastki dawnego życia oraz ich głównego źródła empatii — posiadania zwierzęcia, najlepiej żywego, a jeśli nie jest to możliwe, choćby elektrycznego. W tym świecie, owładniętym potrzebą opieki nad żywym stworzeniem i dziwną religią — merceryzmem, Rick Deckard otrzymuje zadanie znalezienia i zlikwidowania serii humanoidalnych androidów typu Nexus-6, które wymknęły się spod kontroli.

Gdzie kończą się granice człowieczeństwa? Czy marzenie o elektrycznych owcach sprawia, że jesteśmy bardziej ludzcy niż... roboty? Ponadczasowa powieść Philipa K. Dicka kończy się dziwacznie i niesamowicie. Zresztą cała jest dziwaczna i niesamowita, poważna i niepoważna zarazem. Niepokojąca, smutna, na swój sposób poruszająca. Przesycona jakąś rezygnacją, ale i absurdalną nadzieją. Inteligentne pióro autora sprawia, że nawet absurd wydaje się w jego wydaniu najczystszym sensem. Wspaniale czytało mi się Blade runnera i jestem pewna, że jeszcze kiedyś do niego wrócę.

***
Dick Philip K., Blade runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?, tłum. Sławomir Kędzierski, Wydawnictwo Rebis, Poznań 2023 (pierwsze wydanie 1968), s. 272.

09:56 No comments
"(...) szukamy momentu w czasie,
kiedy można dokonać małej zmiany, by spleść to,
co jest, z tym, co mogłoby być, i otrzymać nowe to, co jest,
a wtedy szukamy nowego być może, stale i stale..."

Dla Wiecznościowców czas ma szczególne znaczenie. Wędrują przez Stulecia, dokonując drobnych, acz istotnych Zmian Rzeczywistości, wpływających często na historie epok. Nie szukają swojego miejsca w żadnym Stuleciu, bo nigdzie nie mogą pozostać na dłużej. Badają możliwości, szukają wyjść, dokonują nawet niewielkich poprawek w przekonaniu, że udoskonalają świat. Nie zakochują się, nie zakładają rodzin, gdyż nie to jest ich przeznaczeniem. Jednak podczas jednej z misji Andrew Harlan poznaje Noÿs Lambent, dla której gotowy jest złamać zasady, jakie obowiązują go jako Wiecznościowca. Zwłaszcza gdy dowiaduje się, że po kolejnej Zmianie Noÿs może zwyczajnie... zniknąć.

Ciekawa koncepcja, jak na powieść z 1955 roku. Podobało mi się zainteresowanie Harlana historią Prymitywu, podobał motyw kotła, który umożliwiał przemieszczanie się w czasie.
Podobało nawet zakończenie, choć podczas samej lektury miałam bardzo ambiwalentne odczucia, a nawet byłam przekonana, że nic już nie uratuje Końca Wieczności w moich oczach. Niestety w żaden sposób nie przemówiła do mnie historia miłosna, choć myślałam, że będzie interesującym elementem — w końcu zdawała się być zapalnikiem wszystkiego, jak i podstawową motywacją głównego bohatera. Jedyna kobieta, która występowała w książce, była w zasadzie bezbarwna, potraktowana w sposób przedmiotowy. Nie umiałam uwierzyć ani jej, ani Harlanowi. Z drugiej strony może warto przymknąć oko na mankamenty, osobiste antypatie, czy też nieco kulejący styl Asimova, i zaczekać na niezłą końcówkę. Ja sama raczej nie miałam serca do tej powieści. Podziwiam pomysł, znam literackie możliwości autora (chociażby z Preludium Fundacji), coś trzymało mnie do samego końca, jednak ani razu nie wciągnęłam się porządnie w fabułę. Wiem, że Koniec Wieczności zbiera wspaniałe opinie, ale dla mnie nie będzie to niezapomniana powieść sci-fi.

***

Asimov Isaac, Koniec Wieczności
, tłum.
Adam Kaska, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2022, s. 264.



Książkę przeczytałam w ramach wyzwania czytelniczego:

 

20:37 No comments

"Nekrosfera... — pomyślał Rohan — aha, bo te kryształki są martwe:
nie ma jak uczeni. Zawsze wymyślą jakąś ładną, nową nazwę..."


Nie będę ukrywać, że moje drugie spotkanie z fantastycznonaukowym dorobkiem Stanisława Lema zakończyło się... lekką konsternacją. Po Astronautach, którzy mimo kilku mankamentów, zrobili na mnie wielkie wrażenie, zdecydowałam się sięgnąć po bardziej sztandarowe i chwalone dzieło, wydane jednak nieco później, bo w 1964 roku, gdy takie tytuły jak Dzienniki gwiazdowe, Eden, czy Solaris zdążyły już rzucić więcej światła na rozwój twórczości pisarza. Żałuję, że pozwoliłam sobie na ten czasowy przeskok, chociaż wcześniej planowałam trzymać się chronologii. Żałuję również, że po znakomitym odbiorze dwóch Odysei Arthura C. Clarke'a — superprodukcji Audioteki,  nie skusiłam się, aby zacząć właśnie od słuchowiska, co w przypadku Niezwyciężonego mogło mieć dla mnie niemałe znaczenie (mimo że cenię sobie wyżej słowo pisane). Być może bardziej skupiłabym się na postępujących wydarzeniach, zdumiewała misternymi opisami planety, jak i grozą starcia z obcą materią, nie doszukując się przy tym żadnych filozoficznych akcentów, jakie urzekły mnie w Astronautach. Gdybym nie porównywała dynamiki obu tych tytułów... Zabawne, że z początku bardziej ujęły mnie słabe strony Astronautów niż doskonałość Niezwyciężonego. W pierwszym dziele Lem pozostawił czytelnikowi duże pole do wyobraźni, dość długo rozkręcając akcję, by potem uderzyć krótko, acz z prawdziwą mocą. W przypadku Niezwyciężonego od samego początku tkwimy w centrum tego uderzenia (ku jasności, to dwie zupełnie inne historie). Tu nie ma żadnego skradania się. To, co w Astronautach było podane na deser, kiedy niemal gasły już światła, w Niezwyciężonym dostajemy już na progu (nie wspominając o paskudnych spoilerach z okładki!) — na myśli mam tu obraz obcego świata, planetarne krajobrazy.

Prawdą jednak jest, że to, co dostajemy, okazuje się... zachwycające, odbierające dech, mistrzowsko skonstruowane. Pewnie trochę zwiodłam Was tym całym wstępem. Otóż Niezwyciężony to majstersztyk, piękne polskie science fiction w wersji hard, które czytałam z zapartym tchem. Zgadzam się z opisem z okładki, jak i z głosami wielu, że mogłaby powstać z niego naprawdę dobra produkcja filmowa. Rozmach, z jakim autor podjął się tematu eksploracji obcej planety, klaustrofobiczna atmosfera, ogólna mechanizacja (robotyzacja), a w zderzeniu z nią zwykła ludzka bezradność i małość, aż w końcu opis tego, z czym przyszło zmierzyć się załodze Niezwyciężonego — to wszystko budzi respekt wobec intelektu oraz talentu pisarskiego Lema. Co przydarzyło się załodze Kondora, który dotarł na planetę Regis III i słuch po nim zaginął? Teraz na planecie ląduje Niezwyciężony pod dowództwem astrogatora Horpacha. Życie na Regis III nie wyszło poza morskie przestrzenie, a coś na powierzchni lądu zdecydowanie jest nie tak. Oficer Rohan poświęci wiele w starciu z tajemniczym, bezwzględnym przeciwnikiem.

Może zabrakło mi w Niezwyciężonym jakiegoś filozoficznego polotu, tych przeszywających zdań, jakich można doświadczyć w Astronautach. Tu najwięcej dzieje się w tle kosmicznych zmagań, bezradnej walki z czymś, co jest lepiej przystosowane, choć przerażająco nieświadome. Wnioski, jakie płyną z wydarzeń mówią same za siebie. "Nie wszystko i nie wszędzie jest dla nas". Niezwyciężonego czyta się błyskawicznie, na co wpływają efektowne opisy, rzeczowe dialogi, niepohamowana wyobraźnia pisarza. Myślę, że jeszcze kiedyś wrócę do Niezwyciężonego (może właśnie za sprawą audiobooka), tymczasem wybieram do czytania kolejny tytuł Lema.

***
Lem Stanisław, Niezwyciężony
,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015 (pierwsze wydanie 1964), s. 260.
 


Książkę przeczytałam w ramach wyzwań czytelniczych:


10:55 No comments

"Bo nie ma spraw małych.
Tak jak nie ma małego życia."


Jeśli potraktować Druciarza Galaktyki całkiem poważnie, okazać się może, że trafiliśmy na niezłą filozoficzną gratkę, ukrytą pod płaszczem pokręconej historii z pogranicza science fiction i fantasy. Pękającą od metafor, kluczowych prawd, głębszej symboliki. Mamy przeciętnego człowieka (z dość nieprzeciętną profesją), który o swojej wyjątkowości dowiaduje się dopiero, gdy zostaje przeznaczony do wyższych celów. Mamy wielką misję i epokowy projekt. Nawiązania do chrześcijaństwa, literatury (Faust), odwiecznej walki dobra ze złem. Jakież ciekawe odnajdziemy tu analogie, jakaż bogata wydaje się być warstwa symboliczna — mimo często absurdalnych i pozbawionych sensu wydarzeń. Pokiwamy głowami z uznaniem dla tego szalonego konceptu i może nawet zmieni on nasze życie... Tyle że Druciarz Galaktyki to tak naprawdę przyjemna, lekka i cudaczna, a do tego ponoć najzabawniejsza powieść w dorobku Philipa K. Dicka. Daliście się nabrać na ten filozoficzny bełkot? Nic dziwnego. Do pewnego momentu i ja czułam podniosłość sytuacji, fascynowała mnie ukryta pod wodą świątynia Heldskalla, zaskoczyła wszechobecna w tekście wieloznaczność. Czy Dick mnie oszukał, kiedy pod przykrywką doniosłej historii skrył zwyczajne, prowadzące donikąd bzdety, fantazyjny... żart?

Renowator ceramiki, Joe Fernwright, od dawna niepracujący już czynnie w zawodzie (na Ziemi nie ma czego naprawiać). Joe, którego jedyną rozrywką jest prowadzona telefonicznie Gra. Rozwiedziony, znudzony monotonią pozbawionej znaczenia egzystencji... Otóż ten Joe dostaje propozycję, która może zmienić wszystko, a zwłaszcza nadać sensu jego życiu oraz jego pracy. Na zlecenie tajemniczej istoty Glimmunga ma polecieć na Planetę Oracza, by tam pomóc innym wybrańcom przy wydobyciu legendarnej świątyni z odmętów mórz.

Brzmi niesamowicie, prawda? Druciarz Galaktyki Philipa K. Dicka rzeczywiście jest na swój sposób niesamowity i absolutnie nie czuję się oszukana, że wszystko to, co przyjmowałam z początku ze śmiertelną powagą, rozbiło się o mury nonsensu. Zgadzam się, że niektóre pomysły wydawały się tak bzdurne, że aż komiczne. Postać Glimmunga niesłychanie mnie bawiła. Podobnie jak rozmowy z mięczakiem, czy robot Willis. A jednak ci, którzy chcieliby doszukiwać się w Druciarzu Galaktyki ukrytych znaczeń, znajdą je, bo pod tą otoczką lekkiej kosmicznej fantastyki skrywa się przestrzeń do rozmyślań. Jeśli o mnie chodzi, Druciarz w żadnym wypadku nie przebił Ubika, ale ponownie narobił mi smaku na kolejne szalone powieści tego autora.

***
Dick Philip K., Druciarz Galaktyki, tłum. Jacek Spólny, Wydawnictwo Rebis, Poznań 2020, s. 232.


Książkę przeczytałam w ramach wyzwania czytelniczego:

22:17 No comments

"Przyszła mi do głowy szaleńcza wątpliwość,
czy to naprawdę jest Arseniew, mój towarzysz,
człowiek?"


Fantastycznonaukowe powieści Stanisława Lema od dawna stanowiły dla mnie wyzwanie, którego ogromnie chciałam się podjąć, ale najczęściej brakowało mi odwagi. Podobał mi się Szpital Przemienienia (choć to realistyczna proza), w pamięci majaczyły Bajki robotów, czy Opowieści o pilocie Pirxie, jednak to Astronautów, pierwsze wydane dzieło Lema (ukazało się w 1951 roku), obrałam sobie za cel i czułam wielką ekscytację, kiedy nareszcie rozpoczęłam lekturę. Niesamowite to było doświadczenie, tym bardziej, że wcześniej nie znałam nawet zalążka fabuły. Wiedziałam również, że książka nie została entuzjastycznie odebrana przez miłośników futurystycznego dorobku Lema, przy tym jest mocno przesycona współczesną mu ideologią (w tamtych czasach nie dało się inaczej, aby książka doczekała się druku), jak i naukowo już nieaktualna (o tym wspomina również sam autor w przedmowie z... 1972 roku!). To jednak nadało jej w moich oczach swojego rodzaju romantycznego charakteru starego, wyświechtanego już science fiction, którego właśnie oczekiwałam. Chciałam niemal, by Astronauci trącili myszką, choć muszę przyznać, że podczas czytania nie czułam, że jest to tak posunięta w latach powieść — zwłaszcza przy opisach wyglądu obcej planety.

"Oto jeszcze jedna cecha podróży pozaziemskiej: między jej normalnym biegiem i najniebezpieczniejszą przygodą nie ma żadnych przejść". Po dość długim i enigmatycznym wstępie, kiedy to dowiadujemy się o tajemniczym meteorze (nazwanym później naukowo bolidem tunguskim), który spadł na Syberię w 1908 roku, a później o zaszyfrowanej w nim wiadomości — być może od mieszkańców innej planety, przechodzimy do właściwej "akcji". Rakieta Kosmokrator, z gronem naukowców oraz pilotem (narratorem) na pokładzie, wyrusza w podróż międzyplanetarną na Wenerę, skąd pochodził tajemniczy przekaz. Badanie planety niesie za sobą niezwykle spektakularne odkrycia (choć mam wrażenie, że większą frajdę z nich miał czytelnik niż sami bohaterowie, którzy niemal nie okazują emocji — może poza pilotem), jednak wnioski, do jakich dochodzą naukowcy, okazują się być prawdziwie... przerażające.

Lem ma niesamowity dar wplatania w fantastycznonaukową rozprawę niezwykle refleksyjnych przemyśleń i choć w Astronautach grzęzną one w cieniu naukowych objaśnień oraz imponujących opisów tworów pozaziemskiej cywilizacji (powaliły mnie one na łopatki — mistrzowska wyobraźnia!), to w książce można wyłapać szczególne wypowiedzi, które nadają jej głębszego charakteru. Ten filozoficzny polot, mroczne przestrzenie Wenery, odkrycie zamierzeń tamtych istot... Mimo że wypowiadam się z pozycji laika w dziedzinie literatury science fiction, to jestem pod ogromnym wrażeniem Astronautów (a piszę to również jako wielbicielka powieści grozy). Myślę, że jest to dzieło warte poznania, choć pewnie zrewiduję własne wnioski po lekturach kolejnych, bardziej sztandarowych tytułów z dorobku Lema.

***
Lem Stanisław, Astronauci
,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017 (pierwsze wydanie 1951), s. 420.


Książkę przeczytałam w ramach wyzwań czytelniczych:


09:52 No comments
"Żaden z nas jednak nie tracił nadziei,

że następne drzwi będą właściwe."

Urocze, a może nawet wzruszające (mnie wzruszyło), łagodne science-fiction w przyjemnie starym stylu. Dla niektórych będzie to staroświecka, niewiele wnosząca historia o perypetiach pewnego wynalazcy i o podróżach w czasie. Dla innych Drzwi do lata okażą się wyjątkowo zgrabnie napisaną, niedługą powieścią, godną klasyki gatunku. Zaliczam się do tych drugich. Ujął mnie nie tylko styl Roberta A. Heinleina, ale również sam pomysł na książkę (poznacie go w autorskim wstępie). Nawet obecność kota nie popsuła mi dobrych wrażeń, choć nie zaliczam się do ich miłośników. Utrzymane w nieco zabawnym (choć to raczej zasługa usposobienia głównego bohatera niż wydarzeń), mocno obyczajowym tonie, pozbawione skomplikowanych naukowych opisów Drzwi do lata wydają się balsamem na wszelkie bolączki (i znakomitą lekturą na lato). Niestety trzeba przyznać, że pod kątem fantastyki naukowej wiele pomysłów z The Door into Summer (pierwsze wydanie jest z roku 1957) jednak trąci myszką. Przymykając na to oko, można niebywale wciągnąć się w tę przyjemną, dość sensacyjną historię. Wynalazki, podróże w czasie, zawirowania zawodowo-miłosne, a do tego jeszcze ten... kot. Szukaliście kiedyś własnych Drzwi do Lata?

Inżynier i wynalazca, Dan Davis, po tym, jak zostaje oszukany przez swoją narzeczoną Bellę i wspólnika Milesa, którego uważał za przyjaciela, postanawia — wraz z kotem Pete'm — zapaść w Długi Sen. Ta hibernacja, przeprowadzana za sporą kwotę przez towarzystwa ubezpieczeniowe, może pomóc mu obudzić się w nowym świecie (i w nowym życiu) za trzydzieści lat, a konkretnie w roku 2000. Rozgoryczony zdradą najbliższych, jak i utratą praw do swoich wynalazków, Dan decyduje się na zimny sen. Jednak najpierw zamierza wyjaśnić z podstępną parą kilka spraw oraz zostawić coś jedenastoletniej Ricky, która marzy, że Dan kiedyś się z nią ożeni. Akcja nabiera nieoczekiwanych zwrotów, a wydarzenia prowadzą naszego bohatera zarówno w przyszłość, jak i... w przeszłość.

"Jeśli się sprawdzi wszystkie drzwi, jedne z nich na pewno okażą się Drzwiami do Lata". Nie będę psuć Wam zabawy, tłumacząc dokładnie, czym dla Dana były Drzwi do Lata. Ta ujmująca, błyskotliwa i nieco sentymentalna książka Roberta A. Heinleina zostanie długo w mojej pamięci. Nie spodziewałam się, że trafię na tak przyjemne, lekkie sci-fi, które pochłonie mnie zupełnie... gdzieś w środku lata.

***
Heinlein Robert A., Drzwi do lata, tłum. Zbigniew A. Królicki, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2020, s. 264.

07:48 No comments

"Być może z czasem staniemy się w pełni funkcjonalni,
jak stworzenia, które naśladujemy. Wykształcimy twarze bez wyrazu,
tylko oczy i usta, które wystarczą do utrzymania reszty ciała przy życiu.
Żadnych mięśni wywołujących uśmiech czy zmarszczenie brwi
albo zdradzających w jakikolwiek inny sposób,
co się kryje pod powierzchnią."


Tego lata postanowiłam przeczytać wreszcie Diunę, ale żeby dodać sobie animuszu przed lekturą kultowego (swoją drogą, słusznych rozmiarów) dzieła Franka Herberta, sięgnęłam po Rój — niejako na rozgrzewkę, aby zapoznać się ze stylem autora. Wydany osiem lat po Diunie, w 1973 roku, Rój Hellstroma jest przykładem klaustrofobicznego sci-fi, gdzie główna akcja dzieje się w zamknięciu. W tym przypadku jest to miejsce pewnego ekologicznego eksperymentu — farma w Oregonie, gdzie znany ekolog i entomolog Nils Hellstrom nagrywa tajemnicze filmy dokumentalne. Wizja mrocznego ula, społeczności funkcjonującej na wzór owadów. Wszystko to z dala od ludzi z Zewnątrz, którzy mogliby zaszkodzić całemu przedsięwzięciu. Czym jest Projekt 40, do którego chce dotrzeć tajna Agencja, dopatrująca się w działalności Hellstroma czegoś więcej niż tylko realizowania specyficznej inicjatywy naukowej?

Gdy podczas obserwacji terenu farmy Nilsa Hellstroma ginie jeden z członków Agencji, na miejsce udaje się kolejny zespół, by pod pozorem obserwacji ptaków, zdobyć jak najwięcej informacji o enigmatycznym projekcie. Wokół Hellstroma krążą bowiem podejrzenia o produkcję nowego rodzaju broni, co nieszczególnie podoba się obecnym władzom. Jednemu z agentów udaje się dostać na farmę i gościć u Hellstroma, jednak sekret, który skrywa ekolog... wymyka się ludzkiemu pojmowaniu.

Akcja Roju rozgrywa się błyskawicznie i śmiało można by uznać książkę Herberta za dobrą sensację, zabarwioną jedynie klimatem sci-fi, gdyby nie przerażające motywy i obrazy rodem z horroru. Koncepcja ludzkiego ula mrozi krew w żyłach. Znakomicie wypadło również rozpoczynanie rozdziałów fragmentami myśli oraz zapisków zarówno członków Agencji, jak i samego Hellstroma, czy jakoby sentencji spisanych z... Podręcznika Ula. "Ten świadek, owad, ma nad ludźmi przewagę trzystu milionów lat, ale go przewyższymy". Hellstroma napędza dążenie do gatunkowego przetrwania oraz dostatecznego wykorzystania zasobów Ziemi, kosztem maksymalnego upodobnienia się do stworzeń, które o wiele lepiej radzą sobie z pojmowaniem własnych ról w mechanizmie życia. Świat, w którym akcję osadza Herbert, wydaje się już w pewnym sensie zepsuty przez cywilizacyjny postęp, jak i zagrożony. Nie dziwi zatem (choć i szokuje!) ten hellstromowy genetyczny eksperyment.

Warto było przeczytać Rój dla poznania tej mrocznej koncepcji
, choć mi w pewnym momencie czegoś zabrakło. Może jakiegoś rozmachu? Przeplatające się, suche relacje agentów oraz Hellstroma (tu jednak zwracam honor Herbertowi — te Nilsa były dość filozoficzne), nadały nie tylko sensacyjnego charakteru książce, ale i nieco spłaszczyły temat, odwracając uwagę od potworności samego Ula. Osobiście chciałabym poznać jego genezę, może nawet więcej szczegółów. Ale pewnie to dobrze, że Herbert zostawił tyle pola do fantazji.

***
Herbert Frank, Rój Hellstroma, tłum. Andrzej Jakowski, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2021, s. 398.

10:05 No comments
 

"O mój Boże, tam jest pełno gwiazd!"
    
Na myśl przychodzą mi takie określenia jak: przygasły, sterylny, stalowy, apatycznie złowieszczy. Taki klimat Odysejom nadała Krystyna Czubówna w fantastycznych słuchowiskach Audioteki, ale przecież to fenomen wyobraźni Arthura C. Clarke'a sprawił, że ten kultowy cykl sci-fi, mimo swojego wieku, nie traci na atrakcyjności. Nieważne, czy zaczniecie od roku 2001, czy 2010 (jak w moim przypadku), Odyseja wessie Was jak czarna dziura. Głosy znakomitych lektorów, niepokojąca fonia, przeszywająca na wskroś, dudniąca w głowie jeszcze długo po wyłączeniu słuchowiska (głównie w 2010: Odysei). Oto jak dźwiękiem i słowem można oddać monumentalność wszechświata, kosmiczną pełnię, zjawiska wymykające się rozumowi, a równocześnie tak wielką człowieczą pustkę i żałość.

Silniej widać to w 2010: Odysei, gdzie człowiek i jego ziemskie życie, relacje między nim a otoczeniem, czy nawet kosmiczne eskapady okazują się być tłem wydarzeń większego kalibru. To nie on, mimo swojej wiedzy i ogólnej sprawczości, rozdaje karty. W kosmosie jest coś więcej, coś, co przenika wszelkie struktury, czai się w mrocznej przestrzeni. W tej części Odysei podglądamy grupę astronautów i naukowców zmierzających w pobliże Jowisza, aby zbadać niepowodzenie misji załogi ze stacji kosmicznej Discovery. Przybyłym udaje się ponownie uruchomić HALa, komputer pokładowy obdarzony sztuczną inteligencją. Znamy go już z 2001: Odysei, która jest niejakim (choć luźnym, podstawowym) wstępem do wydarzeń, potrzebnym jednak, by cudownie odczuć atmosferę całej wizji Clarke'a. Odkryjemy w niej dużo filozofii, domniemań, smaczków rasowej naukowej fantastyki. Powinna spełnić ona oczekiwania science-entuzjastów łasych na nowe teorie. Wszystko zaczyna się od prehistorii, by skończyć w odmętach kosmosu. Już tu — w tym przypadku: słuchacz napotyka tajemniczy monolit, swojego rodzaju zapalnik całej gwiezdnej opowieści. Tyle że to nie wydarzenia — w 2001: Odysei dość szybko postępujące — są najistotniejszą zaletą dzieł Clarke'a.

Warto zagłębić się w każdy detal, co w przypadku wyboru audiobooka jest całkiem łatwe, ponieważ słuchowisko niemal hipnotyzuje. Mi godziny umykały jak szalone, niezależnie, czy słuchałam Clarke'a w drodze do pracy, czy przy każdej innej okazji. Jakkolwiek to zabrzmi: jeśli nie wiecie, co zrobić z ponad siedemnastoma godzinami, spędźcie je z uszami w kosmosie.

Za możliwość wysłuchania obłędnej 2001: Odysei kosmicznej 
dziękuję portalowi:
https://audioteka.com/pl/
***
Clarke Arthur C., 2001 Odyseja kosmiczna, tłum. Jędrzej Polak, wydawca: Audioteka, słuchowisko, czyta zespół lektorów, m.in. Krystyna Czubówna, 7 godz., 55 min. 

Clarke Arthur C., 2010 Odyseja kosmiczna, tłum. Jędrzej Polak, wydawca: Audioteka, słuchowisko, czyta zespół lektorów, m.in. Krystyna Czubówna, 9 godz., 26 min.

Do wpisu wykorzystałam fragmenty mojej recenzji 2010: Odysei, zamieszczonej na blogu przestrzenie-tekstu.blogspot.com.
08:08 No comments
Older Posts

Od autorki

About Me

Witaj na stronie Przestrzeni
i rozgość się.
Znajdziesz tu literaturę historyczno-podróżniczą, klasykę grozy, opowieści niesamowite, urokliwe starocie, czasem dobre science fiction oraz wartościowe książki dla najmłodszych.

KSIĄŻKA NA DZIŚ

Podróże z moją ciotką | Graham Greene

2025 Reading Challenge

2025 Reading Challenge
Przestrzenie has read 2 books toward her goal of 52 books.
hide
2 of 52 (3%)
view books

RODZAJ

  • literatura amerykańska (66)
  • literatura angielska (44)
  • literatura australijska (2)
  • literatura francuska (3)
  • literatura hiszpańska (2)
  • literatura irlandzka (5)
  • literatura koreańska (1)
  • literatura niemiecka (8)
  • literatura norweska (7)
  • literatura polska (66)
  • literatura portugalska (2)
  • literatura szwedzka (13)
  • literatura słowacka (5)

Autor

  • Abbott Rachel (4)
  • Bradbury Ray (1)
  • Christie Agatha (1)
  • Clarke Arthur C. (1)
  • Dick Philip K. (2)
  • Forster Edward Morgan (1)
  • Gaiman Neil (1)
  • Greene Graham (2)
  • Herbert Frank (1)
  • Hesse Hermann (1)
  • Hill Susan (1)
  • Jackson Shirley (2)
  • Jacobsen Roy (3)
  • Jansson Tove (2)
  • Karika Jozef (4)
  • King Stephen (6)
  • Lem Stanisław (2)
  • Link Charlotte (2)
  • Paris B. A. (3)
  • Puzyńska Katarzyna (5)
  • Sapkowski Andrzej (2)
  • Theroux Paul (2)
  • Urbanowicz Artur (1)
  • Ware Ruth (2)
  • Wiśniewska Ilona (2)
  • Łuszczyński Dominik (7)

Ilustrator

  • Aisato Lisa
  • Chmielewska Iwona
  • Dziubak Emilia
  • Jeram Anita
  • Klassen Jon
  • Martin Emily W.
  • Rutten Mélanie

Wydawnictwo

Akapit Press Albatros Amber Bum Projekt C&T Czarne Czuczu Czwarta Strona Dowody na Istnienie Dwie Siostry Dwukropek Egmont EneDueRabe Ezop Feeria Filia Format Gereon Grupa Wydawnicza Foksal Harper Collins Książkowe Klimaty Kultura Gniewu MAG Mamania Marginesy Nasza Księgarnia Novae Res Otwarte Pascal Prószyński i s-ka Rebis Replika Sonia Draga Supernowa Słowne TADAM Tako Tekturka Vesper Videograf W.A.B. Wielka Litera Wilga Wydawnictwo AA Wydawnictwo Dolnośląskie Wydawnictwo Kropka Wydawnictwo Literackie Wydawnictwo Poznańskie Wydawnictwo Warstwy Wytwórnia Zakamarki Zielona Sowa Znak Zysk i S-ka audioteka Świat Książki

Ulubieni

  • To przeczytałam
    František Langer - Filatelistické povídky
  • Literackie skarby świata całego
    Miasto miłości i literatury [relacja z Paryża]
  • K-czyta | Blog książkowy
    Anna Bailey - Tamte dzikie dni
  • Przeczytałam książkę
    "Dunbar" Edward St Aubyn
  • ex libris Marty - blog o czytaniu, głaskaniu, wąchaniu oraz tuleniu książek i komiksów
    Boski plan. Zaufać Bogu na życiowych zakrętach - Kristen Clark i Bethany Beal (recenzja)
  • unSerious
    Akademia Holborn. Kły Daria Kwiecińska
  • Dosiakowe Królestwo
    Śmierć między wierszami - Alice Slater
  • Qbuś pożera książki
    Idee bez prądu, czyli „Miasto permutacji” Grega Egana
  • Świat fantasy
    Zapowiedzi wrzesień 2025
  • Książki na plaży
    "Żywe istoty" Iida Turpeinen
  • Varia czyta
    Nasze ostatnie spojrzenie - Rachel Abbott
  • Zacofany w lekturze
    Znautor (Rob Wilkins, „Terry Pratchett. Życie z przypisami”)
  • Koczowniczka o książkach
    „Śmierć na pływalni” Paweł Pollak
  • made by bibi
    Cat Stax
  • Jeden akapit
    „Dziennik irlandzki” Heinrich Böll
  • Magiczny Świat Książki i nie tylko
    Recenzja: „Kogut domowy” – Natasza Socha
  • Spacer wśród słów
    S. Benedykta Karolina Baumann "Teraz. Bardzo osobista historia"
  • Setna strona - blog literacki
    Chrobry - Grzegorz Gajek
  • Books Far From The Crowd
    O czytaniu. Raz jeszcze.
  • Z pamiętnika książkoholika
    "Instytut Absurdu" Justyna Sosnowska
  • Latające książki
    Oberki do końca świata - Wit Szostak
  • Zapiski na marginesie
    Śniadanie z kangurami i piknik z niedźwiedziami
  • Z piórem wśród książek
    Zbiorczo spod pióra w grudniu 2023
  • Wokół Faktu
    5 książek na Dzień Mamy idealnych na prezent. Te nowości wywołają uśmiech na twarzy mamy
  • Klasyka literatury popularnej
    Duchy nocy wigilijnej.
  • Zaczytana mama - blog o książkach i komiksach dla dzieci, grach, zabawach i wygłupach
    Kraina za mostem, czyli pełna tajemnic baśń w klimacie retro
  • Jane Doe z offu
    Ukochane dziecko – Romy Hausmann
  • Pierogi Pruskie
    Kto zabił Fiodora i kto nie lubi Aloszy albo o „Braciach Karamazow” Fiodora Dostojewskiego i Nabokoviada2
  • Czytam to i owo...
    PIKNIKI Z KLASYKĄ: O "Oliverze Twiście" rozmawiamy w 208. rocznicę urodzin Charlesa Dickensa
  • Książkojady
    Melancholia kota
  • Cząstka mnie
    "Szczęście dla zuchwałych" - Petra Hulsmann
  • Miros de carti. Blog o książkach
    Stefan Darda "Przebudzenie zmarłego czasu. Powrót"
Pokaż 5 Pokaż wszystko

Wszystkie treści zamieszczane na tym blogu (zarówno teksty, jak i fotografie) są mojego autorstwa i są chronione prawem autorskim [Dz.U.1994 nr24 poz.83, Ustawa: 4.02.1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych].

Wizyty

© Przestrzenie tekstu 2025

Created with by ThemeXpose