Rój Hellstroma | Frank Herbert

"Być może z czasem staniemy się w pełni funkcjonalni,
jak stworzenia, które naśladujemy. Wykształcimy twarze bez wyrazu,
tylko oczy i usta, które wystarczą do utrzymania reszty ciała przy życiu.
Żadnych mięśni wywołujących uśmiech czy zmarszczenie brwi
albo zdradzających w jakikolwiek inny sposób,
co się kryje pod powierzchnią."


Tego lata postanowiłam przeczytać wreszcie Diunę, ale żeby dodać sobie animuszu przed lekturą kultowego (swoją drogą, słusznych rozmiarów) dzieła Franka Herberta, sięgnęłam po Rój  niejako na rozgrzewkę, aby zapoznać się ze stylem autora. Wydany osiem lat po Diunie, w 1973 roku, Rój Hellstroma jest przykładem klaustrofobicznego sci-fi, gdzie główna akcja dzieje się w zamknięciu. W tym przypadku jest to miejsce pewnego ekologicznego eksperymentu farma w Oregonie, gdzie znany ekolog i entomolog Nils Hellstrom nagrywa tajemnicze filmy dokumentalne. Wizja mrocznego ula, społeczności funkcjonującej na wzór owadów. Wszystko to z dala od ludzi z Zewnątrz, którzy mogliby zaszkodzić całemu przedsięwzięciu. Czym jest Projekt 40, do którego chce dotrzeć tajna Agencja, dopatrująca się w działalności Hellstroma czegoś więcej niż tylko realizowania specyficznej inicjatywy naukowej?

Gdy podczas obserwacji terenu farmy Nilsa Hellstroma ginie jeden z członków Agencji, na miejsce udaje się kolejny zespół, by pod pozorem obserwacji ptaków, zdobyć jak najwięcej informacji o enigmatycznym projekcie. Wokół Hellstroma krążą bowiem podejrzenia o produkcję nowego rodzaju broni, co nieszczególnie podoba się obecnym władzom. Jednemu z agentów udaje się dostać na farmę i gościć u Hellstroma, jednak sekret, który skrywa ekolog... wymyka się ludzkiemu pojmowaniu.

Akcja Roju rozgrywa się błyskawicznie i śmiało można by uznać książkę Herberta za dobrą sensację, zabarwioną jedynie klimatem sci-fi, gdyby nie przerażające motywy i obrazy rodem z horroru. Koncepcja ludzkiego ula mrozi krew w żyłach. Znakomicie wypadło również rozpoczynanie rozdziałów fragmentami myśli oraz zapisków zarówno członków Agencji, jak i samego Hellstroma, czy jakoby sentencji spisanych z... Podręcznika Ula. "Ten świadek, owad, ma nad ludźmi przewagę trzystu milionów lat, ale go przewyższymy". Hellstroma napędza dążenie do gatunkowego przetrwania oraz dostatecznego wykorzystania zasobów Ziemi, kosztem maksymalnego upodobnienia się do stworzeń, które o wiele lepiej radzą sobie z pojmowaniem własnych ról w mechanizmie życia. Świat, w którym akcję osadza Herbert, wydaje się już w pewnym sensie zepsuty przez cywilizacyjny postęp, jak i zagrożony. Nie dziwi zatem (choć i szokuje!) ten hellstromowy genetyczny eksperyment.

Warto było przeczytać Rój dla poznania tej mrocznej koncepcji
, choć mi w pewnym momencie czegoś zabrakło. Może jakiegoś rozmachu? Przeplatające się, suche relacje agentów oraz Hellstroma (tu jednak zwracam honor Herbertowi — te Nilsa były dość filozoficzne), nadały nie tylko sensacyjnego charakteru książce, ale i nieco spłaszczyły temat, odwracając uwagę od potworności samego Ula. Osobiście chciałabym poznać jego genezę, może nawet więcej szczegółów. Ale pewnie to dobrze, że Herbert zostawił tyle pola do fantazji.

***
Herbert Frank, Rój Hellstroma, tłum. Andrzej Jakowski, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2021, s. 398.

Zajrzyj również tu:

0 komentarze