Lud. Z grenlandzkiej wyspy | Ilona Wiśniewska
"Im więcej czasu spędza się na lodzie,
co jest pod spodem. I czy stamtąd też słychać
wycie psów."
Cztery lata. Naprawdę właśnie tyle czekałam z przeczytaniem Ludu. Głównie dlatego, żeby zawsze mieć jeszcze "przed sobą" jakąś książkę Wiśniewskiej. I chyba trochę ze strachu, że nie sprosta oczekiwaniom. Po Białym, po Hen została mi wtedy tylko ona, niewielka objętościowo książeczka, którą mogłabym przeczytać do tej pory w sumie ze sto razy. Aż w końcu przyszedł Migot, zima i odpowiedni czas, żeby sięgnąć po Lud. Z grenlandzkiej wyspy, ponownie zanurzając się w głąb surowej Północy, w te przeszywające na wskroś magiczne opowieści, które potrafi snuć chyba tylko Wiśniewska. To zupełnie inny, niezwykle misterny, dojrzały i niewiarygodnie piękny rodzaj reportażu. Dociera głębiej, jakby chciał wejść aż pod sam lód, wniknąć gdzieś pomiędzy grenlandzko-duńskie rozmowy, pomiędzy ciszę, pokazać coś więcej niż widać na pierwszy rzut oka. "Dobre zdjęcia to zmarznięte dłonie", dobry reportaż to relacja z samego wnętrza, z pełni obecności. I czuje się tę obecność, zaangażowanie, uwagę. Iwona Wiśniewska nie pojechała na Grenlandię ot tak. W 2017 roku postanowiła pracować tam jako wolontariuszka w domu dziecka w Uummannaq, niewielkiej wyspie w zachodniej Grenlandii. Nie umiem tej nazwy zapisać z pamięci, a co dopiero wymówić. Wiem jednak, że Uummat to po grenlandzku serce. Wszystko się zgadza.
"Zamiast rozmowy toczą się między nami tumany śniegu". Nieme rozmowy z podopiecznymi, wychodzenie na lód, wypędzanie koszmarów muzyką (ach, ile muzyki jest na tej, zdawać by się mogło — odludnej wyspie). Psie zaprzęgi, kaffemiki (przyjęcia z dowolnej okazji), tragiczne historie wysiedleń, marzenia o niepodległości Grenlandii, wyjazdy i powroty. I śmiech ("Śmiech to tutaj naturalna reakcja na drugiego człowieka"). "— Jaki jest świat po grenlandzku? Prostszy". A obok tego duża liczba samobójstw (zwłaszcza wśród młodych), problem z alkoholem, haszyszem. Autorka z dużą wyrozumiałością i czułością przedstawia świat zupełnie niepozornych ludzi. Przeplata rozmaite historie z Uummannaq, przemycając niekiedy również własne odczucia.
Lud. Z grenlandzkiej wyspy to wspaniały obraz grenlandzkiej rzeczywistości, nawet jeśli stanowi zaledwie jej fragment. Cofam to, o czym napisałam na początku — ani trochę nie obawiałam się, że zawieść może sposób pisania Wiśniewskiej. Ponownie czuję się oczarowana, choć czasem dopadało mnie pewne skołowanie natłokiem wrażeń i opowieści. Dlatego czytałam niespiesznie, bo właśnie tak warto czytać takie książki. A ja chcę trafiać wyłącznie na takie reportaże.
***
Wiśniewska Ilona, Lud. Z grenlandzkiej wyspy, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2018, s. 232.
"Zamiast rozmowy toczą się między nami tumany śniegu". Nieme rozmowy z podopiecznymi, wychodzenie na lód, wypędzanie koszmarów muzyką (ach, ile muzyki jest na tej, zdawać by się mogło — odludnej wyspie). Psie zaprzęgi, kaffemiki (przyjęcia z dowolnej okazji), tragiczne historie wysiedleń, marzenia o niepodległości Grenlandii, wyjazdy i powroty. I śmiech ("Śmiech to tutaj naturalna reakcja na drugiego człowieka"). "— Jaki jest świat po grenlandzku? Prostszy". A obok tego duża liczba samobójstw (zwłaszcza wśród młodych), problem z alkoholem, haszyszem. Autorka z dużą wyrozumiałością i czułością przedstawia świat zupełnie niepozornych ludzi. Przeplata rozmaite historie z Uummannaq, przemycając niekiedy również własne odczucia.
Lud. Z grenlandzkiej wyspy to wspaniały obraz grenlandzkiej rzeczywistości, nawet jeśli stanowi zaledwie jej fragment. Cofam to, o czym napisałam na początku — ani trochę nie obawiałam się, że zawieść może sposób pisania Wiśniewskiej. Ponownie czuję się oczarowana, choć czasem dopadało mnie pewne skołowanie natłokiem wrażeń i opowieści. Dlatego czytałam niespiesznie, bo właśnie tak warto czytać takie książki. A ja chcę trafiać wyłącznie na takie reportaże.
***
Wiśniewska Ilona, Lud. Z grenlandzkiej wyspy, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2018, s. 232.
0 komentarze