Chorały z pogranicza czasu | Dominik Łuszczyński

"Nie martw się, o Piękny,
Nadejdzie bowiem czas,
Gdy ród ludzki zapłacze,
Po wtóre widząc nas."

Czasem myślę, że prawdziwy urok opowiadań (którego to uroku długi czas nie dostrzegałam) tkwi w możliwości ułatwionego powrotu. Ewentualność przeczytania po raz drugi niedługich tekstów jest o wiele większa, niż ma to miejsce w przypadku pokaźnej powieści. Można zupełnie bez zobowiązań, zaledwie zerkając do środka, przeżyć coś raz jeszcze, albo dać szansę czemuś, wobec czego wcześniej byliśmy niechętni. I ja w ten sposób na nowo odkryłam Chorały z pogranicza czasu Dominika Łuszczyńskiego, zbiór opowiadań na pograniczu gotyckiego horroru i weird fiction. To było jak olśnienie. Pamiętam, że początkowo nie przypadła mi do gustu starodawna maniera, którą autor celowo ubogacił swoje narracje, a emfatyczna, filozoficzna otoczka trochę gryzła w oczy. Wystarczyło jednak trafić na odpowiedni moment (odpowiedni wieczór, porę roku, czas nieistotne) i cały kunszt, cała konsystencja treści nagle nabrała barw i mocy. Styl okazał się doskonale dobrany do treści, pomysły żywe i te krótkie momenty jawnej grozy, zupełnie niespodziewane i zaskakujące! To rasowe horrory pozbawione taniego efekciarstwa, horrory wymagające, które nie żerują na naiwności (czy raczej wygodnictwie) współczesnego czytelnika. Prowokują do myślenia, czarują rozbudowanym klimatem, by na końcu postawić tajemniczy znak zapytania. Ciemność, głuchotę, echo śpiewu maszkar. Niewyraźne odbicie w lustrze. 

Każde z opowiadań wydaje się być szczególnie przemyślane i choć z początku wydawało mi się, że autor będzie pisał na jedną modłę, to bardzo szybko okazuje się, jak odmienne są nie tylko fabuły, ale i style wszystkich tekstów. Jak bardzo różni się trudna w odbiorze Niemoc, czy tytułowe Chorały  z pogranicza czasu (których intensywne opisy mogą nieco zniechęcić czytelnika) od całkiem prosto (ale jaki to dojrzały, godny XIX-wiecznych klasyków styl!) poprowadzonego Mariażu. Jednak pomimo tej ciekawej różnorodności, całość jest bardzo spójna. W każdej historii, poza solidnym budowanej atmosfery, kryje się jakiś mroczny punkt, którego nie wolno przegapić. To często on zmienia obraz sytuacji. Warto na niego poczekać na przykład w Niemocy (która pierwotnie była dla mnie męczarnią). Z kolei niektóre z opowiadań czarują już od pierwszego zdania. Doskonała Apoteoza ohydztwa, Mariaż, czy Portale.

Czytając debiutanckie teksty Dominika Łuszczyńskiego, miałam wrażenie, że wpadłam w sam środek klasycznej literatury grozy, z tym, że nie jest to jawne naśladownictwo pióra dawnych mistrzów, a unikat, zupełnie nowa jakość, rzadko spotykana we współczesnej literaturze. Pisarstwo, do którego trzeba przysiąść, albo wrócić (jak w moim przypadku), żeby zaczerpnąć z niego jak najwięcej. I dostrzec więcej. A także przyjrzeć się interesującym ilustracjom samego autora! Dwa mankamenty Chorałów z pogranicza czasu to brak dobrej korekty (za co według mnie winę ponosi wydawnictwo) oraz... wyczerpany nakład. Dlatego szczęście ma ten, komu udało się trafić na Chorały. Ciekawostką jest, że niebawem pojawić ma się seria opowieści z dreszczykiem dla dzieci autorstwa Łuszczyńskiego. Autor ukończył również pracę nad powieścią gotycką z elementami retro science-fiction, o czym pisze na swoim autorskim fanpage'u

***
Łuszczyński Dominik, Chorały z pogranicza czasu, Wydawnictwo Phantom Books Horror, Szczecinek 2018, s. 147.

Zajrzyj również tu:

0 komentarze