Zdrowaś mario. Reportaże o medycznej marihuanie | Aleksandra Pezda

"Bała się, że wyjdzie na znachorkę.
Zresztą co by miała napisać?
Marihuana, trzy jointy, dwa machy
raz dziennie?"

W listopadzie 2017 roku przyjęto w Polsce ustawę o legalizacji medycznej marihuany. To oznaczało w teorii, że cudotwórczy susz z konopi indyjskich pojawi się w polskich aptekach jako legalnie dostępny specyfik wystawiany na receptę. Podkreślam w teorii. W momencie, w którym Aleksandra Pezda kończyła swój emocjonalny, szczególnie odważny i bardzo solidny reportaż (2018 rok) dopiero trzy apteki sprzedawały preparat na bazie konopi, słynny Sativex. Pod koniec 2018 roku miało się to zmienić, dzięki pozyskaniu nowego importera. Jednak w sieci informacje o dostępności leków urywają się na grudniu zeszłego roku. Czytam o pozytywnych prognozach i... o opóźnieniach.

Przyjmowane w postaci czopków, oleju o różnych proporcjach składników konopi CBA i THC, czy typowego bucha ze zwykłego skręta te zbawienne ziele, kojarzące się z hajem, amerykańskim ruchem Flower Power, czy studencką domówką w rytmie reggae, zalegalizowane już dawno m.in. w Holandii, USA i Izraelu, łagodzi dolegliwości występujące w przebiegu padaczki, stwardnienia rozsianego, w chemioterapii, chorobie Leśniowskiego-Crohna, czy nawet w depresji lub migrenach. To brzmi już całkiem poważnie, prawda? Jednak to zaściankowe, konserwatywne podejście polskiego państwa stało na drodze do leczenia bohaterów reportażu Aleksandry Pezdy. 

Niesamowite, chwytające za serce historie, w których cierpienie zostaje uśmierzane nielegalnymi środkami. W których zrozpaczone rodziny są gotowe wejść w konflikt z prawem, by tylko zdobyć dla bliskich coś, co może niekoniecznie jest w stanie ich zupełnie wyleczyć, lecz przyniesie ulgę i zwróci godność. Z jakim zbulwersowaniem, czy może pobłażaniem oglądaliśmy w wiadomościach newsy o odkrytych plantacjach marihuany, zwłaszcza w małych mieszkaniach, albo piwnicach przeciętnych bloków. Zwykle nie zdawaliśmy sobie sprawy, że większość z nich mogli uprawiać ludzie, dla których marihuana była jedynym antidotum na ból. Na to właśnie uczula czytelnika autorka Zdrowaś mario (jak doskonały jest to tytuł!). Nie boi się wyjść na taras, na którym za chwilę zostanie wyprodukowany nielegalny specyfik, a dym będzie ciągnął się za nią i prowokował podejrzliwe spojrzenia sąsiadów. Nie boi się umawiać z dilerami marihuany nawet do celów rekreacyjnych. Bezpretensjonalnie pokazuje determinację zwykłych ludzi, którzy z niespotykaną odwagą przemierzali granice, by w holenderskiej aptece całkiem na legalu kupić marychę na kilkanaście polskich recept. Od lekarzy, którym mniej lub bardziej zadrżała ręka. Ci, którzy nie załapali się na import docelowy, dopiero po wjeździe do kraju stawali się przestępcami. Dzieci, młodzi dorośli, starsi ludzie. Nikt nie miał oporów przed tak kontrowersyjną terapią, kiedy medycyna konwencjonalna odwracała się do nich plecami.

Co prawda Aleksandra Pezda przedstawiła bardzo jednostronną wersję, w której leczenie ekstraktem z konopii raczej pomaga, często natychmiastowo, mimo że są przypadki, kiedy terapia nie daje żadnego efektu. Warto jednak spojrzeć na ten tekst jak na reportaż interwencyjny. Pisany w momencie, w którym legalizacja marihuany, chociaż stała się już faktem, nadal stanowi obyczajowe i medyczne tabu. Dobry literacko, pełen polotu i dyskretnej empatii, choć gorzki i bolesny.

***
Pezda Aleksandra, Zdrowaś mario. Reportaże o medycznej marihuanie, Wydawnictwo Dowody na Istnienie. Warszawa 2018, s. 240.


Książkę przeczytałam w ramach Wyzwania czytelniczego 2019 
(kategoria: reportaż dotyczący miejsca /miasta, regionu,kraju/, w którym mieszkasz).

Zajrzyj również tu:

0 komentarze