Niezwyciężony | Stanisław Lem

"Nekrosfera... — pomyślał Rohan — aha, bo te kryształki są martwe:
nie ma jak uczeni. Zawsze wymyślą jakąś ładną, nową nazwę..."


Nie będę ukrywać, że moje drugie spotkanie z fantastycznonaukowym dorobkiem Stanisława Lema zakończyło się... lekką konsternacją. Po Astronautach, którzy mimo kilku mankamentów, zrobili na mnie wielkie wrażenie, zdecydowałam się sięgnąć po bardziej sztandarowe i chwalone dzieło, wydane jednak nieco później, bo w 1964 roku, gdy takie tytuły jak Dzienniki gwiazdowe, Eden, czy Solaris zdążyły już rzucić więcej światła na rozwój twórczości pisarza. Żałuję, że pozwoliłam sobie na ten czasowy przeskok, chociaż wcześniej planowałam trzymać się chronologii. Żałuję również, że po znakomitym odbiorze dwóch Odysei Arthura C. Clarke'a — superprodukcji Audioteki,  nie skusiłam się, aby zacząć właśnie od słuchowiska, co w przypadku Niezwyciężonego mogło mieć dla mnie niemałe znaczenie (mimo że cenię sobie wyżej słowo pisane). Być może bardziej skupiłabym się na postępujących wydarzeniach, zdumiewała misternymi opisami planety, jak i grozą starcia z obcą materią, nie doszukując się przy tym żadnych filozoficznych akcentów, jakie urzekły mnie w Astronautach. Gdybym nie porównywała dynamiki obu tych tytułów... Zabawne, że z początku bardziej ujęły mnie słabe strony Astronautów niż doskonałość Niezwyciężonego. W pierwszym dziele Lem pozostawił czytelnikowi duże pole do wyobraźni, dość długo rozkręcając akcję, by potem uderzyć krótko, acz z prawdziwą mocą. W przypadku Niezwyciężonego od samego początku tkwimy w centrum tego uderzenia (ku jasności, to dwie zupełnie inne historie). Tu nie ma żadnego skradania się. To, co w Astronautach było podane na deser, kiedy niemal gasły już światła, w Niezwyciężonym dostajemy już na progu (nie wspominając o paskudnych spoilerach z okładki!) na myśli mam tu obraz obcego świata, planetarne krajobrazy.

Prawdą jednak jest, że to, co dostajemy, okazuje się... zachwycające, odbierające dech, mistrzowsko skonstruowane. Pewnie trochę zwiodłam Was tym całym wstępem. Otóż Niezwyciężony to majstersztyk, piękne polskie science fiction w wersji hard, które czytałam z zapartym tchem. Zgadzam się z opisem z okładki, jak i z głosami wielu, że mogłaby powstać z niego naprawdę dobra produkcja filmowa. Rozmach, z jakim autor podjął się tematu eksploracji obcej planety, klaustrofobiczna atmosfera, ogólna mechanizacja (robotyzacja), a w zderzeniu z nią zwykła ludzka bezradność i małość, aż w końcu opis tego, z czym przyszło zmierzyć się załodze Niezwyciężonego to wszystko budzi respekt wobec intelektu oraz talentu pisarskiego Lema. Co przydarzyło się załodze Kondora, który dotarł na planetę Regis III i słuch po nim zaginął? Teraz na planecie ląduje Niezwyciężony pod dowództwem astrogatora Horpacha. Życie na Regis III nie wyszło poza morskie przestrzenie, a coś na powierzchni lądu zdecydowanie jest nie tak. Oficer Rohan poświęci wiele w starciu z tajemniczym, bezwzględnym przeciwnikiem.

Może zabrakło mi w Niezwyciężonym jakiegoś filozoficznego polotu, tych przeszywających zdań, jakich można doświadczyć w Astronautach. Tu najwięcej dzieje się w tle kosmicznych zmagań, bezradnej walki z czymś, co jest lepiej przystosowane, choć przerażająco nieświadome. Wnioski, jakie płyną z wydarzeń mówią same za siebie. "Nie wszystko i nie wszędzie jest dla nas". Niezwyciężonego czyta się błyskawicznie, na co wpływają efektowne opisy, rzeczowe dialogi, niepohamowana wyobraźnia pisarza. Myślę, że jeszcze kiedyś wrócę do Niezwyciężonego (może właśnie za sprawą audiobooka), tymczasem wybieram do czytania kolejny tytuł Lema.

***
Lem Stanisław, Niezwyciężony
,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015 (pierwsze wydanie 1964), s. 260.
 


Książkę przeczytałam w ramach wyzwań czytelniczych:


Zajrzyj również tu:

0 komentarze